Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87461

przez ~majkakajka ·
| Do ulubionych
Obecnego już męża znam od dziecka, ale zeszliśmy się dopiero w wieku 20+. On wtedy pracował zagranicą, ja studiowałam w mieście wojewódzkim, spotykaliśmy się czasami w rodzinnej miejscowości i jakoś tak wyszło, że się w sobie zakochaliśmy.

Po jakimś czasie związku na odległość doszliśmy do wniosku, że czas zrobić jakiś krok w jedną albo drugą stronę i zapadła decyzja, że po obronie licencjatu wyjadę do niego do Szwecji.

Tak też się stało, ale szkopuł był jeden - mąż mieszkał wtedy w dwupokojowym mieszkaniu z wujkiem i tatą i w czwórkę było nam zwyczajnie ciasno, a i cieszenie się sobą było raczej krępujące z dwoma starszymi panami w pokoju obok.

Szukaliśmy własnego mieszkania, ale łatwo nie było. W ówczesnej pracy poznałam koleżankę, Martynę, Polkę zamężną ze Szwedem. Mieszkała z mężem w mieszkaniu należącym do jego rodziców, 4 pokoje, ładna okolica, płacili teściom Martyny symboliczny czynsz, co było dla niej powodem do ciągłego pomstowania na teściów. Wiedziałam też, że Martyna i jej mąż mają permanentne problemy finansowe. Mężuś był niezbyt robotny, a jak już coś zarobił to kupował buty za równowartość kilku tysięcy złotych.

Ale z Martyną lubiłyśmy się, można wręcz powiedzieć, że się przyjaźniłyśmy. Po jakimś czasie Martyna zwierzyła się, że chcą podnająć dwa pokoje w mieszkaniu, bo powoli są pod ścianą, a na co dzień korzystają tylko z salonu i sypialni.

Pogłówkowałyśmy, że może niegłupim rozwiązaniem byłoby odnajęcie połowy mieszkania mi i mojemu ówczesnemu chłopakowi.

Usiedliśmy w czwórkę, ustaliśmy zasady. Mieliśmy płacić więcej niż za pokój, ale mniej niż za dwa. Tak powiedzmy jak za kawalerkę. Za to mamy jednak swoją sypialnię i swobodny dostęp do salonu, kuchni i czwartego pokoju służącego za coś w rodzaju schowka. Mieliśmy też podobne podejście do mieszkania razem, szanujemy swoją prywatność, ale fajnie będzie wypić razem piwko w weekend, imprez nie urządzamy, chyba, że z wyjątkowej okazji i po uprzednim uzgodnieniu, czynsz płacimy pierwszego, mogą do nas czasem przyjeżdżać goście, bo do Martyny też przyjeżdżają czasem rodzice z Polski albo koleżanki z innych krajów.

No i gitara! Jak się okazało pięknie było tylko w teorii, inaczej byście teraz tego nie czytali.

Po pierwsze okazało się, że dostęp do kuchni był w praktyce mocno ograniczony, a czasem wręcz niemożliwy. Otóż mąż Martyny, jak wspomniałam, pracował tylko okazjonalnie. Praktycznie całe dnie spędzał z piwem w kuchni, spełniając się jako hobbystyczny kucharz.

Nie tylko ciężko było przygotować chociażby kanapkę ze względu na panujący w kuchni ciągły burdel, ale też przez agresywną postawę męża Martyny, który cholernie się irytował, gdy "przeszkadzało" mu się np. robiąc herbatę. Potrafił głośno westchnąć jak tylko weszłam do kuchni, rzucić czymś i wyjść trzaskając drzwiami. To, żebyśmy my mogli sobie coś ugotować było możliwe chyba tylko w nocy.

Dostęp do salonu- podobna historia. Martyna spędzała tam całe popołudnia i wieczory przed telewizorem. Na początku chyba raz czy dwa próbowaliśmy się niej dosiąść. Była tym wyraźnie zirytowana i nerwowo skakała z kanału na kanał tak, że po 10 minutach po prostu wychodziliśmy.


Schowek - nawet żal mi to komentować, bo przez ponad rok mieszkania tam nie doprosiliśmy się, aby zrobili nam tam trochę miejsca na nasze rzeczy.


Sprzątanie i podział obowiązków... można powiedzieć, że i my byliśmy odrobinę piekielni. Bo wiecie, teoretycznie miało być pół na pół. Tylko po pewnym czasie stwierdziłam, że nie, nie mam zamiaru myć garów co drugi dzień, skoro my brudzimy dziennie dwa kubki, dwie szklanki i cztery talerze, a oni kilka garnków, patelni, kilkanaście szklanek i kubków, misek, talerzy i prawie wszystkie dostępne sztućce. Raz jechaliśmy do PL na tydzień. To Martyna stwierdziła, że skoro w tym tygodniu wypadniemy z kolejki, to powinniśmy sprzątać cały tydzień przed wyjazdem. Tak, już biegniemy.

Okazało się też, że Martyna i jej mąż są bardzo wybuchowym małżeństwem, wrzaski, płacze, trzaskanie drzwiami były na porządku dziennym. Co gorsza, Martyna zawsze po jakiejś sprzeczce z mężem leciała do mnie z płaczem. Jest 22? Wpada nam bez pukania do sypialni. Rozmawiam właśnie przez telefon? Martyna zaczyna mi nadawać do drugiego ucha. Wychodzę właśnie do pracy? Nie szkodzi, ona mi tylko musi opowiedzieć, co takiego strasznego powiedział jej mąż...

Raz pokłócili się późno wieczorem, może o 23. My leżeliśmy już w łóżku, można powiedzieć, że spaliśmy. Martyna za chwilę włazi nam do pokoju i zaczyna:

- Chodź do kuchni, Jeeezu, jak mnie wkurzył
- Martyna, ja już śpię, idź sobie
- No weź, chodź

Mój mąż:

- Martyna, koorwa, jest 23, włazisz tu bez pukania jak do obory, poyebało cię?

- Pff...

Martyna się obraziła i postanowiła się zemścić. Otóż tydzień później miała przyjechać do mnie siostra z Polski. Dawno zapowiedziane i dogadane, miała spać w salonie. I wiecie co? No przypadkiem okazało się, że w tym samym terminie chce do Martyny przyjechać koleżanka. No co za pech, nie mówiła? Zapomniała? No trudno, ale w końcu to ona jest gospodynią, a my tylko odnajmujemy pokój więc ona ma pierwszeństwo do kanapy w salonie.

Mówię:

- A wiesz co? Trudno! Mamy materac dmuchany, to my z siostrą pośpimy na łóżku, a Mateusz (mój mąż) na materacu.

Jak się domyślacie żadna koleżanka się nie pojawiła, kto by pomyślał...

Po roku w końcu znaleźliśmy własne mieszkanie na wynajem i wyprowadziliśmy się w chłodnej atmosferze. Bardzo szkoda, że Martyna i jej mąż na koniec musieli jeszcze przyburaczyć przywłaszczając sobie nasze żelazko i kilka naczyń. Oficjalnie prostu te rzeczy zniknęły, nieoficjalnie chyba jasne, że skoro my ich nie mamy, to mają je oni.

Nigdy więcej mieszkania z "przyjaciółmi" nie było. Już bym chyba wolała wprowadzić się do obcych ludzi.

zagranica

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (210)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…