Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88126

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wychowałam się w mieście, rodzinę dalszą (ciotki, wujkowie, kuzynostwo) mam dosyć sporą. Być może wiek jest istotny - niedługo będę się musiała pożegnać z moimi 20 latami, więc lata 90' oraz wczesne 2000' pamiętam dosyć dobrze.
W domu się nie przelewało, ale jak już były domówki, to po swojsku, żarcia było dość, bo gospodarz zawsze dbał o to, żeby goście wcześnie nie zeszli z upojenia alkoholowego :)
Goście również przynosili swoje wynalazki kulinarne, a to sałatkę, a to ciasto, bo wstyd z pustymi rękami iść w gości. Dla mnie jest to fajne podejście, wzajemny szacunek i miła atmosfera.

A teraz wyobraźcie sobie, drodzy piekielni, mój szok kulturowy, podczas prób asymilacji w UK.
Gospodarz zazwyczaj nie ugaszcza jedzeniem. Ostatnio poszłam z lubym na urodziny do jego znajomego. Koleś nawet wodą z kranu nie poczęstował, a żarcie wzięliśmy na wynos dla wszystkich, bo nikt się do tego nie palił.
Po skończonej "posiadówce" spaliłam buraka, bo alkohol, który sama kupiłam, a nie zdążyłam otworzyć, Luby spakował i zabrał. Może wychowałam się w trochę zbyt gościnnych stronach, ale u mnie jak się coś postawiło na stół, to było prezentem dla gospodarzy. Co kraj to obyczaj...?

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (179)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…