Piekielne urzędy, a raczej - organizacja pracy.
Jest sobie pewien urząd, a dokładniej - starostwo. Starostwo załatwia sprawy z całego powiatu - i trochę tego jest.
Komunikacja publiczna między wioskami a miastem powiatowym leży i kwiczy, więc dla osób bez własnego samochodu to skomplikowana wyprawa - co tak nawiasem mówiąc też jest piekielnością.
W starostwie za obsługę różnego rodzaju spraw odpowiadają różne pokoje, powiedzmy pokój A, B, C i D. W każdym z nich - kilkoro pracowników, przykładowo w pokoju A, w którym finalnie załatwiałam swoją sprawę, było 5 stanowisk.
Ale żeby się dostać do któregoś z tych pokojów trzeba mieć numerek - co mogłoby samo w sobie być niegłupie, gdyby nie organizacja wydawania numerków.
Otóż numerki wydaje 1 pani. Słownie: jedna. Dla całego urzędu, wszystkich spraw, wszystkich pokoi/stanowisk. Co więcej, ta jedna pani nie tylko wydaje numerki, ale też ma obowiązek wstępnie przejrzeć wnioski i dokumenty każdego (!) petenta, zanim mu numerek wyda. Czyli de facto jedna - podkreślam jedna (!) - pani obsługuje cały urząd, a na piętrze siedzi sobie w tych pokojach kilkanaście, a może nawet ponad 20 osób i czeka, aż przyjdą do nich petenci.
Ponadto wydawanie numerków zaczyna się rano. Urząd pracuje od 7:00. Jak przekazał mi miły pan ochroniarz, gdy przybyłam parę minut po 7 i zobaczyłam dziki tłum, "paaaani, niektórzy to od 5 rano tu stoją!".
Po ponad 3 godzinach czekania (od 7:00 do ok. 10:30), co i tak należy chyba uznać za szybką obsługę w wykonaniu tej jednej pani, otrzymałam przepustkę wymarzoną, numerek wyśniony na godz. 13:30. Ale podobno powinnam się cieszyć, że w ogóle dostałam, bo numerki na dany dzień skończyły się dwie osoby po mnie. I nie, nie ma możliwości, żeby się zapisać na drugi dzień. Trzeba przyjść rano. I historia się powtarza.
A wracając do komunikacji publicznej, o której wspomniałam - dotarcie z większości okolicznych wiosek nawet na godz. 7:00 jest nie lada wyzwaniem, a wcześniej - nierealne.
I tak to się kręci
Jest sobie pewien urząd, a dokładniej - starostwo. Starostwo załatwia sprawy z całego powiatu - i trochę tego jest.
Komunikacja publiczna między wioskami a miastem powiatowym leży i kwiczy, więc dla osób bez własnego samochodu to skomplikowana wyprawa - co tak nawiasem mówiąc też jest piekielnością.
W starostwie za obsługę różnego rodzaju spraw odpowiadają różne pokoje, powiedzmy pokój A, B, C i D. W każdym z nich - kilkoro pracowników, przykładowo w pokoju A, w którym finalnie załatwiałam swoją sprawę, było 5 stanowisk.
Ale żeby się dostać do któregoś z tych pokojów trzeba mieć numerek - co mogłoby samo w sobie być niegłupie, gdyby nie organizacja wydawania numerków.
Otóż numerki wydaje 1 pani. Słownie: jedna. Dla całego urzędu, wszystkich spraw, wszystkich pokoi/stanowisk. Co więcej, ta jedna pani nie tylko wydaje numerki, ale też ma obowiązek wstępnie przejrzeć wnioski i dokumenty każdego (!) petenta, zanim mu numerek wyda. Czyli de facto jedna - podkreślam jedna (!) - pani obsługuje cały urząd, a na piętrze siedzi sobie w tych pokojach kilkanaście, a może nawet ponad 20 osób i czeka, aż przyjdą do nich petenci.
Ponadto wydawanie numerków zaczyna się rano. Urząd pracuje od 7:00. Jak przekazał mi miły pan ochroniarz, gdy przybyłam parę minut po 7 i zobaczyłam dziki tłum, "paaaani, niektórzy to od 5 rano tu stoją!".
Po ponad 3 godzinach czekania (od 7:00 do ok. 10:30), co i tak należy chyba uznać za szybką obsługę w wykonaniu tej jednej pani, otrzymałam przepustkę wymarzoną, numerek wyśniony na godz. 13:30. Ale podobno powinnam się cieszyć, że w ogóle dostałam, bo numerki na dany dzień skończyły się dwie osoby po mnie. I nie, nie ma możliwości, żeby się zapisać na drugi dzień. Trzeba przyjść rano. I historia się powtarza.
A wracając do komunikacji publicznej, o której wspomniałam - dotarcie z większości okolicznych wiosek nawet na godz. 7:00 jest nie lada wyzwaniem, a wcześniej - nierealne.
I tak to się kręci
urząd
Ocena:
136
(148)
Komentarze