Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89442

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W trakcie pisania komentarza do historii https://piekielni.pl/89440 zdałam sobie sprawę, że:
- po pierwsze będzie on bardzo długi;
- po drugie ciąg zdarzeń w nich jest na tyle piekielny, że zasługuje na własną historię.
W takim razie:

Gdzieś tak pod koniec maja jechałyśmy z Młodą do Raszyna. O ile podróż "tam" przebiegła bez problemów, o tyle już "z powrotem" to wręcz nieprawdopodobna mieszanka pecha, niekompetencji i ogólnie bur..., no, znaczy agencji towarzyskiej w PKP Intercity. Sama utrudniłam sobie życie na tyle, że operowałam gotówką, a nie płatnościami przez internet czy kartą, ale to akurat nie ma znaczenia dla historii, może w wyjątkiem momentu, o który moglibyście zapytać: "A po co stałaś w tej kolejce?". (Tytułem wyjaśnienia dla dociekliwych - mój telefon wtedy "umierał" w sensie, że wieszały się wszystkie możliwe aplikacje, łącznie z tą bankową, postanowiłam jechać z żywą gotówką tak na wszelki wypadek, na koncie też coś tam miałam, ale to raczej na wydatki typu "żarcie i picie na podróż").

Z drogą powrotną był od samego początku taki problem, że do ostatniej chwili nie wiadomo było, kiedy wracamy. Możliwe opcje to:
- niedziela do południa;
- niedziela po południu lub pod wieczór;
- poniedziałek koło południa/wczesnym popołudniem.
W związku z tym nie miałyśmy biletów na powrót, w grę wchodziły tylko pociągi objęte całkowitą rezerwacją miejsc, więc musiałyśmy nabyć bilet na ten jeden, konkretny pociąg. Dobra, kupimy przed odjazdem.

W niedzielę do południa okazało się, że możemy już wracać. Trasa obadana, dokładnie tak jak tu dojechałyśmy, więc parę minut spacerku na przystanek PKS na autobus relacji Raszyn - Warszawa Zachodnia. Tabliczka na przystanku poinformowała nas, że najbliższy autobus za 7 minut (tak, kursował w niedziele i święta, jakby ktoś pytał). 10, 15, 20 min... nie przyjeżdża. Młoda zmęczona i wkurzona, ja tylko wkurzona, chociaż na razie lekko, rozważam opcje:
- jedziemy jakimkolwiek autobusem podmiejskim, byle do Warszawy, i tam kombinujemy, jak się dostać na dworzec;
- dzwonię po taksówkę, za którą zapewne zapłacę jak za zboże.
Dodając do tego, że NIC nie dałam rady sprawdzić w internecie, bo mój telefon wywalał mnie z każdej możliwej strony, sytuacja nieciekawa. Na szczęście przyjechał PKS, nie ten spóźniony, tylko następny wg rozkładu. Hurra!

No, za dobrze by było... W autobusie mój telefon ulitował się nade mną na tyle, że pozwolił mi sprawdzić rozkład jazdy pociągów i okazało się, że spóźnimy się dosłownie kilka minut na pociąg relacji Warszawa - Katowice. No cóż, trudno, następny za ok 3 godziny, to nim pojedziemy. Po dotarciu na dworzec stanęłam w kilometrowej kolejce do kasy (dobra, nie narzekam, gdyby nie mój telefon, mogłabym kupić przez internet, a tak to - masz zdychający sprzęt, stój w kolejce). Nad głową rozbrzmiewały mi różne komunikaty, w tym ten o opóźnieniu pociągu, na który się "spóźniłyśmy". Super! Ucieszona, jakbym wygrała milion w totka, po dotarciu do kasy proszę o bilety na ten pociąg. Nie, nie, nie, nie da się! On jest opóźniony, czyli zgodnie z rozkładem już odjechał, czyli system go nie widzi, nie da się sprzedać, wydrukować biletów na niego...

Pani w okienku widząc moje spojrzenie będące mieszanką rozpaczy i chęci mordu, zaproponowała, żebym spytała konduktora (gdy pociąg już dotrze), czy mogę wsiąść i kupić bilet w pociągu, coś mnie powstrzymało przed tym krokiem, poprosiłam o bilety na następny pociąg. Niestety nie było dwóch miejsc koło siebie, co więcej, każde miejsce było w innym wagonie, ale 12-latka raczej nie potrzebuje siedzieć przy mamie i trzymać ją za rękę, więc uznałam, że to nie problem.

Opóźniony pociąg przyjechał dużo po czasie, w sumie my już byłyśmy na peronie czekając na "nasz", więc widziałam jak ludzie pytali konduktora, czy mogą wsiąść i kupić bilet u niego. "Absolutnie nie, pociąg jest objęty całkowitą rezerwacją miejsc, bez biletu nie wpuszczam!". Aha...

Gratulując sobie przezorności (a raczej łutu szczęścia, bo tak coś po prostu mnie tknęło, żeby nie próbować z tym opóźnionym), czekam spokojnie na "nasz". 10 minut przed planowanym odjazdem informacja wyskrzeczana przez głośnik, że... tak, oczywiście, że pociąg jest opóźniony. Tak od razu z grubej rury, bo jakieś 90 minut (finalnie zwiększyło się to chyba do 110-115 minut). Co można robić 2 godziny na peronie? Dobra, to było retoryczne pytanie...

Przyjechał. W związku z opóźnieniem wiadomo było, że stanie dosłownie na chwilę, wypuścić i wpuścić ludzi, więc wsiadłyśmy w pierwsze-lepsze drzwi, właściwego wagonu zamierzając szukać od środka. Zdziwili mnie ludzie siedzący z bagażami na korytarzach, bo ten pociąg też był objęty całkowitą rezerwacją miejsc, ale naiwnie uznałam, że jakiś bardziej "ludzki" konduktor pozwolił im wsiąść i przeliczył się z ilością dostępnych miejsc. Miejscówki miałyśmy w kolejnych wagonach, więc po dotarciu do wagonu (powiedzmy) 123 zapytałam Młodą, czy siada tutaj, czy idzie do kolejnego, gdzie miałyśmy drugą miejscówkę. Zadecydowała, że idzie do kolejnego wagonu. Ufff, wreszcie jedziemy!

Nie ma tak dobrze. Po kilku minutach przychodzi Młoda i komunikuje mi, że musi siedzieć na podłodze na korytarzu, bo jej miejsce jest zajęte. Dobra, idziemy to wyjaśniać. Grzecznie pytam pani siedzącej na miejscu Młodej, czy na pewno ma bilet na to miejsce, pani twierdzi, że tak, sięga po bilet, po czym przytomnie pyta, jaki nr wagonu. No 124, poprzedni wagon to 123, czyli tu jest 124, tak? A nie, proszę pani, to jest wagon 127, oni gdzieś po drodze odłączyli kilka wagonów. Nosz kur...tyna wodna, czyli został nam sprzedany bilet na miejsce w odłączonym wagonie??? Zrozumiałam, o co chodziło z tymi ludźmi siedzącymi z bagażami na korytarzu... Na szczęście ludzie wokół, słyszący mimo woli naszą rozmowę, wykazali się dużą empatią i wskazali nam wolne miejsce (zwolniło się właśnie w Warszawie, nikt potem już go nie zajął) i Młoda mogła usiąść.

Wysiadamy w Katowicach i cud!!! Na tym samym peronie, na torze obok, stoi pociąg jadący przez nasze miasto! Podbiegamy zmęczonym truchcikiem, wsiadamy, dobra, bilety kupię u konduktora. Już prawie w domu! Niestety, to był kolejny złośliwy chichot losu, który tego dnia wyraźnie się na nas uparł. Zgadniecie? Tak, pociąg miał opóźnienie też w granicach 100 minut. Do domu dojechałyśmy koło 2 w nocy.

I jak tu nie kochać podróżowania koleją, jaki inny środek transportu potrafi dostarczyć tylu wrażeń?

koleje

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (164)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…