Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88020

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przepraszam, jeśli historia okaże się niespójna albo pojawią się w niej błędy - traktuję ten wpis jako formę terapii, ale jestem potwornie zdołowana i chciałabym wyrzucić z siebie wszystko, co się we mnie kłębi więc nie gwarantuję wysokiej jakości wpisu... Jeśli komuś na tym zależy, niech po prostu ominie.

W moim życiu dominowały te gorsze dni- zdążyłam się przyzwyczaić, że szczęście nigdy nie trwa wiecznie. Przetrwałam nieszczęśliwe dzieciństwo, w 5-tym roku życia samobójstwo popełnił mój ukochany wujek porzucony przez żonę, gdy miałam lat 7 zmarł mój ojciec, od śmierci wujka nadużywający alkoholu.

Od tamtego czasu moja matka nie umiejąca poradzić sobie z życiem wypełniła moje swoim nałogiem alkoholowym i kolejnymi partnerami, przy czym nie potrafiła pozostać im wierna co skutkowało awanturami, libacjami, kolejnymi partnerami...

Dziadkowie, którzy starali się bym wyrosła na ludzi odeszli gdy miałam lat 14, miesiąc po miesiącu. Przeżyłam to bardzo ciężko, ale życie toczyło się dalej. Moja matka staczała się coraz niżej, by po uzyskaniu przeze mnie pełnoletności sięgnąć zupełnej patologii - do pracy udawała się pijana, wracała i sprowadzała coraz to nowych facetów, choć oficjalnie przebywała w związku z jednym z nich - było mi go żal, ale był świadom tego, co się dzieje - chyba nikt na moim osiedlu nie miał złudzeń, jak wygląda prowadzenie się mojej matki.

Ja w międzyczasie przechodziłam własne dramaty - pierwszą wielką miłość, która okazała się totalną pomyłką, bo chłopak którego pokochałam miał narzeczoną ale mimo to umawiał się ze mną, później po pozbieraniu się poważny związek, w którym również byłam oszukiwana, a chłopak umawiał się z koleżanką z pracy- mimo, że na spotkania rodzinne i ze znajomymi zabierał mnie...

Wtedy poznałam mojego obecnego męża. Miałam 20 lat, nie był zupełnie w moim typie, ale miałam dość zawodów - szukałam kogoś, komu mogłabym zaufać. Zapewniał mnie o miłości, miał mi nieba przychylić - postanowiłam dać mu szansę. Jego rodziców irytowało szybkie tempo naszego związku, denerwowali się gdy zabierał mnie do siebie - postanowiliśmy więc zamieszkać razem, po ledwie miesiącu znajomości. Zarabialiśmy niewiele, niewiele też wiedzieliśmy o samodzielnym życiu - uczyliśmy się stopniowo, wiele razy brakowało nam do pierwszego mimo, że to ja byłam tą rozsądniejszą, która nigdy nie mogła liczyć na nikogo- ale powoli wychodziliśmy na prostą.

Po roku wzięliśmy ślub cywilny.
Kupiliśmy mieszkanie za odstępne w kamienicy i psa, o którym mój mąż marzył od dzieciństwa, ale nigdy nie dostał. Czułam się szczęśliwa, mimo że żyliśmy na 30m w starym budownictwie, ale mieliśmy siebie i psa, którego pokochaliśmy, stabilne prace- żyliśmy spokojnie.

Dostawaliśmy też awanse w pracy. W pewnym momencie nasza stopa życia wzrosła, stać nas było, żeby wyjść na imprezę, kupić sobie nowe rzeczy, wyjechać na wakacje czy coś odłożyć - można było w końcu odetchnąć. Mój mąż zaczął przebąkiwać o kupnie domu, na co nie chciałam się zgodzić, bo nadal nie uważałam że nas stać.

W końcu uległam namowom i kupiliśmy dom. Mój mąż zarówno domem, jak i psem zajmował się tyle o ile. Ciężko było namówić go na spacer, nagle mycie okien stało się wyłącznie moim problemem. Mąż uwielbiał zapraszać gości, nie mając ochoty ani przygotowywać jedzenia, ani sprzątać codziennego bałaganu. W międzyczasie mój awans wiązał się z podjęciem studiów zaocznych, więc prawie każdy weekend zaczęła wypełniać szkoła.
Czułam się wykończona - fizycznie, psychicznie, ale wciąż starałam się, żeby mój mąż nie odczuwał tego nadmiernie. Gotowałam, sprzątałam, robiłam zakupy - starałam się też być kochanką, przyjaciółką, chodziliśmy do znajomych, jeśli miałam zajęcia, odbierałam go ze spotkań na które jeździł sam, dawałam z siebie tyle, ile byłam w stanie.

W pewnym momencie miałam wrażenie, że coś przestaje działać... Gdy coś opowiadałam, miałam wrażenie, że nie słucha. On też już coraz rzadziej mówił i pisał do mnie w sprawach innych, niż codziennych. Kładłam to na karb napięcia - wzrósł mu zakres obowiązków, napięcie, ciągłe nadgodziny i moje ciągłe zajęcia powodowały, że starałam się przeczekać gorszy moment. W końcu przeżyliśmy razem 10 lat, więc czemu mielibyśmy nie dać rady z przejściowymi kłopotami...? Tyle razy słyszałam, że jestem kochana, że czułam się bezpiecznie.

Trzy tygodnie temu usłyszałam, że ma wrażenie, że żyjemy obok siebie, że jest tym zmęczony i nie wie, czy chce to ciągnąć.
Zrobiłam rachunek sumienia. Od jego poprzedniej delegacji tylko ja się w związku starałam. Tylko ja próbowałam naginać moje różnice charakteru, żeby dać mu codzienny komfort- trzymałam mój introwertyzm na wodzy, starałam się choć kawałkiem dzielić jego pasje, szukać czegoś, co dawałoby radość nam obojgu. Postanowiłam, że spróbuję mocniej - przecież 10-letni związek jest wart każdego wysiłku, prawda?

Dziś dowiedziałam się, że już dłużej nie może. Weekend spędziliśmy u teściów. Codziennie wychodził na kilka godzin, teściowa płakała bo czuła, że coś jest nie tak, ja czułam, że jest źle ale ciągle chciałam wierzyć w mojego męża. Dziś oznajmił, że to koniec - w końcu dowiedziałam się, że zdradzał mnie. Myślę, że długo dłużej niż te trzy niepewne tygodnie, gdy nadal trzymał mnie we złudzeniach. Być może od delegacji pół roku temu, ale nie miałam już siły dopytywać.

Łaskawie oznajmił, że nie muszę się wyprowadzać z wspólnego domu. On jedynie prosi, bym nie robiła "szumu" w naszej wspólnej pracy (nowa ukochana też tam pracuje). Nawet zostawił mnie, bym mogła odzyskać spokój i pojechał do cioci.
A ja zastanawiam się, jak to możliwe, że uważając się za w miarę inteligentną osobę, straciłam najlepsze 10 lat mojego życia na kogoś takiego?

Jestem martwa w środku i nie wiem, jak mam dalej żyć jeśli jedyny człowiek, któremu ufałam skrzywdził mnie tak bardzo.

Małżeństwo

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (237)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…