Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem prawnikiem.

Właściwie to nawet za dużo powiedziane. Po prostu kilkanaście lat temu, ku uciesze rodziców, ukończyłam studia prawnicze. Nie zostałam jednak adwokatem ani radcą. Może i gdzieś pojawiła się myśl o aplikacji, ale ostatecznie stwierdziłam, że to nie dla mnie. Zamiast ryć na pamięć przepisy, zatrudniłam się w korpo i po kilkunastu latach pracy i uzupełniania wykształcenia (studia podyplomowe, kursy, certyfikaty) dochrapałam się stanowiska zastępcy dyrektora działu. Praca, mimo że w korpo, jest ciekawa i całkiem mi odpowiada. Ale gdyby było tak pięknie, nie byłoby tej historii.

Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie – pękający z dumy rodzice chwalili się na prawo i lewo o tym, że córka została prawnikiem. Niekiedy nawet używali tego jako swoistego „straszaka”, np. w rozmowie z nierzetelnym sprzedawcą czy fachowcem. Swoje na tym polu dołożyli też dziadkowie. Oczywiście nie mam o to do nich żalu, jednak patrząc z perspektywy czasu – wygenerowało to pewne problemy.

A mianowicie: cała rodzina, sąsiedzi oraz bliżsi i dalsi znajomi zawracają mi d… swoimi prawnymi problemami i pytaniami ze wszystkich możliwych dziedzin prawa, nie przyjmując do wiadomości, że: nie wykonuję zawodu, nie prowadzę praktyki, nie jestem z wieloma rzeczami na bieżąco i zwyczajnie – nie biorę odpowiedzialności za informację, jakiej udzielam. Najczęściej robię to na zasadzie „wydaje mi się”, „z tego, co się orientuję”, „o ile pamiętam” itd. Za każdym razem dodaję, że to nie jest profesjonalna pomoc i radzę wybrać się jednak do radcy lub adwokata. Mogę nawet kogoś polecić. Mimo to, ludzie traktują mnie jak prawnicze „112” – telefony o najbardziej idiotycznych porach, w dni świąteczne, oczekiwanie profesjonalnej porady (już, tu, teraz, zaraz) na podstawie strzępów informacji, bez wglądu w dokumenty i tak dalej. Ostatnio hitem są konsultacje prawne via SMS. Można by tak wyliczać do rana…

Piekielne są też reakcje ludzi – najczęściej presja połączona z wywoływaniem poczucia winy („No jak to, nie pomożesz pani Krysi, to przecież moja dobra znajoma, 15 lat temu byłyśmy w jednym pokoju w sanatorium w Rabce!” itp.) lub z jechaniem po ambicji („Jak to się nie znasz?? A ciocia Dorotka mówiła, że z ciebie taaaaaki dobry prawnik, podobno studia skończyłaś na samych piątkach!!”). Często zdarza się też oburzenie rozmówcy, gdy przekazuję niepomyślną dla niego informację i próby przekonywania mnie, że się mylę, że na pewno jest inaczej („Bo wujek Waldek miał taką samą sprawę i nic mu nie kazali płacić!!”). To super, gratuluję. No i moje ulubione - snucie abstrakcyjnych stanów faktycznych ("A co by było, jakby się okazało, że on tego jednak nie podpisał??" To podpisał czy nie? Szukasz porady czy tylko zawracasz d...?).

Ludzie nie są w stanie zrozumieć, że prawnik, tak jak lekarz, nie zna się na wszystkim. Zwłaszcza taki jak ja, który poprzestał na ukończeniu studiów i pamięta już tylko „największe klocki”. Jeśli ktoś zadaje mi pytanie z jakiejś wąskiej, specjalistycznej dziedziny (np. prawo medyczne, dziedziczenie gospodarstw rolnych czy nowe technologie itp.), oznaczałoby to dla mnie wiele godzin spędzonych nad kodeksem, komentarzami czy na buszowaniu w necie. Oczywiście w zamian za własną satysfakcję. Nie biorę od ludzi pieniędzy, ale zwykłe pytanie „Jak mogę się odwdzięczyć?” byłoby przecież bardzo miłe.

Tak więc w swoim dorobku mam już m.in. kuzynkę obrażoną o to, że nie zgodziłam się poprowadzić jej wyjątkowo „garbatej” sprawy rozwodowej (rozwód z orzekaniem o winie, walka o majątek i alimenty i inne „atrakcje”); znajomego, który stwierdził, że co ze mnie za prawnik, skoro nie potrafię ot tak, na poczekaniu, przewidzieć, jaki wyrok dostanie jego zięć-kłusownik, a na tych studiach to chyba skupiałam się na polowaniu na męża (taki tam żarcik, hehe).

Osobny temat to „wsadzanie na minę”, czyli przekazywanie niepełnych lub niesprawdzonych informacji („a wiesz, bo to taka prosta sprawa, to mi powiesz króciutko, jak to załatwić”), a potem – a jakże – pretensje! Bo np. osobie pytającej o to czy tamto „zapomniała się” jakaś istotna dla sprawy okoliczność. Hitem była pani, która – w dodatku przez pośredników – zasięgała u mnie informacji na temat odrzucenia spadku. Dlaczego przez pośredników? Bo mieszka za granicą. No i co z tego? – zawsze się zastanawiam. Z zagranicy nie da się przyjechać czy choćby zadzwonić? Na przymusowych robotach tam jest? Ale do rzeczy. W trakcie całego tego głuchego telefonu umknęła istotna informacja – że pani zamierzająca odrzucić kłopotliwy spadek dopiero co urodziła dziecko, a więc odrzucić go powinna także w jego (dziecka) imieniu. Na szczęście tę sprawę udało się, praktycznie w ostatniej chwili, uratować, ale co wysłuchałam, to moje.

Po ostatniej sprawie doszłam do wniosku, że mam to wszystko gdzieś i nie pomogę nikomu więcej. Niech się wszyscy poobrażają, z rodzicami włącznie. A poszło o sprawę z prawa pracy.

Dziadkowie poprosili, abym pomogła synowi ich znajomego, od którego co roku kupowali opał. Biedny chłopak pracował w jakiejś hurtowni z elektryką, gdzie był ofiarą mobbingu. Szef znęcał się nad nim, wyganiał do najgorszej roboty, z dnia na dzień zmieniał godziny pracy, a jakby tego wszystkiego było mało, któregoś dnia po prostu nie dopuścił do roboty i oznajmił, że pracownika zwalnia, już teraz, natychmiast. A chłopak porządny, robotny taki, nawet nie wie, za co został zwolniony. Pozwać drani!

Zgodziłam się pomóc – no bo wiadomo, dziadkowie, a ja nie miałam odwagi, żeby się postawić i odmówić. Umówiliśmy się z chłopakiem na spotkanie, aby opowiedział wszystko po kolei, a ja potem opiszę to w pozwie. Chłopak porozumiewał się ze mną głównie monosylabami („no”, „yhy”); jakąkolwiek treść trzeba było z niego wyciągać wołami. W zasadzie potwierdził wszystko to, co przekazano mi już wcześniej i zarzekał się, że to wszystko prawda. Miałam złe przeczucia, ale przecież to tylko napisanie pisma.

Po jakimś czasie doszło do rozprawy, na której pozwany pracodawca w ciągu dosłownie 10 minut udowodnił przed sądem, że wywalił pracownika jak najbardziej zasadnie, za chlanie w godzinach pracy i przyłapanie na kradzieży firmowego mienia. Ale chłopak porządny, robotny i nie wie, za co został zwolniony!

Nigdy nie zrozumiem, co ludzie mają w głowach. I błogosławię dzień, w którym postanowiłam nie iść na aplikację, bo wtedy to, co wkurza mnie raz na jakiś czas, byłoby moją piekielnością na co dzień.

prawo prawnik sąd

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (213)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…