Nigdy nie przypuszczałam, że dodam tutaj historię z piekielnościami drogowymi. A jednak.
Słowem wstępu, żebyście mnie dobrze zrozumieli.
Mieszkam w Paryżu, po którym przemieszczam się rowerem lub pieszo, i jestem w trakcie przygotowywania się do egzaminu teoretycznego na prawo jazdy (lepiej późno niż wcale). Jeśli ktoś z Was był kiedykolwiek w tym mieście i poruszał się po nim samochodem, to pewnie dało się zauważyć, że królują tutaj 3 rzeczy: skrzyżowania równorzędne, zasada prawej ręki i piesi, którzy notorycznie ładują się pod koła i mają pretensję jak zostaną otrąbieni/obdzwonieni/opierdzieleni.
Dzisiaj będzie mowa o tych dwóch pierwszych, bo opisywanie wszystkich piekielnych sytuacji z pieszymi nie ma sensu.
Kilka dni temu, wracałam do domu przez jedno ze skrzyżowań równorzędnych w formie litery T. Jechałam od strony nóżki i skręcałam w prawo na skrzyżowaniu. Dojeżdżając do skrzyżowania, zauważyłam, że ulicą po mojej lewej zasuwa Ojciec Roku: on i jego progenitura (na oko 5-6 lat) na jednej hulajnodze elektrycznej (co jest zakazane), bez kasków, środkiem ulicy, na której jest spory ruch, bo przecież wydzielony pas dla rowerów i hulajnóg jest dla cieniasów. No, ja jestem tym cieniasem, co jeździ ścieżkami dla rowerów, w kasku i zatrzymuje się na światłach.
Oceniając odległość, jego prędkość i to, że miałam pierwszeństwo skoro wyjeżdżałam z jego prawej, skręciłam w prawo i niedługo po tym usłyszałam za sobą "Patrz! Zajechała nam drogę!". Nie wiem jakim cudem, bo trzymałam się swojego pasa, miałam pierwszeństwo, a i on był wystarczająco daleko, bym mogła skręcić, ale mniejsza o to. Pan Ojciec Roku zrównał się ze mną po mojej lewej (czyli nadal poza pasem dla rowerów) i rzucił "Pierwszeństwo jest z prawej!". Trochę mi się styki przegrzały w tym momencie tak bardzo to zdanie wydało mi się absurdalne w jego ustach, więc jedyne, co udało mi się odpowiedzieć to "Tak, kretynie, wyjechałam ci z prawej!". Facet popatrzył na mnie jakbym mówiła po chińsku, a nie po francusku, i mnie wyprzedził.
Chwilę później dojechaliśmy obydwoje do skrzyżowania w formie litery X z sygnalizacją świetlną. Akurat zapaliło się czerwone, więc wyhamowałam. Ojciec Roku miał jednak czerwone tam, gdzie światło nie dochodzi - wyminął samochody, które zatrzymały się przed nim, wyjechał na sam środek skrzyżowania, zmuszając tym samym samochody wyjeżdżające na zielonym z prawej do hamowania, po czym radośnie zawrócił i pomknął w drugą stronę środkiem jezdni.
Mam tylko nadzieję, że jego syn będzie miał więcej oleju w głowie i że tatuś nie zafunduje mu selekcji naturalnej.
Słowem wstępu, żebyście mnie dobrze zrozumieli.
Mieszkam w Paryżu, po którym przemieszczam się rowerem lub pieszo, i jestem w trakcie przygotowywania się do egzaminu teoretycznego na prawo jazdy (lepiej późno niż wcale). Jeśli ktoś z Was był kiedykolwiek w tym mieście i poruszał się po nim samochodem, to pewnie dało się zauważyć, że królują tutaj 3 rzeczy: skrzyżowania równorzędne, zasada prawej ręki i piesi, którzy notorycznie ładują się pod koła i mają pretensję jak zostaną otrąbieni/obdzwonieni/opierdzieleni.
Dzisiaj będzie mowa o tych dwóch pierwszych, bo opisywanie wszystkich piekielnych sytuacji z pieszymi nie ma sensu.
Kilka dni temu, wracałam do domu przez jedno ze skrzyżowań równorzędnych w formie litery T. Jechałam od strony nóżki i skręcałam w prawo na skrzyżowaniu. Dojeżdżając do skrzyżowania, zauważyłam, że ulicą po mojej lewej zasuwa Ojciec Roku: on i jego progenitura (na oko 5-6 lat) na jednej hulajnodze elektrycznej (co jest zakazane), bez kasków, środkiem ulicy, na której jest spory ruch, bo przecież wydzielony pas dla rowerów i hulajnóg jest dla cieniasów. No, ja jestem tym cieniasem, co jeździ ścieżkami dla rowerów, w kasku i zatrzymuje się na światłach.
Oceniając odległość, jego prędkość i to, że miałam pierwszeństwo skoro wyjeżdżałam z jego prawej, skręciłam w prawo i niedługo po tym usłyszałam za sobą "Patrz! Zajechała nam drogę!". Nie wiem jakim cudem, bo trzymałam się swojego pasa, miałam pierwszeństwo, a i on był wystarczająco daleko, bym mogła skręcić, ale mniejsza o to. Pan Ojciec Roku zrównał się ze mną po mojej lewej (czyli nadal poza pasem dla rowerów) i rzucił "Pierwszeństwo jest z prawej!". Trochę mi się styki przegrzały w tym momencie tak bardzo to zdanie wydało mi się absurdalne w jego ustach, więc jedyne, co udało mi się odpowiedzieć to "Tak, kretynie, wyjechałam ci z prawej!". Facet popatrzył na mnie jakbym mówiła po chińsku, a nie po francusku, i mnie wyprzedził.
Chwilę później dojechaliśmy obydwoje do skrzyżowania w formie litery X z sygnalizacją świetlną. Akurat zapaliło się czerwone, więc wyhamowałam. Ojciec Roku miał jednak czerwone tam, gdzie światło nie dochodzi - wyminął samochody, które zatrzymały się przed nim, wyjechał na sam środek skrzyżowania, zmuszając tym samym samochody wyjeżdżające na zielonym z prawej do hamowania, po czym radośnie zawrócił i pomknął w drugą stronę środkiem jezdni.
Mam tylko nadzieję, że jego syn będzie miał więcej oleju w głowie i że tatuś nie zafunduje mu selekcji naturalnej.
ojciec roku
Ocena:
128
(138)
Komentarze