Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#88080

przez ~Prith ·
| było | Do ulubionych
No to tak, będzie o piekielnym bracie, może taki swoisty rodzaj deja (patrz: punkt 1. poniżej)...
Jakiś zarys sytuacyjny: mieszkamy w 4 osoby, opisywany brat ma 23 lata (mentalnie dałabym sporo mniej...) i pracuje, dokłada jakieś marne 300 zł do czynszu (ceny pokoi w naszym mieście są chyba od 500 zł + trzeba oczywiście jakoś się wyżywić czy kupić środki higieny osobistej)

Piekielność nr 1: przekonanie, że koleżkowie są ważniejsi od rodziny i olewcze podejście do spraw domowych
Nie ma jakiegoś poczucia, żeby pomagać rodzinie choćby w obowiązkach domowych (chyba, że ktoś poprosi, ale nieraz wtedy marudzi). Jest święcie przekonany, że jak dokłada 300 zł, to ma tu hotel i nic nie musi robić. Gdy miałam matury i nie mogłam gotować, a on miał popołudniową zmianę, to wielce mu przeszkadzała konieczność ugotowania czegoś. Ostatnio twierdzi, że może mnie podwieźć na działkę na prośbę rodziców tylko, jeśli mu zapłacę, "bo nie jest taksówkarzem". Jednocześnie nie poczuwa się do tego, by płacić np. rodzicom za sprzątanie czy gotowanie. Za to koleżkowie - o, ledwo ktoś zadzwoni, to od razu leci pomagać! Podjedzie nawet pod sam dom, jadąc po nocy. Nieraz jeździ do jakichś swoich znajomych na przykład w niedzielę o siódmej, a reaguje marudzeniem na prośbę mamy o zawiezienie babci do szpitala. Jak coś zużyje i trzeba kupić nowe, to sam nie powie. Posprząta tylko, gdy ktoś mu każe, bo "jemu to nie przeszkadza". Do sklepu pojedzie tylko, gdy sobie chce kupić jakieś sosy do zapiekanek czy chipsy. Ostatnio musiałam z ranną nogą i ogólnie chorymi kolanami dźwigać dwie torby zakupów, w tym kocią karmę, bo królewicz oczywiście nie powiedział, że wysypał ostatnią. W sumie strach mu dawać listę zakupów - i tak połowy nie kupi, bo nie chce mu się szukać, także to ja łażę z ciężkimi torbami (choć w sumie to okazja do dotlenienia organizmu).

Piekielność nr 2: jego hipokryzja i podejście do ludzi. Krytykuje ludzi z różnych powodów, a jak sam robi później to samo, to "zmienia zdanie". Mnie, wtedy dwunastolatkę (aktualnie mam 20 lat), wyzywał za oglądanie bajek "bo jestem za duża", a sam nawet dość niedawno takowe oglądał. Gdy byłam w związku na odległość, to twierdził, że "związek na odległość to nie związek", a gdy sam w taki wszedł parę lat później, to też "zmienił zdanie". Takich przykładów jest znacznie więcej. A podejście do ludzi - choćby dziewczyny traktuje przedmiotowo, ma strasznie infantylne podejście do jakichkolwiek relacji ("jak nie ty to sobie znajdę inną"), rodziców traktuje jak zło konieczne, a mnie jak śmiecia, który "tylko umie pyskować do starszych" i służy do gotowania mu obiadków.

Ja mam go dość, ale i tak się we wrześniu wyprowadzam, więc to nie ja zostanę z tym wszystkim. Rodzice również mają go dość i tylko czekają, aż się wyprowadzi. Tylko, że on nie poczuwa się do tego, by się usamodzielnić, bo najzwyczajniej mu wygodnie - ma ugotowane, posprzątane, żarcie w lodówce, internet i telefon też rodzice opłacają. Po prostu mu się nie opłaca. Chciałam sugerować mamie terapię szokową, by się ogarnął. Sama nie mam jakiegoś większego wpływu na sytuację domową, wciąż jestem poniekąd dzieckiem na utrzymaniu rodziców. Kiedyś, gdy mnie porządnie zdenerwował, przestałam robić mu obiady - wytrzymał tydzień tylko dlatego, bo mama kazała mu się ogarnąć. Ktoś też może miał do czynienia z takim "dorosłym dzieckiem" i jakoś poradził sobie z takim pasożytem? Nie rajcuje mnie świadomość, że po moim odejściu rodzice będą musieli się z nim sami męczyć.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 33 (79)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…