Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89695

przez ~takasluzbazdrowia ·
| Do ulubionych
Przygody z dnia dzisiejszego z lekarzami u naszych zachodnich sąsiadów.

Mieszkamy w małym miasteczku w jednym ze wschodnich landów. Jest ogromny problem z dostępem do lekarzy. Ogólnie lekarza rodzinnego trzeba sobie znaleźć samemu, ale większość nie przyjmuje nowych pacjentów, jedynie w nagłych przypadkach. Specjaliści - temat rzeka. Dostać termin do niektórych specjalistów to misja godna własnego filmu hollywoodzkiego z cyklu "Mission Impossible".

W zeszłym tygodniu byliśmy w Polsce i mąż miał mały wypadek, pogotowie, założone szwy... Dostał receptę na leki przeciwbólowe i zalecenie zmiany opatrunków, dezynfekcji i zdjęcia szwów po tygodniu oraz kontaktu z lekarzem w razie pogarszającego się stanu rany.

Niestety, wczoraj właśnie przy zmianie opatrunku zauważyłam, że obszar wokół rany wyraźnie spuchł, zaczerwienił się i zebrała się ropa.

Nie mamy lekarza rodzinnego, bo nie ma miejsc. No to lecimy do pierwszego lepszego i tłumaczymy jaka sytuacja, rana szyta w Polsce, podejrzenie wdania się infekcji. Pani z rejestracji zaleciła... udać się lekarza, który ranę szył. Tłumaczę, że jest 400km dalej. Kobieta jak mantrę powtarza, że trzeba skontaktować się z lekarzem, który ranę szył. W końcu daje nieco sensowniejszą radę udania się do miejscowego szpitala. Tak też zrobiliśmy. Tam odesłano nas z kwitkiem - to nie jest przypadek dla szpitala, proszę udać się do chirurga.

Gabinet chirurga - pani kręci nosem, że nie ma skierowania i powinniśmy je przynieść od lekarza rodzinnego. Mąż tłumaczy, że nie ma lekarza rodzinnego. Pani robi wielkie oczy i zaczyna się na męża wydzierać, że co to za niefrasobliwość, że nie ma lekarza rodzinnego! Musiałam roześmiać się w głos. Od dwóch lat, czyli od kiedy tu mieszkamy regularnie obdzwaniamy wszystkich lekarzy rodzinnych i zawsze słyszymy, że nie ma miejsc.

W końcu pani proponuje termin w piątek. Za 4 dni. Mąż kolejny raz tłumaczy, że rana jest czerwona, spuchnięta, zaropiała. Pani pozwala sobie na chamskie komentarze na temat polskich partaczy i pretensje, że przychodzimy, żeby naprostować błędy lekarzy z Polski. Mówi, że to nie jest nagły przypadek i nie przyjmie. Poprosiłam o potwierdzenie tego na piśmie.

Tu kobieta wyraźnie się zestresowała i pyta:

- A co ja mam pani dać na piśmie?
- Odmowę przyjęcia.
- Ja pani tego nie dam, bo nie jestem lekarzem
- Ale właśnie nam pani odmówiła, skoro może pani odmówić wizyty, to dlaczego nie może pani swojej decyzji potwierdzić pisemnie?
- Takich rzeczy nikt nie robi!
- Ale z jakiego powodu? Skoro uważa pani, że nie ma podstaw to chyba żaden problem napisać dokładnie to samo na kartce i się podpisać?
- Nie, ja nie jestem lekarzem i nie będę brała na siebie takiej odpowiedzialności!
- Ale bierze na siebie pani odpowiedzialność odmówienia pacjentowi z zakażoną raną kontaktu z lekarzem?
- No nie dam pani tego na kartce, ale daję państwu możliwość iść do innego lekarza.
- Co?
- No mogą państwo iść do innego lekarza.
- Ale na jakiej zasadzie pani daje nam taką możliwość?
- No informuję, że pani może.
- I pani zdaniem potrzeba nam na to pani pozwolenia?
- No wie pani, mogłam wcale nie pomóc i nie informować, że mogą państwo iść do innego lekarza!
- Przepraszam, ale pani chyba się w głowę rano uderzyła. Do widzenia!

Jednak wyniknęło z tego coś dobrego. Gdy wyszliśmy z gabinetu zaczepiła nas jakaś Polka i powiedziała, że słyszała, że nie mamy lekarza rodzinnego, a u niej sąsiedztwie akurat gabinet otworzyła nowa lekarka, która przyjmuje nowych pacjentów. Tam poszliśmy, udało nam się zapisać do niej, od razu obejrzała ranę, przepisała maści i antybiotyk. Więc końcem końców można powiedzieć, że skorzystaliśmy na całej sytuacji.

Piekielność poboczna. Na lokalną grupę polonijną wrzuciłam post, że jeśli ktoś szuka lekarza rodzinnego (a wiem, że takich ludzi jest mnóstwo) to na ulicy takiej a śmakiej gabinet właśnie otworzyła lekarka rodzinna o takim a takim nazwisku i ma miejsca dla nowych pacjentów. Sprawdzałam - gabinet jak najbardziej figuruje na googlach. Oprócz lajków i podziękowań za info kilka osób w komentarzach zapytało o nr telefonu. Odesłałam do googli. Dostałam kilka wiadomości na priv i odpowiedzi na komentarz, że mogłabym od razu nr telefonu podać i chyba by mnie to nie zbawiło trochę pomóc. To te łagodniejsze. Bardziej hardcorowa roszczeniowość:

- może mnie pani tam zapisać?
- pani pójdzie ze mną i mnie zapisze.
- pani nie pomyśli, że niektórzy nie znają się na internecie i sobie nie znajdą, trochę zrozumienia i empatii, kobieto

Serio? Profil na fb, kilkanaście postów dziennie na grupie, ale trzech słów w google nie potrafi wpisać i sprawdzić nr telefonu? A niby to młodzież taka nieogarnięta i roszczeniowa...

sluzba zdrowia niemcy

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (144)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…