Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87903

przez ~LosowaSpacerowiczka ·
| Do ulubionych
Piekielne służby.

Kilka dni temu, godzina 22 z hakiem, pogoda paskudna: chłodno w porównaniu do poprzednich dni, w dodatku pada deszcz. Dopadł mnie wyjątkowo paskudny ból głowy, więc mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych zdecydowałam się na krótki spacer.

Idę sobie skwerkiem, a tu przede mną na asfaltowej ścieżce, tuż pod ławką leży pani, na oko ze 40 lat. Ubrana zwyczajnie, dosyć schludnie, obok leży damska torebka, dosyć zwyczajna, nie jakaś obdarta. No to standardowo: "Halo, słyszy mnie pani, dobrze się pani czuje, czemu leży pani na ziemi?". Udało mi się z pani wydusić "dobrze" i trochę niezrozumiałego bełkotu. Przyglądam się, krwi ani śladu po jakimś uderzeniu w głowę nie ma, pani oddycha miarowo, słowem nie zarejestrowałam żadnego bezpośredniego zagrożenia dla życia. No ale na okaz zdrowia też nie wygląda. No to reagujemy.

Podejście 1: Policja

Nie mam alkomatu w oczach (zapachu alkoholu nie czułam) i lekarzem ani jasnowidzem nie jestem, a nie chciałam blokować karetki, gdyby chodziło tylko o nadmiar procentów. Ale, ale, pięć minut spacerkiem od miejsca, w którym znalazłam panią jest komisariat policji.

Pełna naiwnej wiary w skuteczność służb stwierdziłam, że powiadomię bezpośrednio lokalnych policjantów. Kierowała mną logika, że jeśli to jakaś okoliczna pijaczka, policjanci ją skojarzą po wyglądzie i nie będą angażować niepotrzebnej karetki czy radiowozu. Jeśli to osoba chora, to pewnie są lepiej przeszkoleni ode mnie. No to truchcik w jedną stronę, pod komendą stoi radiowóz. Podchodzę, policjant otwiera okno, to wyłuszczam sprawę. Policjant o nic mnie nie pytał, tylko stwierdził: "W porządku, już kogoś wysyłam". Doszłam do wniosku, że okej, pewnie wolą sami zobaczyć, niż robić szczegółowy wywiad, skoro to tak blisko.

Wróciłam więc truchcikiem do pani i kręcę się powoli po okolicy, co kilka chwil sprawdzając, czy pani wciąż oddycha. I tak sobie czekam. I czekam. I czekam. Kilka razy niedaleko mnie przejeżdża radiowóz, ale skręca w drugą stronę. Okeeej, może policjant nie zrozumiał, jak mu podawałam lokalizację (chociaż na zakręcie zaczynał oddalać się od skwerku, zamiast do niego zbliżać, a ja powtórzyłam ze dwa razy, że to na skwerze pod pomnikiem). No nic, jednym okiem zerkam na panią, drugim na drogę i jak radiowóz się zbliża, podchodzę do ulicy w dobrze oświetlonym miejscu i macham. Zero reakcji, dalej mijają mnie radiowozy (chyba ten sam radiowóz kilka razy, ale głowy nie dam), ale skręcają w drugą stronę.

Podejście 2: 112

Czekam sobie na policję, czekam, pani wygląda stabilnie, ale nie zostawię ledwie kontaktującej z rzeczywistością osoby samej. Robi mi się coraz zimniej i kurde, zaczynam się denerwować. Biłam się dosyć długo z myślami, czy dzwonić na 112, bo jak się okaże, że tamte radiowozy jednak jechały do jakichś pilniejszych wezwań i moje mają odnotowane, ale gdzieś na końcu, to nie chcę dublować wezwania. Z drugiej strony, coraz poważniej zaczęłam się zastanawiać, czy policjant nie stwierdził, że zgłosiłam mu fakt i sobie poszłam, fizycznego dowodu, że ktoś coś zgłaszał nie ma, więc można olać.

No to przypominam sobie powoli, czego mnie tam na pierwszej pomocy uczyli: żeby zadzwonić na 112, dokładnie i spokojnie opisać, gdzie się jest, a potem ilu jest poszkodowanych i najdokładniej jak umiemy opisać, co się z nimi dzieje (co widzimy, słyszymy, obserwujemy, nie nasze domysły), a dyspozytor sam będzie wiedział, ile i jakich służb wysłać.

Aż w którymś momencie, jakieś pół godziny od mojej rozmowy z policjantem, pani krzyknęła kilka razy dosyć donośnie. Zabrzmiało to dla mnie jak krzyk bólu, więc przestałam się zastanawiać i zadzwoniłam od razu. Dyspozytor też odebrał prawie od razu i przedstawił się numerem, więc mówię:
- Dobry wieczór, dzwonię ze Skweru Imienia Lucyfera, tuż obok skrzyżowania Piekielnej z Diabelską, na wysokości kościoła leży na alejce kobieta w wieku około 40 lat, oddycha, nie widzę krwi ani żadnych widocznych urazów, próbowałam się z nią skontaktować, ale głównie niezrozumiale bełkocze, pół godziny temu zawiadomiłam policjantów z komisariatu obok, ale jeszcze nie podeszli, dzwonię teraz, bo pani zaczęła właśnie krzyczeć.
- No dobrze, ale czy ta pani będzie potrzebowała karetki?

Mózg mi się zawiesił. Wiecie może, gdzie rozdają kryształowe kule, z których można wywróżyć, czy człowiek, z którym nie ma kontaktu i nie wiecie, co mu się stało, będzie potrzebował karetki, czy tylko trochę czasu na wytrzeźwienie? Ja też nie. No to próbuję pana dyspozytora przekonać, że to on jest osobą przeszkoloną do zdecydowania, jakie służby będą potrzebne, nie ja, więc niech zdecyduje zgodnie ze swoją wiedzą. A on mi na to: "Ale mnie tam nie ma".

Darujcie brak dialogów w dalszej części, ale nie pamiętam ich na tyle, żeby przytaczać. Przez chwilę pan dyspozytor przekonywał mnie, że jeśli pani jest po prostu pijana i nie ma innych urazów to karetka jest jej niepotrzebna. Fajnie, zgadzam się, ale nie czuję zapachu alkoholu, więc nie wiem, czy w ogóle jest pijana, a poza tym nie jestem lekarzem, żeby stwierdzić, czy nie ma urazu.

Może się kurde blaszka po prostu przewróciła i uderzyła w głowę, dlatego nie kontaktuje, a ja nie widzę urazu, bo jest ciemno, pani leży, ubrania zakrywają większość ciała, a ja nie będę obcej, potencjalnie chorej osoby jakoś bardziej dotykać. Może ma cukrzycę i cukier jej spadł. Może jest chora psychicznie i pomyliła dawki leków. (Rękawiczek nie wzięłam, bo planowałam dziesięciominutową rundkę po okolicy, a nie półgodzinne sterczenie na deszczu, zresztą nie jestem na tyle silna, żeby ją obrócić i obejrzeć tył głowy). Może krzyczy w pijackim majaku, a może ma jakiś uraz wewnętrzny od wypadku i krzyczy z bólu.

No to próbuję przekonać dyspozytora, że karetka może i niepotrzebna, ale zostawić jej w takim stanie zupełnie bez pomocy też nie można. Cała dyskusja trwała jakieś dobre 10 minut, w akompaniamencie kilku nowych jęków ze strony pani. Dyspozytor w końcu mi bardzo niechętnie powiedział, że jeśli pani jest pijana, to powinna ją raczej policja odprowadzić na izbę wytrzeźwień. Już mocno zdenerwowana całą sytuacją olałam behapowców, którzy tłumaczyli, że mam opisywać, co wiem, a nie podawać swoje domysły i życzenia i powiedziałam wyraźnie:

- Dobrze, czy może pan w takim razie przysłać patrol policji lub straży miejskiej?

Dyspozytor łaskawie się zgodził "zawiadomić policję". Alleluja, w tamtym momencie ucieszyłabym się nawet, gdyby obiecał przysłać jednorożca, żeby popatatajał z panią na grzbiecie do baśniowego zamku. Jeszcze poprosił mnie o nazwisko i numer kontaktowy (słowo daję, zabrzmiało to trochę jak groźba) i się rozłączył.

Na policję czekałam następny kwadrans. Pani zaczęła w międzyczasie wydawać z siebie coraz bardziej artykułowane dźwięki, które składały się głównie z kilku imion i wyzwisk. Nabrałam więc przekonania, że to raczej alkohol (ale wciąż możliwe, że połączony z innym problemem, który wymaga interwencji), ewentualnie choroba psychiczna.

Przyjechali inni policjanci niż ten, z którym rozmawiałam, co mnie niezmiernie ucieszyło, bo wyglądali na jakichś takich mniej olewających. Spytali, czy długo czekam, z przepraszającą miną stwierdzili, że bardzo ciężka noc i dużo samobójców (nawet im wierzę, wszyscy wariują od tej izolacji) i zabrali się za panią.

Nie wiem, czy to ich donośne głosy lepiej podziałały budząco, niż mój dziewczęcy głosik, czy pani sama z siebie zrobiła się bardziej kontaktowa w trakcie mojego, już wtedy prawie godzinnego kręcenia się po okolicy, ale policjanci się z nią porozumieli. Dowiedzieli się, że mieszka "nigdzie", że wypiła "dwa piwa", a na hasło "izba wytrzeźwień" zaczęła gorąco potakiwać i mówić, że chce tam pojechać. No, przynajmniej ktoś ją w końcu zabierze z tego cholernego skwerku.

I tak na podsumowanie:

1. Widzę często na piekielnych skargi, że normalny człowiek się nie może doczekać leczenia od NFZ-u, a pijaczkowi zgarniętemu z ulicy z marszu zrobią komplet badań. Wyobraźcie sobie teraz, że nieprzytomnej bezdomnej nie trafił się przechodzień z oślim uporem, tylko leżała całą chłodną noc, po alkoholu (organizm szybciej się wychładza), w przemoczonych ubraniach, na ziemi.

Co najmniej przeziębienie murowane, a pewnie i na zapalenie płuc spora szansa. Może i nie byłaby to tragedia z punktu widzenia otoczenia dwa lata temu, ale teraz to by oznaczało osobę, prawdopodobnie z gorączką, kaszlem, w przestrzeni publicznej, może w autobusie czy sklepie. Co wtedy będą musiały zrobić służby, jak w końcu uderzy się w głowę tak, że będzie widać krew i ktoś wezwie karetkę? I ile będzie to kosztowało? Bo co mają zrobić, wsadzić bezdomną na kwarantannę domową (hehe) i poczekać, aż się okaże, że to nie covid? Nie, trzeba by ją było przetestować i sprawdzić, czy nie zaraża, przetrzymać gdzieś do wyniku testu... A jak się ją wypuści bez wyleczenia infekcji, to powtórka z rozrywki, jeśli znowu straci przytomność gdzieś na ulicy z gorączką czy kaszlem.

2. Pani była raczej czysta (ciemno było, ale na pewno nie śmierdziała), ubrania wyglądały na względnie nowe, miała ze sobą torebkę. Nie grzebałam w niej, ale za samą torebkę mogłaby dostać kilka złotych na jabola (torebka wyglądała porządniej i była mniej poobcierana czy zużyta niż moja własna).

Nie koczowała na dworcu czy w jakimś innym miejscu, gdzie często się widuje lokalnych żuli, więc zgaduję, że bezdomna jest od niedawna i jeśli już uzależniona od alkoholu, to też pewnie od niedawna, bo wszystkiego jeszcze nie przepiła. Na wytrzeźwiałkę bardzo chciała pojechać, to może i będzie wolała pójść do noclegowni, jak ktoś jej powie, gdzie taka jest, nawet, jeśli tam nie można pić. Może jeszcze jest szansa wyrwać ją z bezdomności i nałogu?

3. Wytłumaczy mi jakaś dobra dusza, po jaką cholerę 112 obsługują ludzie, a nie automat proszący o wpisanie adresu i służby, którą chcemy wezwać, skoro i tak dyspozytor ode mnie oczekuje, że będę wiedziała, co jest zupełnie obcej mi osobie, z którą nie potrafię się porozumieć. Że ja, bez sprzętu, bez choćby rękawiczek, z przeszkoleniem tylko na zajęciach z BHP w szkole, na obozach i na pierwszym roku studiów (absolutnie niemedycznych), w półmroku i deszczu, nie mając na tyle siły, aby tę osobę obrócić lub obronić się, jeśli się nagle obudzi i okaże się, że naćpana i agresywna, ocenię, czy potrzebna jest jej karetka, czy izba wytrzeźwień.

4. Przesyłam serdeczne wyrazy współczucia wszystkim chorym, którzy z jakiegoś powodu mogą nagle stracić kontakt z rzeczywistością, ale oddychać, ewentualnie od czasu do czasu wyartykułować jakiś dźwięk. Zaopatrzcie się w wielkie odblaski z napisem: "Choruję na X, w razie potrzeby zadzwoń do mojej rodziny pod numerem Y, nie jestem pijany" lub nie wychodźcie sami w domu, bo inaczej pomocy się nie doczekacie, gdy będzie potrzebna.

policja 112

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (183)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…