Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87326

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnym lekarzu słów kilka.
Pod koniec września mój dziadek, który był przykuty do łóżka i był po prostu warzywem (o powodach jego stanu być może opowiem kiedyś) dostał gorączki i wymiotował. Zadzwoniliśmy najpierw do lekarza rodzinnego, lecz ten odesłał nas abyśmy zadzwonili na pogotowie. Tam powiedziano nam, że nie mają wolnych lekarzy aby go przysłać, więc mogą dziadka co najwyżej zabrać do szpitala gdzie będzie musiał czekać.

Nie chcieliśmy tego, gdyż dziadek by z niego po prostu nie wrócił - zapewne leżałby tam znowu na korytarzu kilka godzin, a dodatkową sprawą były jego odleżyny. Dopiero co zdołaliśmy zaleczyć jedną z trzech ogromnych odleżyn, które dostał rok wcześniej, gdyż przez 2 tygodnie w szpitalu nikt go ani razu nie obrócił, a po sierpniowym pobycie w ciągu 2 dni dostał 5 kolejnych. Dyspozytor polecił nam, abyśmy zadzwonili po lekarza który tej nocy pełni dyżur nocny w naszym rejonie, gdyż on ma obowiązek przyjeżdżać do pacjentów. Okazało się, że był to ten sam lekarz rodzinny. Gdy ponownie poprosiliśmy o przyjazd i powiedzieliśmy że na pogotowiu kazano nam do niego zadzwonić, stał się ordynarny - Powiedział aby - cytuję - "Nie truć mu i nie marnować jego czasu".

Gdy z ojcem specjalnie pojechaliśmy te 30 km do niego do przychodni, ponownie odmówił przyjazdu do mojego dziadka, odmówił wydania na piśmie powodu odmowy przyjazdu, powiedział nam ze on nie ma kwalifikacji żeby dziadka osłuchać i żebyśmy sami go sobie osłuchali. Gdy nie ustępowaliśmy, próbował dzwonić na pogotowie, twierdząc że na niego wrzeszczymy i go nękamy, lecz dyspozytor mu powiedział, że to jego rejon, on jest na dyżurze i odpowiada za pacjentów. W końcu odjechaliśmy bez niczego, a innego lekarza dało się ściągnąć dopiero nazajutrz rano i okazało się, że dziadek ma początki zapalenia płuc. Lekarz dał receptę na zastrzyki, pojechaliśmy je kupić i miał przyjechać nasz znajomy pielęgniarz by je zrobić, lecz dziadek zmarł niecałe 2 godziny przed jego przyjazdem.

Zgadnijcie, kto przyjechał stwierdzić zgon mojego dziadka, i kto przy wychodzeniu zaczął szybko spierniczać do samochodu gdy mnie zobaczył?
Tak zgadliście, Pan Dochtór, który odmówił przyjazdu.
Gdy kilka dni później zadzwoniliśmy do niego, aby go poinformować, że składamy skargę do szpitala, oraz zawiadomienie do prokuratury o przyczynienie się do śmierci dziadka, nie miał on nawet na tyle godności aby powiedzieć przepraszam - groził nam tylko, że to on nas do prokuratury pozwie jeżeli to zrobimy.

Jako podsumowanie dodam: Nie był to jednorazowy wybryk tego lekarza, bo sprawdzeniu opinii o nim włos się jeży na głowie. Odmowa przyjmowania pacjentów bo pije sobie kawkę, "badanie" w stylu popatrzenia na dziecko z odległości 3 metrów i stwierdzenie, że nic mu nie dolega, nie przyjęcie dzieci z 40 stopniową gorączką (jeszcze przed COVIDem) czy wystawianie zwolnień znajomym poza kolejką i obrażanie pacjentów.

Być może mój dziadek zmarł by również nawet, gdyby pomoc przyszła wcześniej i śmierć w jego stanie była dla niego wybawieniem, lecz nie o to tu chodzi, a o to, że ktoś może znów umrzeć, bo dla Pana Doktora przyjazd do chorego to trucie mu dupy i marnowanie jego czasu.

Radom

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (153)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…