Historia pandemiczna.
Na początku pandemii koronawirusa dostałam ofertę pracy. Mój znajomy wynajął szwalnie i zbierał zespół. Szukał znajomych, którzy znali się na szyciu lub chcieli się nauczyć. Moje studia zostały przerwane i przeniesione online (byłam na ostatnim semestrze więc zajęć dużo nie miałam), a pieniądz zawsze się przyda, więc rozpoczęłam pracę.
Tylko jedna osoba z grupy dostała umowę i tylko na miesiąc. Reszta ludzi nie narzekała i nie chciała bawić się w umowy, więc zgodziliśmy się pracować na czarno przez pierwszy miesiąc. Z szefem umówiliśmy się na tygodniówkę.
Z początku wypłacał terminowo, na skutek różnych przeszkód nas zespół zmienił się i ostatecznie w lipcu zostały trzy osoby. Trend na maseczki już minął i szef chciał zacząć pracować jako prawdziwa szwalnia.
Zatrudnił pierwsza krawcową (swoją drogą osoba wybitnie wkurzająca i myśląca, że potrafi wszystko i chyba musiała połknąć wiedzę wszystkich żywych i nie żywych krawcowych, szwaczek, konstruktorów odzieży i polityków). Baba pozbyła się jednej koleżanki. Ja postanowiłam się ewakuować, nauczyłam się obsługi maszyny do haftu komputerowego, która stała w szwalni. Szef oczywiście szczęśliwy, bo nie musiał płacić za kurs.
A umowy dalej nie ma.
Niby wszystko w porządku, ale co miesiąc mam wrażenie, że muszę wręcz walczyć o swoje pieniądze. Dziś jest 15, a umówiliśmy się, że szef będzie płacił do 30. Tak, minęło ponad dwa tygodnie od kiedy powinien mi zapłacić. Unika telefonów, nie przychodzi w dni które jestem do pracy.
Nie mam umowy i nie wiem co mogę zrobić. Mieszkam w wynajętym mieszkaniu i nie mogę stracić tych pieniędzy.
I to nie jedyna piekielność szefa, ale napisałam dużo informacji i nie chce mieszać.
P.S nie jestem taka głupia, pracuję na swoim laptopie i na swoim pendrive. Wszystkie projekty posiadam tylko ja, więc zawsze jestem w stanie udowodnić, że pracowałam, mam też screeny, w których szef obiecuje "w tym miesiącu podpiszemy umowę". Ale nie wiem jak zmusić go do zapłaty.
Na początku pandemii koronawirusa dostałam ofertę pracy. Mój znajomy wynajął szwalnie i zbierał zespół. Szukał znajomych, którzy znali się na szyciu lub chcieli się nauczyć. Moje studia zostały przerwane i przeniesione online (byłam na ostatnim semestrze więc zajęć dużo nie miałam), a pieniądz zawsze się przyda, więc rozpoczęłam pracę.
Tylko jedna osoba z grupy dostała umowę i tylko na miesiąc. Reszta ludzi nie narzekała i nie chciała bawić się w umowy, więc zgodziliśmy się pracować na czarno przez pierwszy miesiąc. Z szefem umówiliśmy się na tygodniówkę.
Z początku wypłacał terminowo, na skutek różnych przeszkód nas zespół zmienił się i ostatecznie w lipcu zostały trzy osoby. Trend na maseczki już minął i szef chciał zacząć pracować jako prawdziwa szwalnia.
Zatrudnił pierwsza krawcową (swoją drogą osoba wybitnie wkurzająca i myśląca, że potrafi wszystko i chyba musiała połknąć wiedzę wszystkich żywych i nie żywych krawcowych, szwaczek, konstruktorów odzieży i polityków). Baba pozbyła się jednej koleżanki. Ja postanowiłam się ewakuować, nauczyłam się obsługi maszyny do haftu komputerowego, która stała w szwalni. Szef oczywiście szczęśliwy, bo nie musiał płacić za kurs.
A umowy dalej nie ma.
Niby wszystko w porządku, ale co miesiąc mam wrażenie, że muszę wręcz walczyć o swoje pieniądze. Dziś jest 15, a umówiliśmy się, że szef będzie płacił do 30. Tak, minęło ponad dwa tygodnie od kiedy powinien mi zapłacić. Unika telefonów, nie przychodzi w dni które jestem do pracy.
Nie mam umowy i nie wiem co mogę zrobić. Mieszkam w wynajętym mieszkaniu i nie mogę stracić tych pieniędzy.
I to nie jedyna piekielność szefa, ale napisałam dużo informacji i nie chce mieszać.
P.S nie jestem taka głupia, pracuję na swoim laptopie i na swoim pendrive. Wszystkie projekty posiadam tylko ja, więc zawsze jestem w stanie udowodnić, że pracowałam, mam też screeny, w których szef obiecuje "w tym miesiącu podpiszemy umowę". Ale nie wiem jak zmusić go do zapłaty.
Praca która byłby naprawdę miła gdyby szef nie był Januszem
Ocena:
57
(77)
Komentarze