Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88833

przez ~paradygmatmilosci ·
| Do ulubionych
Witajcie, kochani.

Nie ukrywam, że ten wpis jest dla mnie częścią terapii. Chodzę na terapię do psychologa i jej częścią jest zapisywanie moich przemyśleń i emocji, a że widziałam tu kilka podobnych zwierzeń, dodam też moje.

Rodzice. Temat rzeka. Pochodzę z tak zwanego dobrego domu. Moi rodzice - ludzie wykształceni, z rodzin inteligenckich, dobrze zarabiający. Finansowo nigdy mi niczego w życiu nie brakowało. Emocjonalnie, no cóż... nie bez powodu chodzę na terapię.

Moja mama, osoba chorobliwie ambitna, apodyktyczna, agresywna, zimna. Tak ją widzę. Jestem najstarsza z rodzeństwa. Mama wróciła do pracy tydzień po porodzie, zostałam z opiekunką. Później żłobek - tych czasów oczywiście nie pamiętam. Przedszkole - ktoś (babcia, ciotka, sąsiadka, rodzice innych dzieci) odbierali mnie z przedszkola. Rodzice przychodzili po mnie najczęściej, gdy już przysypiałam, czasem zostawiali na noc u dziadków. W domu szybkie mycie i spać. Żadnych rozmów, czytania książeczek, zabawy. Weekendy - jedna wielka samotność. Ja i moje zabawki.

Mama w pracy lub na studiach zaocznych. Ojciec zajęty sobą lub również w pracy. Nie mogłam doczekać się poniedziałku, aby znów iść do przedszkola, porozmawiać z panią przedszkolanką, pochwalić się komuś rysunkiem. Gdy urodziło się moje rodzeństwo (bliźniaki) sytuacja się dla mnie pogorszyła. Mama znów od razu po porodzie wróciła do pracy. W domu opiekunka skupiona jedynie na rodzeństwie, co zrozumiałe. Najprościej to ujmując - w domu dosłownie nie miałam do kogo gęby otworzyć.

Gdy zaczęłam chodzić do szkoły, znów się pogorszyło. Musiałam być najlepsza we wszystkim. Wszystko poniżej 5 było nieakceptowalne. Wszelkie uwagi nauczycieli skutkowały karami. Nie, nie cielesnymi. Karą było na przykład to, że nie wolno mi się było w domu odzywać. Przez dzień, dwa, trzy... Zabieranie zabawek, książek, ograniczanie jedzenia. Szlabany nie miały sensu - bo po szkole i tak nie wolno było mi wychodzić. Nigdy. Nigdzie. Taki standard. Moje rodzeństwo podzieliło mój los - przerzucani między krewnymi, znajomymi, sąsiadami. Nawet gdybym chciała z nim spędzać czas, bawić się - bez szans, ja siedziałam sama w domu, oni u kogoś w domu.

Im starsza byłam, tym więcej dziwacznych zachowań mojej mamy zaczęło zwracać moją uwagę. Moja mama była potwornie agresywna w stosunku do wszystkich naokoło. Potrafiła ni z tego ni z owego wydzierać się na obcych ludzi, bo zachowali się inaczej niż by oczekiwała. Pamiętam, jak kiedyś w sklepie ktoś ją trącił wózkiem - chyba nawet nie zauważył. Mama zrobiła dziką awanturę na cały sklep, wyzywając tego człowieka od najgorszych. Innym razem wezwała policję, bo u sąsiadów było głośno - śmiechy i jakaś muzyka wczesnym wieczorem. Razem z policją wepchała im się do mieszkania i zwyzywała od patologii, prostytutek i nie wiadomo czego jeszcze.

Różnica zdań w rodzinie - własnej matce, mojej babci groziła pobiciem, bo powiedziała, że moje rodzeństwo nosi za małe ciuchy i trzeba im kupić nowe. Dla niej wszyscy naokoło byli głupi, niedorobieni, tępi, chamscy. Tylko ona - błyszczący diament wśród swołoczy. W domu nie było sprzeciwu. Jak mama wymyśliła w sobotę rano, że jedziemy 500km, żeby odwiedzić jej koleżankę to grzecznie pakowaliśmy się do auta, bo inaczej dzika awantura. Zwolniła opiekunkę, bo ta odmówiła karmienia moich braci siłą. Inną zwolniła, bo nie chciała stosować na nich kar typu zamykanie w ciemnej łazience.

Moje czasy nastoletnie - nawet nie chce mi się komentować. Nie dość, że w domu czułam się źle, to w szkole coraz gorzej. Nikt nie chciał zadawać się z dziwaczką, która nawet na dwór nie wychodzi po szkole, nosi ciuchy jak po babci i ciągle się uczy. Nie wolno mi było mieć dziewczęcych rzeczy. Nie wolno mi było mieć koleżanek - bo wszystkie były "nie na poziomie". Dopiero na studiach udało mi się znaleźć jakichś znajomych - wtedy też zamieszkałam z dziadkami i jako tako zerwałam się ze smyczy.

Ale temat ciągle się za mną do dziś. Ograniczam kontakt z mamą jak mogę. Spotkania z nią to katorga. Ojciec w końcu się z nią rozwiódł - od tego czasu jest jeszcze bardziej zgorzkniała i nieprzyjemna. Rozmowy z nią sprowadzają się do narzekania na to, że ludzie są podli, głupi, roszczeniowi. Głupia kasjerka, bo zapytała ją o drobne. Głupia baba na parkingu, bo potrzebowała za długo, aby zwolnić miejsce parkingowe. Głupi facet z psem, bo kundel ją obwąchał. Bezczelna rowerzystka, bo zwróciła jej uwagę, że stoi niezgodnie z przepisami i blokuje ścieżkę rowerową. Idioci sąsiedzi ośmielili się spłodzić dziecko, które płacze w nocy. Debil kurier, który miał być o 11, a przyjechał o 11:10. Tego typu uwagi w takiej ilości potrafi wymienić w jednej rozmowie telefonicznej.

Moi bracia po prostu nie odbierają telefonów. Ja nie potrafię, ciągle boją się, że mnie "ukarze" jeśli zachowam się nie tak jak trzeba. Wystarczy 15 min rozmowy z nią, żebym poczuła się jakby zeszło ze mnie powietrze. Mój terapeuta zaproponował, abym przyprowadziła ją na terapię. Ogarnął mnie pusty śmiech. Na samą sugestię chyba dostałaby zawału. Najbardziej jednak opadają mi ręce, kiedy słyszę jak moja mama pławi się w samouwielbieniu jaką świetną robotę odwaliła wychowując nas, bo wszyscy skończyliśmy studia i pracujemy. Uwielbia chwalić się, jak to sama ogarnęła pracę, studia i wychowanie dzieci BEZ NICZYJEJ POMOCY. Czasami myślę, że ona żyje w alternatywnej rzeczywistości. Albo robi sobie jaja. Jedno z dwóch.

Nie proszę o rady. Powoli, powoli przepracowuję to. Powoli uwalniam się od niej.

mama

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 289 (305)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…