Jak cwaniak padł ofiarą własnego cwaniactwa.
W młodości lubiłem sobie zapalić zioło. Jako, że w naszym kraju policja ściga palaczy z większym zaangażowaniem niż prawdziwych przestępców, trzeba było przestrzegać pewnych zasad bezpieczeństwa by uniknąć zatrzymania i związanych z nim nieprzyjemności. Niby oczywiste, ale nie dla każdego.
Jeden kolega z ekipy do jarania wyznawał dziwną filozofię w tym temacie. Twierdził, że im bardziej się będziesz ukrywał, tym większa szansa że cię złapią. Że trzeba zachowywać się naturalnie. Wiadomo, jak będziesz szedł ze sztuką w kieszeni i rozglądał się nerwowo dookoła, to zwracasz na siebie uwagę i nie należy tak robić, ale kolega przesadzał w drugą stronę.
Nie tylko nie ukrywał się, ale wręcz obnosił z tym. Potrafił iść ulicą i palić blanta jak papierosa.
- Najciemniej jest pod latarnią - mówił.
Kto nie wie, to wyjaśniam - palone zioło pachnie tak intensywnie i tak specyficznie, że bez trudu można je wyczuć i nie da się go pomylić z niczym innym.
Mieliśmy swoje miejscówki plenerowe do palenia. Miejsca odludne, w które nikt nie chodzi, albo takie gdzie nas nie widać, za to my widzimy czy ktoś nie idzie i mamy czas na reakcję. Kolega z kolei mówił, że nie będzie się ukrywał jak szczur. Chciał iść jarać latem nad jezioro, gdzie roi się od ludzi, są całe rodziny z dziećmi, a policja i straż miejska pilnuje porządku. Super pomysł, geniuszu. Odmówiliśmy, to zwyzywał nas od tchórzy i paranoików.
Raz poszli z innym kolegą we dwóch do knajpy. Idiota wyciągnął jaranie i zaczął kręcić blanta. Na stoliku, przy ludziach.
Jako, że ten człowiek był chodzącym przypałem, zaczęliśmy go coraz bardziej wykluczać z ekipy. Nikt nie chciał by przez niego wyjście na gibona skończyło się na dołku. Siłą rzeczy przestał z nami wychodzić, bo my woleliśmy sprawdzone i bezpieczne miejscówki, a on chciał nas wyciągać w przypałowe miejsca typu centrum miasta, park, czy właśnie wspomniane jezioro. Za każdy razem strzelał focha i mówił, że jesteśmy paranoikami.
W końcu się doigrał. Zawinęła go policja jak jarał blanta idąc przez miasto. Po prostu go wywąchali. Miał przy sobie niecałą sztukę. Dostał zawiasy i prace społeczne.
Gdy się o tym dowiedziałem, napisałem mu smsa: "Jak to dobrze być paranoikiem :)" ale nie odpisał.
W młodości lubiłem sobie zapalić zioło. Jako, że w naszym kraju policja ściga palaczy z większym zaangażowaniem niż prawdziwych przestępców, trzeba było przestrzegać pewnych zasad bezpieczeństwa by uniknąć zatrzymania i związanych z nim nieprzyjemności. Niby oczywiste, ale nie dla każdego.
Jeden kolega z ekipy do jarania wyznawał dziwną filozofię w tym temacie. Twierdził, że im bardziej się będziesz ukrywał, tym większa szansa że cię złapią. Że trzeba zachowywać się naturalnie. Wiadomo, jak będziesz szedł ze sztuką w kieszeni i rozglądał się nerwowo dookoła, to zwracasz na siebie uwagę i nie należy tak robić, ale kolega przesadzał w drugą stronę.
Nie tylko nie ukrywał się, ale wręcz obnosił z tym. Potrafił iść ulicą i palić blanta jak papierosa.
- Najciemniej jest pod latarnią - mówił.
Kto nie wie, to wyjaśniam - palone zioło pachnie tak intensywnie i tak specyficznie, że bez trudu można je wyczuć i nie da się go pomylić z niczym innym.
Mieliśmy swoje miejscówki plenerowe do palenia. Miejsca odludne, w które nikt nie chodzi, albo takie gdzie nas nie widać, za to my widzimy czy ktoś nie idzie i mamy czas na reakcję. Kolega z kolei mówił, że nie będzie się ukrywał jak szczur. Chciał iść jarać latem nad jezioro, gdzie roi się od ludzi, są całe rodziny z dziećmi, a policja i straż miejska pilnuje porządku. Super pomysł, geniuszu. Odmówiliśmy, to zwyzywał nas od tchórzy i paranoików.
Raz poszli z innym kolegą we dwóch do knajpy. Idiota wyciągnął jaranie i zaczął kręcić blanta. Na stoliku, przy ludziach.
Jako, że ten człowiek był chodzącym przypałem, zaczęliśmy go coraz bardziej wykluczać z ekipy. Nikt nie chciał by przez niego wyjście na gibona skończyło się na dołku. Siłą rzeczy przestał z nami wychodzić, bo my woleliśmy sprawdzone i bezpieczne miejscówki, a on chciał nas wyciągać w przypałowe miejsca typu centrum miasta, park, czy właśnie wspomniane jezioro. Za każdy razem strzelał focha i mówił, że jesteśmy paranoikami.
W końcu się doigrał. Zawinęła go policja jak jarał blanta idąc przez miasto. Po prostu go wywąchali. Miał przy sobie niecałą sztukę. Dostał zawiasy i prace społeczne.
Gdy się o tym dowiedziałem, napisałem mu smsa: "Jak to dobrze być paranoikiem :)" ale nie odpisał.
przypał
Ocena:
170
(184)
Komentarze