Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88347

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o piekielnym przełożonym i korporacyjnych gierkach.

Zawodowo wybrałam sobie pracę w marketingu – konkretnie w tej analitycznej części. Przez kilka lat pracowałam w kilku agencjach, w końcu przeniosłam się do „pracy marzeń”, czyli u klienta XYZ. Międzynarodowa firma, bardzo znana i do tego produkująca „fajne” rzeczy (poziom rozpoznawalności jak Coca-Cola) – generalnie duże pole do manewru od strony marketingowej.

Jak przychodziłam do pracy w dziale był jeszcze jeden pracownik, Marcin, na moje nieszczęście gościu dość kompetentny. Wydawałoby się, że będzie nam się świetnie współpracowało – uzupełniające się doświadczenie i poziom wiedzy, z tym że Marcin rok dłużej pracował w firmie XYZ, ja zaś miałam doświadczenie z bardziej znanymi markami, więc „znałam rynek”.

W związku ze zmianami strukturalnymi, po niecałym roku odkąd dołączyłam do XYZ, Marcin został moim kierownikiem. Nie do końca mi się to podobało, zwłaszcza że był zielony w zarządzaniu, ja zaś miałam już dość spore doświadczenie w prowadzeniu własnego zespołu w poprzedniej firmie, ale wtedy sądziłam, że lepiej będzie zarządzać projektami aniżeli ludźmi. Marcin pracował rok dłużej niż ja, znał firmę lepiej, więc mimo wszystko wydawało mi się to bardziej sprawiedliwe. Warto wspomnieć, że Marcin był ulubieńcem dyrektora.

Miałam jednak dość spore obawy związane z tą zmianą, które niestety się sprawdziły.

Marcin postrzegał mnie jako zagrożenie, dlatego wprowadził taktykę „dziel i rządź”. Pierwsze co zrobił to kompletne odcięcie mnie od informacji – zaczęłam coraz mniej wiedzieć co się faktycznie dzieje w firmie, a on wybiórczo informował mnie o różnych rzeczach, często „zapominając” albo uznając daną informację za mało istotną. Oczywiście skonfrontowałam to z nim, na co stwierdził że „nie muszę wszystkiego wiedzieć”. Najważniejsze informacje przekazywał, ale z dużym opóźnieniem.

Drugą rzeczą były obowiązki. Przestałam zarządzać „poważnymi tematami”, które nadzorował sam zarząd, za to musiałam robić pewne podstawowe wyliczenia, raporty czy operacyjną pracę. Poniżej moich kompetencji i doświadczenia. Dodam, że te „poważne projekty” wykonywałam bardzo dobrze – wszyscy zaangażowani byli pod wrażeniem tego co wniosłam do firmy.

Na koniec Marcin zaczął mi się wtrącać w pracę, de facto „micromanagując” mną - przykładowo pisał mi „przypominajki” żebym odpowiedziała na danego maila. Nie, nie pracuję wolno, żeby ktoś mi dyszał w kark i decydował kiedy mam odpisać na daną wiadomość. Wręcz przeciwnie.

Wściekła zagryzałam zęby, bo bardzo zależało mi na pracy w XYZ, do tego nie chciałam tak szybko zmieniać pracy.

Apogeum wściekłości osiągnęłam kiedy pewien kontrahent (który też był swoją drogą moim dobrym kolegą z branży) przekazał mi pewną informację, którą otrzymała jego firma w związku z nami, pytając mnie o potwierdzenie. Jako że byłam odcięta od większości tego co się dzieje w firmie, napisałam w tej sprawie do Marcina. Marcin wcisnął mi kit twierdząc, że to o czym pisał kontrahent to nieprawda, w co oczywiście nie uwierzyłam. Za to za moimi plecami „w dobrej wierze” przekazał to do dyrektora, który to (sic!) zadzwonił do przełożonych mojego kolegi z pretensjami dlaczego podzielili się ze mną daną informacją. O telefonie wiem od kolegi, ani Marcin ani dyrektor nic mi nie powiedzieli.

Możecie myśleć, że to była informacja poufna, że nie powinnam o tym wiedzieć, z tym że kolega wcześniej (przed zmianą strukturalną) był w stałym kontakcie ze mną odnośnie analogicznych projektów, więc docelowo założył że jestem osobą, która jest w stanie przekazać mu to potwierdzenie. Kolega prosił, abym nie eskalowała sprawy wewnętrznie bo może mieć kłopoty, więc odpuściłam, ale od tamtej sytuacji uznałam że nie warto walczyć o pozycję w zespole.

Zaczęłam angażować się w projekty z innych zespołów, nadal robiąc przymusowo operacyjną robotę zleconą przez Marcina. Aby wiedzieć co się dzieje w firmie, nawiązałam dużo znajomości, w tym załapałam świetny kontakt z pewną kierowniczką. Generalnie wyrobiłam sobie renomę jako osoba od trudnych projektów, niestety nie było miejsca, aby przenieść się do na stałe do zespołu tej menadżerki.

Obecnie skupiłam się trochę bardziej na życiu prywatnym, zaś zawodowo staram się iść na dwa tory, ale mam coraz mniej siły na to. Mam duże poczucie krzywdy w związku ze zmianą strukturalną, zwłaszcza że nie mam możliwości rozwoju, istny szklany sufit. Jestem na tyle doświadczonym pracownikiem, że pracę powinnam znaleźć dość łatwo, ale mam ochotę jeszcze powalczyć o miejsce w XYZ, zwłaszcza że płacą bardzo dobrze. Podwójnie boli, że to miała być praca marzeń (na tyle na ile się da oczywiście bo nie ma ideałów), a wszystko jest pod przykrywką korporacyjnej atmosfery obłudy, czyli "lubimy się".

Wydaje mi się, że zrobiłam co się dało w obecnej sytuacji, poza odejściem z firmy. Może ktoś miał podobną sytuację i zna jakieś sposoby, żeby z tego wybrnąć?

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (184)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…