Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89681

przez ~mkgbl ·
| Do ulubionych
Rok temu grzecznie zaparkowałam moje auto na parkingu i poszłam do domu. Po paru godzinach musiałam wyjść z mieszkania na korepetycje. Ledwie spojrzałam na auto, a zobaczyłam, że jest coś nie tak z przodem. Daruję sobie szczegółowe opisy, ponieważ nie mam pojęcia, jak konkretnie nazywają się te części, więc to, co było widoczne i umiem nazwać: auto było mocno porysowane po stronie od drzwi kierowcy, między maską a resztą auta była dość spora szpara. Poszłam na korepetycje, mocno zdenerwowana. Po godzinie zadzwoniłam na policję, że ktoś uszkodził mi pojazd. Przez telefon usłyszałam, że mam sama przyjechać.

Szybki telefon do mamy, za ile będzie. Co prawda, pełnoletnia byłam już od paru lat, ale wolałam, żeby pojechała ze mną. Odpowiedziała, że za chwilę, więc poczekałam, w międzyczasie dopytując sąsiadów, czy nie widzieli zdarzenia. W końcu jeden sypnął, że "on nic nie widział, ale widziała to sąsiadka z klatki obok i spisała rejestrację". Podziękowałam za pomoc i poszłam szukać sąsiadki. Jej syn powiedział, że nie ma mamy w domu.

Dojechała w międzyczasie moja mama. Próbuję otworzyć drzwi, a tu zonk, nie da się. Dzwonię znowu na policję. Wysyłają patrol. Poczekałam na nich około 40 min, przyjechali, zobaczyli obrażenia auta. Próbowaliśmy się jeszcze dodzwonić do sąsiadki, ale dalej nie było jej w domu. Ostatecznie musiałam wrócić do domu pracować zdalnie, mama miała zostać i poczekać, aż policjanci wypiszą dla mnie kartkę. Z opowieści mamy wiem, że akurat zjawiła się sąsiadka, podała policjantom kolor, nazwę auta i rejestrację. Policja pojechała pod wskazany adres.

Okazało się, że sprawcą była młodziutka dziewczyna, świeżo zdała prawo jazdy, rodzicom się nie przyznała o tym, że uderzyła w czyjeś auto i uciekła. Policji natomiast od razu powiedziała, że to była ona. Policjanci spisali co było potrzebne, żebym mogła zgłosić się do ubezpieczyciela o odszkodowanie. Matka dziewczyny dała policjantom swój numer z prośbą, aby przekazali go mnie, a ja mojej mamie (tak, wiem, dziwne). Jako że ja wciąż pracowałam i nie mogłam wyjść z domu, mama zeszła po tę kartkę.

W końcu skończyłam pracować, wychodzę z pokoju, a moja mama mówi mi tylko, że policjanci przekazali numer do mamy tej dziewczyny, bo prosiła o kontakt. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mama zadzwoniła. I tu zaczynają się cyrki.

Mama sprawczyni stwierdziła, że ja muszę pójść na rękę jej córce, bo ona młoda, bo każdemu może się zdarzyć, i mam nie podawać, że ona uciekła z miejsca stłuczki. Bo inaczej jej córeczka będzie musiała oddać te pieniądze, a ona biedna studentka, no przecież moja mama na bank ją rozumie... A one przecież mi odpalą coś dodatkowo! Mama ją zrozumiała, powiedziała, że porozmawia ze mną, jako że ja decyduję, w końcu to moje auto. Ta kobieta tak na nią wpłynęła, że usiłowała mnie przekonać, żebym nie zgłaszała, że młoda uciekła.

Jasno powiedziałam, że nie ma takiej opcji. Dziewczyna uciekła, nie zostawiła nawet karteczki ze swoim numerem telefonu, a gdyby nie sąsiadka, to ja płaciłabym kilka tysięcy za naprawę (ostatecznie, o ile dobrze pamiętam, naprawa wyniosła jakoś ponad 2000). I że nie przejmowała się, czy ja będę mieć na naprawę, więc czemu ja mam się przejąć, że będą musieli oddać pieniądze. Mama trochę się upierała, ja twardo stałam przy swoim. W końcu coś ją tknęło i zadzwoniła do jednego z policjantów, którzy zajmowali się tą stłuczką (podałam nr mamy na wypadek, gdybym właśnie przez pracę nie mogła zejść po tę karteczkę, więc mamie się wyświetlił i mogła oddzwonić). Policjant powiedział, że to wyszłoby na jaw, jako że jest notatka policyjna, oraz że ja wtedy odpowiem karnie, za fałszowanie dokumentów (lub jakoś tak, dokładnie nie pamiętam).

Mama oddzwoniła do tej babki, powiedziała, że nie ma opcji. Babka jeszcze trochę się rzucała, mama powiedziała, że ja karnie za to odpowiem, ale do kobiety nie docierało. W końcu mama się rozłączyła.

I tu powinien być koniec sprawy. Ta, fajnie by było.

Minął dzień lub dwa, już nie pamiętam. Siedzę w biurze w pracy, nagle dzwoni mama, że ta kobieta dzwoniła do niej i wręcz błagała o spotkanie. Przypadała mi wtedy dwunastogodzinna zmiana, ale zwolniłam się i wróciłam razem z mamą do domu (pracowałyśmy w wojewódzkim mieście, a mieszkałyśmy w dużo mniejszym. Mama już kończyła pracę, ja miałam jeszcze dwie godziny). W międzyczasie mama opowiedziała mi, że kobieta dzwoniła, aby zobaczyć auto (czekałam na przyjazd rzeczoznawcy, więc auto stało na parkingu) i chciała to zrobić najlepiej o godzinie 16:00. Mama jasno odpowiedziała, że nie ma takiej opcji, że może koło 20:00, jak wrócimy z pracy. Kobieta wściekała się, że już będzie ciemno (okolice października), ona nic nie będzie widzieć, ale ostatecznie zgodziła się.

Gdy dojechałyśmy na parking, kobieta już była, co więcej ze swoją mamą. Trochę mnie to zdziwiło, bo ewidentnie ta kobieta była starsza od mojej mamy, ale w porządku, w końcu ja też na policję chciałam jechać ze swoją mamą. Ważne - obie widziały, jakim autem przyjechałyśmy i gdzie zaparkowałyśmy. Wysiadamy, kobieta przedstawiła się mojej mamie, moje "dobry wieczór" zignorowała całkowicie. W ogóle przez cały czas próbowała nie zwracać na mnie uwagi, dopiero jak ją wytrąciłam z równowagi. Cokolwiek powiedziałam, to traktowała to jak powietrze i zwracała się do mojej mamy, gdzie moja mama powtarzała jej to, co ja.

Kobieta najpierw obejrzała auto, ale że było ciemno, to wątpię że coś więcej zobaczyła, jedynie to co rzeczywiście mocno się rzucało w oczy, czyli to, co sama na początku opisałam. Stwierdziła, że przecież tutaj nic takiego się nie dzieje, więc o co całe te zamieszanie? Mówię, że halo, drzwi jeszcze. Oczywiście, moja mama musiała jej to powtórzyć, ale może zaoszczędzę tego typu opisów. Nie miałam przy sobie kluczyków, więc nie było szansy na spróbowanie otworzenia drzwi, ale kobieta stwierdziła, że nic im nie jest, no przecież wyglądają normalnie. Po przyjrzeniu się było widać, że odstawały, więc pokazałam to, no ale kobieta stwierdziła, że ona nic nie widzi, że to tylko wymysły.

Jak już obejrzała auto, wróciła do tematu podania informacji, że jej córka została na miejscu stłuczki. Mama dyplomatycznie powiedziała, że nie, że to karalne. Ja wtrącałam się, ale kobieta mnie ignorowała. Po kolejnym "macie nie podawać, że moja córka uciekła", wkurzyłam się i zapytałam, z jakiej okazji miałabym to niby robić. Że gdyby nie osoba trzecia, to ja pokrywałabym koszty, więc dlaczego mam się martwić jej córką? Jej córka nie martwiła się mną. Poza tym skoro jest dorosła, to powinna ponosić odpowiedzialność za swoje czyny, a nie kazać innym ponosić odpowiedzialność karną, bo ona ma takie życzenie. Jasno też oznajmiłam, że skoro to moje auto, to żeby zaczęła rozmawiać ze mną, a nie z mamą, ponieważ jedyną osobą, która może coś zadecydować, jestem ja. Kobieta wydarła się na mnie, że pewnie ja też kiedyś miałam stłuczkę. Odpowiedziałam, że tak, ale nie była z mojej winy (gościu wymusił mi pierwszeństwo, było to zresztą rok wcześniej, i autem mamy). Kobieta stwierdziła, że nieważne, że powinnam w takim razie rozumieć jej córkę, a tak w ogóle to ja na pewno nie mam długo prawa jazdy, więc co się odzywam. Pyskata jestem, więc odpowiedziałam, że jednak dłużej od jej córki i że nikomu w auto nie uderzyłam. I że o ile każdemu może się to zdarzyć, to w takich sytuacjach należy zachować się jak człowiek i zostawić numer telefonu, a nie zawalić i mieć pretensje do innych.

Kobieta zapowietrzyła się, ale za chwilę znowu to samo - mam nie podawać, że jej córka uciekła, ona mi zapłaci. Już mocno wkurzona, uśmiechnęłam się i odpowiedziałam, że zapłaci ubezpieczycielowi, i to nie tylko za naprawę, ale także za auto zastępcze, które miałam mieć dostarczone pod dom do dwóch godzin. Grzecznie pożegnałam się i poszłam z mamą do domu. Kobieta mówiąc do widzenia, nawet na mnie nie spojrzała, podała rękę mojej mamie i poszła.

Następnego dnia miałam wolne, podobnie jak mama. Miałam załatwienia na mieście, więc wyszłam rano z domu. Żeby dojść na przystanek autobusowy, musiałam przejść przez parking, akurat w miejscu, gdzie stało auto mamy. Okazało się, że opona była przebita. Mama w nic nie wjechała, wieczorem była opona cała, więc było to dziwne. Wysłałam tylko mamie smsa. Nie mogliśmy sobie poradzić ze zdjęciem koła, więc zadzwoniliśmy po mechanika, żeby pomógł. Przy okazji poprosiliśmy go, żeby przyglądnął się oponie. Okazało się, że była dziurka prawdopodobnie od śrubokrętu. Prawdopodobnie matka sprawczyni postanowiła się zemścić.

parking

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (179)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…