Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87766

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu moja żona stwierdziła, że nasz związek jest na tyle dojrzały i mamy na tyle stabilną sytuację życiową, że przyszedł w końcu czas aby powiększyć naszą małą rodzinę. Tak więc razem usiedliśmy i rozpoczęliśmy poszukiwania kota do adopcji.

Tyle się mówi aby zamiast kupować zwierzęta, adoptować je i nie wspierać "pseudohodowli". Próbowaliśmy w sześciu fundacjach i po tej przeprawie stwierdzam, że pracują tam sami pierd***ci fanatycy.

Fundacja pierwsza, 3 miesięczny kotek, mieszanka dachowca i maine coona. Pani pytała dosłownie o wszystko. Niby pytania sensowne, typu "Jaką karmę planują Państwo kupować?", "Co Państwo zrobią z kotem w razie wyjazdu na wakacje?", itp. Ale było tego tyle, że byłem bliski zapytania się czy mój numer buta też będzie potrzebny. Spędziliśmy tam ponad godzinę i wysypaliśmy się na pytaniu o godziny naszej pracy. Wychodzi na to, że to, że oboje pracujemy 8 godzin dziennie kategorycznie skreśla nasze szanse na adopcję, gdyż koty potrzebują dużo uwagi. Nie, fakt, że pracuję w 99% zdalnie kompletnie nic nie zmienia.

Fundacja druga, 4 miesięczny dachowiec. Znowu milion pytań i znowu klops. Tym razem odpadliśmy na karmie. Pani stwierdziła, że karma X jest bardzo słabej jakości (zrobiłem research i według tego co znalazłem to jedna z lepszych karm) i ona poleca Y, ale o kocie możemy zapomnieć gdyż nie odda go ludziom, którzy w ogóle pomyśleli aby kupować takie świństwo.

Fundacja trzecia, półroczna mieszanka maine coona z czymś. Bardzo analogiczna sytuacja do fundacji drugiej. Jedyna różnica była taka, że po podaniu nazwy karmy Y (no co może jednak rzeczywiście lepsza) pani stwierdziła, że tylko karma Z (prawie 2 razy droższa od karmy Y). I znowu dupa.

Fundacja czwarta, półroczny dachowiec. Udało nam się wreszcie przebrnąć przez wszystkie pytania. I gdy już byliśmy pewni, że w końcu będziemy mieli upragnionego kota, pani stwierdziła, że teraz czas na inspekcję naszego domu. Prawdę mówiąc nie za bardzo uśmiechało nam się żeby jakaś obca baba łaziła nam po domu, ale czego się nie robi dla kota. Więc pani przyszła i spacerowała sobie po mieszkaniu i mruczała co jakiś czas pod nosem. Właziła dosłownie wszędzie. Po jakiś dwudziestu minutach stwierdziła "A zobaczę jeszcze podwórko". I znowu dupa, bo sąsiedzi mają psa. Labradora, największą psią fajtłapę jaką świat widział. Nie pomogło nawet to, że sąsiedzi poza nim mają jeszcze dwa koty. Nie i koniec.

Fundacja piąta, dachowiec, około 5 miesięcy. Znowu udało nam się przejść wszystkie pytania a i nawet nasz dom się pani spodobał. Odpadliśmy na tym, że jeszcze nie kupiliśmy całego osprzętu do obsługi kota. Kobieto ja powoli zaczynam wątpić czy my tego kota kiedyś w ogóle damy radę adoptować a ty twierdzisz, że powinienem już, teraz, natychmiast, na zapas nakupować te wszystkie miski drapaki i inne pierdy?

Fundacja szósta, 3 miesięczny maine coon. Znowu odpadliśmy na pytaniach. Tym razem pani nie spodobało się, że mamy w mieszkaniu kuchenkę indukcyjną. Bo kot może na nią wskoczyć gdy będzie rozgrzana...

W tym momencie mieliśmy dość. Kilka dni później wybraliśmy się do schroniska. Oprowadzała nas bardzo miła wolontariuszka i w trakcie rozmowy wymsknęło mi się, że jesteśmy tu bo 6 fundacji odrzuciło nasze próby adopcji kota. Wtedy ta stwierdziła, że w takim razie musi być coś na rzeczy. Ja i mój niewyparzony jęzor...

Ostatecznie kupiliśmy maine coona od hodowcy. Nie jest mi wstyd i nie żałuję.

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (261)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…