Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88002

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cóż, to chyba będzie już ostatni wpis o piekielnościach mojego dziadka, ostatnich trzech, których połączenie w końcu doprowadziło do jego śmierci.

Pierwszym z nich było dziadkowe nudzenie się. Dziadek wiecznie nudził się na emeryturze, a nudę zabijał przede wszystkim pracą, bo ją uwielbiał.

Problem w tym, że zabijał ją czyjąś pracą (zazwyczaj moją), a uwielbiał ją w sensie, że mógłby patrzeć na nią bez końca. Non stop musiałem zapierniczać z kolejnymi dziadkowymi pomysłami:

- Trzeba wylać cement pod bramą, bo pies ucieknie. Jak to nie ucieknie bo szczelina za mała, a jakby chciał to pełno dziur jest w siatce? Eee głupoty gadasz!

- Trzeba wybetonować kojec, 2 razy co najmniej bo pies kopie. Jak to "No i co z tego, kojec ma podmurówkę na 30 cm w głąb"? Nie może kopać i tyle!

- Przestaw mi ten samochód ojca bo mi się światło odbija, i nie piernicz że trzeba koc położyć na szybę bo i tak się będzie obijać. (Dodam że przestawianie pchaniem)

- Weź mi tutaj przerzuć ziemię tam w jedno miejsce bo dołek jest. A potem z następnego w to poprzednie itd itd

- Obetnij mi tu gałęzie z tego drzewa bo mi zasłaniają z łazienki widok na deski w płocie.

Osobną kategorią roboty było koszenie trawy na punkcie czego dziadek miał istną manię. Trawa musiała być koszona co najmniej 2-3 razy na tydzień, nawet jak była susza i nawet nie urosła. I nie przekonasz że kosiarka chodzi tylko po próżnicy, trzeba skosić bo trawa za duża i zaraz się nie będzie dało. A jego ulubionym "teatrem" koszenia był sad.

Można było nie kosić podwórka, ale sad do którego nikt nie chodził i nikt go nie widział musiał być pokoszony non stop. Nerwy mi pękły jak w sobotę późnym wieczorem skończyłem go kosić, a w poniedziałek przed 7-mą rano dziadek mnie budzi dzwonieniem, że trzeba pokosić sad bo trawa urosła za wysoka. Jak można się domyślić, odmówiłem dość kategorycznie bo nie będę zapierniczał z samego rana jeżdżąc minimum 3 godziny kosiarką po próżnicy, żeby dziadek mógł popatrzeć jak ktoś pracuje.

W końcu to zaakceptował lecz był święcie obrażony.
Gdy próbowaliśmy znaleźć mu jakieś zajęcie - czy to nordic walking, kluby zainteresowań, dokarmianie kaczek, literaturę, puzzle, wędkarstwo, nawet oferowaliśmy że kupimy mu komputer i internet i nauczymy go używać to dziadek okazywał się wręcz betonem, i na wszystko była odpowiedź "Nie, ja nie chcę, ja nie będę, dajcie mi spokój".

Drugą piekielnością, jaką ktoś mógł już wywnioskować, było to, że dziadek był piekielnie uparty. A łączyło się to z piekielnością 3-cią, czyli świętym przekonaniem o własnej nieomylności i byciu ekspertem we wszystkim.

Jak sobie wyrobił opinię czy zaczął coś robić, to niczym nie dawało się go odciągnąć od tego. Jak chce żeby zrobić mu jakąś robotę, to będzie marudził aż do skutku i nie odpuści. Gdy zbierał wszystkie swoje złomy i śmieci, nie dało się mu wytłumaczyć że to jest niepotrzebne. "Nie, mi to będzie potrzebne i koniec, ja wiem lepiej!".

Innym przykładem niech będzie to, że do końca życia uważał, że Pogrom Kielecki to była wina Żydów i że Żydzi dzieci na macę przerabiali, i nie dotrzesz i nie wytłumaczysz że to wierutna bzdura i wiadomo to od parudziesięciu lat. "Ja wiem lepiej i koniec".

Również w budowlance stosował tą zasadę. Np. dach w kurniku zrobił zbrojony, ale pręty wpuścił tylko w jedną ścianę. Gdy był wymieniany dach (kurnik jest częścią budynku który ma być przerobiony na mieszkanie) robotnicy chcieli usunąć stary po kawałku, bezpiecznie, ale jak tylko zaczęli kuć to wszystko się zawaliło. Cudem jest, że jedyną ofiarą była jedna kura która była z innymi w środku, i nawet nie zmarła od przygniecenia tylko najwyraźniej na zawał.

Inny przykład to "naprawienie" światła w samochodzie mojej mamy. Dziadek uznał że jedno mu za słabo świeci (świeciły jednakowo, ale jak się możecie domyślić- dziadek się uparł i już) więc jako że on zna się na elektryce, to postanowił je naprawić. Gdy je naprawił, matka pojechała parę minut po czym wszystko co elektryczne zgasło, więc trzeba było jechać do elektryka. Ten ledwo otworzył auto, od razu zauważył co się stało.

- A kto to te blaszki tu wsadził?
- Ja wsadziłem żeby naprawić, bo jedno światło za słabo świeciło!
- Proszę pana, zrobił pan zwarcie i wszystkie bezpieczniki wywaliło. Tak się nie naprawia świateł! (potem się okazało że ze światłami wszystko jest w porządku)
- A idź pan, nie znasz się kompletnie!

Natomiast jeśli chodzi o dom w którym obecnie mieszkam, to gdy moi rodzice go budowali dziadek przejął dowództwo nad budową i mój ojciec w swojej głupocie uległ i go posłuchał.

"Weź wywal ten taras, ten ganek też wywal, tutaj okna poprzestawiaj, dobuduj takie jedno okno tam, jedne drzwi wywal i dobuduj garaż, się nie bój ja mam jednego znajomego w gminie i mi to przyklepie". Cóż, już samo budowanie metodą "W dupie mam przepisy bo piłem wódkę z jednym facetem" jest głupotą, ale to co nastąpiło potem, to skrajny idiotyzm.

Otóż dziadek nie poszedł z papierami od razu, tylko non stop to odkładał. "Zaraz pójdę, w następnym miesiącu, a po świętach, no już że zaraz pójdę, albo pójdę po nowym roku". Ciągnął to "zarazowanie" kilka lat, aż zmieniły się przepisy i te papiery zaczęto załatwiać w starostwie powiatowym, a nie w gminie, a tam dziadek już znajomości nie miał.

W wyniku tego dom do dziś nie jest odebrany. Mój ojciec jednak nie widzi problemu, "Bo kto Ci to sprawdzi?". Na wszelki wypadek zamierzam się zrzec spadku, bo nie chcę potem przejmować wszystkich jego długów, a potem jeszcze kary za nieodebrane mieszkanie.

No i tu docieramy do finału naszej opowieści. Bardziej smutnego niż piekielnego. Z połączenia owych trzech rzeczy wyszła dziadka ostatnia akcja. Od jakiegoś czasu nudę zabijał również wszelakimi operacjami i rehabilitacjami, i tak było w tym przypadku. Chciał, aby lekarz zrobił mu operację na oponiaku mózgu.

Lekarz odmówił- oponiak był mały, nie rozrastał się, na nic nie wpływał, więc jego usunięcie nie dałoby żadnej korzyści natomiast niezależnie od wyniku operacji było 50% szans że dziadek wyląduje na wózku.

No ale dziadek musiał mieć jakąś operacje i już. W końcu lekarz powiedział, że można zrobić jakąś operację na kręgosłupie. (Nie wiem dokładnie jaką, ale dziadek się skarżył że musi ją mieć bo mu już ciężej chodzić. Dziwić się przy grubo ponad 70 latami na karku i sporej nadwadze). Każdy mu to odradzał, takie operacje są zawsze ryzykowne, zwłaszcza w podeszłym wieku. Ale nie. On musi mieć operację, zdania nie zmieni. No i to był fatalny błąd. Jak się okazało, dziadek za późno odstawił leki rozrzedzające krew, i podczas operacji doszło do dużego krwawienia i udaru krwotocznego mózgu. Po tym dziadek miał sparaliżowaną całą prawą połowę ciała i przez kilka miesięcy dochodził do siebie na rehabilitacji zanim mógł nią znów ruszać.

Gdy w końcu w marcu wypisany został ze szpitala, ja byłem na wymianie na Słowacji. Gdy wrócił, mama z babcią zauważyły że dzieje się z nim coś dziwnego- miał zaniki pamięci, zdarzało mu się mówić bez sensu czy dziwnie chichotać. Gdy zabrano go do lekarza i na rezonans, okazało się że ten udar spowodował szybko postępujące zwapnienia mózgu. Stan dziadka z miesiąca na miesiąc się pogarszał, zapominał coraz bardziej, po kilku miesiącach już nie chodził, po kolejnych kilku nie mówił już ani słowa.

Pod sam koniec życia, w lato 2020 roku zanikł mu nawet odruch przełykania i trzeba go było karmić przez specjalną rurkę. Zmarł we wrześniu 2020, najprawdopodobniej przez doktora który odmówił przyjazdu, i o którym również tu pisałem.

Pomimo całej piekielności dziadka jednak kochałem go i nie jestem obecnie w stanie być na niego zły, a jedynie mi go szkoda. A zwłaszcza tego, jak odszedł - takiego losu nie życzę nikomu, a gdyby ktoś zobaczył jak dziadek "żył" po tej operacji, zrozumiałby dlaczego tak wielu sądzi, że eutanazja powinna być legalna.

dom

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (210)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…