Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88773

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Absurdy po polsku.

Ile absurdu zmieści się na 1 mkw? W Polsce nie ma limitu.
Przypadki z pracy w instytucji kultury w pewnym mieście wojewódzkim.

Absurd nr 1.
Stanowisko po znajomości.
Wprowadzenie: instytucja z kilkoma oddziałami, dyrekcja w siedzibie głównej. Kto pracuje bliżej Jaśnie Oświeconego, ten lepsze stołki wyrywa.
W jednym z oddziałów brygadzista odchodzi na emeryturę. Lepiej dla ludzi stamtąd byłoby obsadzić to stanowisko kimś z tego oddziału, bo zna każdy kąt i możliwości ludzi. Była tam kompetentna osoba, ale "stołek" dostał ktoś z siedziby głównej. Wprowadził zamęt i wydawał bzdurne polecenia (brudna podłoga wyłożona śliskimi kafelkami? Nie masz czasu iść po mopa i zmyć? Użyj pronto do mebli! Na szczęście koleżanka miała więcej rozumu w głowie, niż przełożony).

Krótko po nastaniu nowego brygadzisty przyszedł nowy pracownik sezonowy, bo ktoś zrezygnował (nie wytrzymał bzdurnych poleceń służbowych i traktowania per noga). Zwyczajowo to brygadzista/kierownik/przełożony wprowadza nową osobę. Tu brygadzista sam nic nie wie, bo jest na stanowisku chwilę dłużej. Wprowadzają nowego ludzie sezonowi, czytaj ja wprowadzam, bo szkoda mi dziewczyny. Przekazuję jej tyle, ile sama ogarniam w tej dżungli.

Absurd nr 2.
Przerwa śniadaniowa.
Należy się każdemu, nie każdy mógł skorzystać. W "instytucji" permanentnie był (i pewnie nadal jest) za mały stan osobowy. Zejście na przerwę było uzależnione od tego, czy osoba zmieniająca – pracująca w newralgicznym punkcie – miała czas. Jak był nawał pracy, przerw nie było. Chyba, że pracownicy radzili sobie inaczej – czytaj opuszczali stanowisko pracy, gdy była chwila spokoju. Brygadzista n i g d y nie wpadł na oczywisty pomysł, żeby też zmieniać pracowników na stanowiskach dyżurnych, rozmieszczonych na 3 kondygnacjach. Jemu chyba stawka na to nie pozwalała albo braki umysłowe. Piekielny brygadzista siedział na wejściu zadowolony z życia.

Absurd nr 3.
Elementarne oznaczenia w budynku.
Kto tam pracował, ten się tu domyśli, o jakiej instytucji piszę. Zazwyczaj przy wejściu, ale także na korytarzach są oznaczenia o kierunku ewakuacji. Ale jeśli jest to instytucja kultury tego rodzaju, to przychodzą rodziny z dziećmi czy wycieczki szkolne. Pożądane są wówczas czytelne informacje gdzie są toalety, widoczne z daleka znaki pozwalające nawet dzieciom trafić do łazienki. Szczególnym przypadkiem jest rodzic z niemowlakiem, którego należy przewinąć. Tu przydałby się znak/tablica informująca, że na parterze w łazience jest przeznaczony dla nich przewijak. Niestety. Jaśnie Oświecony na wszelkie sygnały od pracowników, że jest problem, bo nie ma oznaczeń i ludzie robią czasem dziwne rzeczy, odpowiadał zawsze to samo: nie jesteśmy muzeum znaków. Skrajny przykład niewiedzy rodzica? Przewijanie dziecka na (podobno) XVIII – wiecznej kanapie, na którą skierowana jest kamera monitoringu. Brak znaku/informacji typu "nie siadać", ogrodzenia linkami, czegokolwiek. Nic kobiecie nie powiedziałam, była już w połowie roboty. A wieść niesie, że Jaśnie Oświecony czasem do monitoringu zagląda osobiście. Wtedy chyba akurat nie patrzył...

Absurd nr 4.
W związku z wspomnianymi wcześniej brakami kadrowymi na stanowiskach dyżurnych – niezależnie od ich położenia i obszaru – pracowała zawsze jedna osoba, także w sezonie wycieczkowym, gdy tabunami przychodziły grupy szkolne, czy w wakacje, gdy indywidualnych zwiedzających było równie dużo. Osoba dyżurująca na 300 m kw. (3 duże pomieszczenia ułożone w podkowę i kilka małych) miała upilnować sama np. grupę 50 rozbrykanych dzieciaków czy osób niepełnosprawnych, kontrolować stan toalet i odpowiadać na pytania zwiedzających, jeśli nie wykupili oprowadzania.
Piekielność zwiedzających? Poszłam o pełnej godzinie sprawdzić, czy da się wejść do toalet. Nie było mowy o ewentualnym sprzątaniu ich, bo ludzi pełno. Gdy byłam w środku usłyszałam hałas, który jednoznacznie przepowiadał nachodzące kłopoty. I cóż zastałam, gdy znalazłam winowajców? Dwoje nastolatków chciało zrobić sobie fajne zdjęcie i przy okazji dziewczyna zawadziła plecakiem o obraz za szkłem. Spadł na podłogę. Na ich szczęście nie uległ widocznemu uszkodzeniu, gdzieś na rogu był tylko odprysk. Udało im się tego dokonać, ponieważ – tak jak w przypadku kanapy – miejsce to nie było odgrodzone ani oznaczone.

Absurd nr 5.
Czas na sprzątanie.
Godziny pracy zależały od tego, czy był to sezon wakacyjny czy nie. Nie wiem, kto ustalał godziny pracy. Czy szef wszystkich brygadzistów czy sami brygadziści. Ale raczej szef całej obsługi. Też człowiek „mądry inaczej”. Jeśli pracę rozpoczynałam o 8:00 a czynne było od 10:00, to miałam wystarczająco czasu, żeby ogarnąć nawet te 300 metrów i jeszcze herbatę przed otwarciem wypić. Ale jeśli pracowałam od 9:15, to w 45 minut nie było szans na posprzątanie nawet najmniejszego stanowiska. Ale to nikomu nie przeszkadzało. Miało być czysto i już. Przecież można sprzątać przy zwiedzających...(mądrość brygadzisty od 7 boleści).

I można by tak pisać dalej. Praca z ludźmi bez pojęcia wykańcza nerwy. Dobrze, że to był tylko 1 sezon.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (121)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…