Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89544

przez ~psiaraniekociara ·
| Do ulubionych
Nie lubię kotów.

Fanatyczni kociarze mogą już dać minusa i przestać czytać.

Kotów nie lubię od dziecka od kiedy spędzałam popołudnia u ciotki, która miała 3 koty, które potrafiły ni z tego ni z owego rzucić się na mnie z pazurami. Schodziłam im z drogi jak mogłam, a ciotka i tak twierdziła, że pewnie im coś robię i dlatego są agresywne. Od tego czasu unikam wszelkich kontaktów z tymi zwierzętami, jak tylko mogę. Nie oznacza to, że zrobiłabym im krzywdę - niech sobie żyją szczęśliwe, byle możliwie z dala ode mnie.

Moja niechęć do kotów i sfiksowanych kocich mamuś i tatusiów nasiliła się, gdy wraz z (wtedy jeszcze) chłopakiem, a dziś mężem, wynajęliśmy pierwsze wspólne mieszkanie. Mieliśmy sąsiadkę - z pozoru normalną kobietę po trzydziestce. Miała ona co prawda 6 kotów, ale cóż, co kto lubi.
Jednak problem był taki, że były to, jak to się ładnie mówi, koty wychodzące. Przed wyjściem do pracy sąsiadka wypuszczała całą bandę na dwór, a popołudniu znów je wpuszczała.

Problem 1 - Cała klatka schodowa ciągle śmierdziała kocim moczem. Jeśli jeszcze jacyś fanatycy czytają - darujcie sobie komentarze typu "kiciuś domowy nigdy nie naszcza poza kuwetą, nawet jeśli jest wychodzący". No, te jakoś szczały.

Problem 2 - Koty często przesiadywały na klatce. Od początku był to dla mnie problem, bo w związku z doświadczeniami z dzieciństwa naprawdę się ich bałam. I niestety okazało się, że po części słusznie, gdyż niestety jeden z nich rzucił się na mnie z pazurami, gdy obok niego przechodziłam.

Po tej sytuacji poszłam osobiście do sąsiadki (wiem, że wcześniej ze względu na smród moczu interweniowali inni sąsiedzi) i poprosiłam o trzymanie swoich pupilków w domu. Sąsiadka mnie wyśmiała, że nie może ich trzymać w domu, bo zwariują i jej dom rozniosą. No, nawet jestem w stanie uwierzyć, ale po pierwsze nie mój problem, a po drugiej po ch00ja bierze w takim razie 6 kotów do mieszkania?
Pomijam, że zdarzało się bezpośrednio pod drzwiami klatki lub na samej klatce znajdować kwiatki jak martwe ptaki czy jaszczurki... Oczywiście, zdaniem właścicielki kotów to niemożliwe, bo jej kotki by ot tak nie porzuciły zdobyczy, tylko jej przyniosły.

Szczęśliwie wkrótce się przeprowadziliśmy i kociej mamci w miarę szybko zapomniałam.
Tu dodam, że mieszkam w dość małym mieście, może nie na tyle małym, że każdy każdego zna, ale dużo osób kojarzy się z widzenia czy słyszenia.
Ostatnio rzucił mi się w oczy post na naszej lokalnej grupie. Otóż nie kto inny, jak nasza kocia mami, wrzuciła pełnego pretensji posta, że ludzie wystawiają słabej jakości jedzenie dla kotów i jej kot się zatruł jakimś whiskasem i leczenie kosztowało ją prawie 400 zł. Paniusia kategorycznie żądała zamienienia karmy na wystawkach na taką lepszej jakości (tu wkleiła swoją listę dozwolonych marek).

Wiecie, ja tam wystawiania żarcia nie popieram, ale i nie potępiam. Wiem, że sporo wystawia ją dla kotów ulicznych lub np. jeży. Można tu sobie dyskutować która kocia papka jest lepsza, a która gorsza, ale baba puszcza swoje koty luzem na cały dzień i ma pretensje do całego świata, że coś zeżarły i się zatruły? Pomijam, że gdy jeszcze byłam jej sąsiadką nie raz widziałam jej koty grzebiące w śmieciach (tak, tak, wiem, że zdaniem niektórych kociarzy kitki nie grzebią przecież w śmieciach, bo są na to za mądre - jasne). Co ciekawe, dyskutowano tylko o jakości karmy dla kotów, nikt nie zwrócił uwagi na fakt puszczania kotów luzem i wymagania od obcych ludzi dbania o ich dietę. Taka specyfika miejsca, w mieście jest pełno wychodzących kotów, a od śmierci na drodze ratują je poustawiane wszędzie ograniczenia prędkości - a i tak ciągle pojawiają się ogłoszenia o zaginionych futrzakach.

Właśnie, i o tym dalej. Otóż jakiś czas później rzucił mi się w oczy kolejny post tej samej kobiety - tym razem płaczliwa prośba o interwencję w lokalnym schronisku dla zwierząt w pobliskim mieście. Gdyż pani zaginął kot. Odnalazła go w schronisku. Kot był po wypadku, w którym dość mocno ucierpiał. Pańcia zgłosiła się po kota, lecz odmówiono jej wydania go, gdyż uznano, że do wypadku doszło w wyniku zaniedbania ze strony właścicielki i schronisko będzie mu szukać nowego domu. Inba jakich mało, część osób poklepała ją po pleckach, część skrytykowała. A ona krytyki kompletnie nie rozumiała. Bo przecież ona kocha swoje kociątka jak dzieci, dba, prowadzi do weterynarza, kupuje najlepszą karmę, śpi z nimi, a wypadki no to się zdarzają, no.

Ciekawa argumentacja. Zapamiętam i użyję, gdy np. dziecko wypadnie mi z okna.

A propos dzieci - innym razem pańcia wrzuciła na stronę "przerażające nagranie, na którym dzieci znęcają się nad kotem". Obejrzałam, choć obawiałam się, że faktycznie zobaczę sceny jak z horroru, a to trochę nie na moje nerwy. Wiecie na czym polegała znęcanie się? Otóż na podwórku pod kamienicą, w której pańcia mieszka jest prowizoryczny plac zabaw, huśtawka, piaskownica, dawno już nieużywany zgodnie z przeznaczeniem trzepak. Proszę Państwa, znęcanie polegało na tym, że dzieci w liczbie 3 bawiły się na tym podwórku, biegały, huśtały się, były trochę głośno, ale też nie było słychać dzikich wrzasków. Nagle na nagraniu pojawiło się zbliżenie na siedzącego pod płotem kota. Kot siedzi, patrzy się. Za chwilę na nagraniu słychać jak pańcia drze się do dzieci, aby stamtąd poszły, bo jej kot boi się przejść przez podwórko i wejść przez piwnicę do domu, bo one się drą i biegają.

Tu już słusznie została obśmiana przez grupowiczów. Niemniej nadal się broniła i twierdziła, że to nienormalne, aby dzieci puszczać same na podwórko i nie pilnować tego co robią. Dodam, że podwórko jest ogrodzone, a mowa była o dzieciach 7-8 letnich. Tak więc wypuszczanie 7-latka samego na ogrodzone podwórko pod domem jest nienormalne, za to puszczanie kotów samych, żeby latały bez kontroli po całym mieście jest spoko i git. Komentuje się chyba samo.

kocia mamcia male miasteczko

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (232)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…