Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89786

przez ~Nauczycielkaprzedszkola ·
| Do ulubionych
Ostatnio widziałam na Facebooku artykuł z listem, który był odpowiedzią na inny list. Tyczyło się to wysyłania dziecka do przedszkola.

W pierwszym liście matka tłumaczyła, czemu posyła chore dziecko do przedszkola. Inna matka, w odpowiedzi, pojechała po niej. A jak to wygląda z perspektywy nauczyciela?

Mój pierwszy dzień w nowym przedszkolu. Przychodzi dziecko, przeziębione. Matka odbierając je powiedziała "obie dostałyśmy dzisiaj pozytywny wynik testu na covid, więc nie będzie nas przez dwa tygodnie". Tak, matka mając podejrzenia, że ona i córka mają covid, wysłała je do przedszkola. Efekt? Kolejne dwa tygodnie ja spędziłam na L4, dusząc się przez covida.

Odkąd wróciłam, prawie każdego tygodnia było jakieś chore dziecko. Efekt? Dość często chorowało wiele osób, nie raz było tak, że mieliśmy po 10 dzieci na grupie. I w dodatku ja cały czas z "katarkiem i kaszelkiem". Mogliśmy mówić rodzicom, że dzieci chore, nic to nie dało.

W dzień dziecka jedno dziecko zaczęło nam wymiotować o godzinie 11. Szybki telefon do rodzica, "będę do godziny, bo jestem poza miastem". Matka w końcu przyjechała, o 16 (godzinę wcześniej niż zazwyczaj), z tekstem "no przecież jemu nic nie jest, nie widzi pani?!". Ta. Dziecko jedynie przeleżało na leżaku kilka godzin tak o, bo miało frajdę.

Na leżakowaniu głaskałam dzieci. Któregoś razu podeszłam do jednego dziecka, zaczynam głaskać. Głowa gorąca. Chłopiec nie leżał pod kołdrą, więc ciężko tu mówić o jakimś zgrzaniu się. Termometr wykazał gorączkę. Dzwonię do rodziców, niedługo będą. Przyjechali... Po 4 godzinach, z tekstem "mogła pani wcześniej zadzwonić". Przepraszam, zapomniałam przewidzieć, że dziecko jest chore. Następnym razem zaglądnę do mojej kryształowej kuli najlepiej o 8 rano.

Historia z niedawna. Dostałam najmłodszą grupę, a wiadomo, w niej odporności na ogół brak. Drugi tydzień, na sali zostało mi 8 dzieci, ale nikt z katarkiem do przedszkola nie przyszedł. W trzecim tygodniu już się zaczęły pojawiać dzieci z katarami. W czwartym tygodniu miałam dziecko, które na leżaku wymiotowało od kaszlu (poza leżakowaniem było w porządku), w dodatku cały czas zielony katar. Przez trzy dni z rzędu mówiłam o tym rodzicom. Kolejny dzień, rano jedno jedna nauczycielka zwraca ojcu uwagę, że dziecko chore, że powinno być w domu. Ojciec tylko warknął, że jego dziecko jest zdrowe.
W ostatnim tygodniu miałam na grupie może 3 dzieci zdrowych, na 15. Reszta katar i kaszel. Chodzą dzieci, które są już drugi lub trzeci tydzień chore, ale rodzice mają to gdzieś.
Efekt? Od trzeciego tygodnia września wydałam 200 zł na leki, bo ciągle jestem przeziębiona.

A wystarczyłoby zostać z dzieckiem w domu na te parę dni i je wykurować.
Pewnie ktoś się odezwie, że nie każdy może sobie brać opiekę kiedy chce. Cóż, ja L4 też nie mogę notorycznie brać, bo stracę pracę. A przez tego typu rodziców albo chodzę na L4, albo chora do pracy, zależy jak mocno jestem chora (i leki na odporność nie działają, biorę tran oraz witaminę C, a i tak jestem chora. Próbowałam też jakichś tabletek, nie działały).

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (170)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…