Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89803

przez ~hurtownik ·
| Do ulubionych
Słówko o poszukiwaniach pracownika - z perspektywy małego przedsiębiorcy.
Prowadzę niewielką hurtownię w kilkusettysięcznym mieście w centralnej Polsce. Pozwolę sobie zrobić małą tajemnicę z branży i dokładnej lokalizacji - po co konkurencja ma wiedzieć, co i jak u mnie w firmie.

Firmę budowałem od zera, inwestując w nią niemal całe oszczędności. Na początku pracowałem sam po 16 godzin dziennie. Każdy sukces, każdy klient, każda nowa umowa to wynik mojej ciężkiej pracy i czasu kosztem spędzania czasu z rodziną. Współpracowników dobieram ostrożnie. Do niedawna miałem tylko jednego pracownika, chłopaka, który prowadzi z moją pomocą nasz sklep internetowy.

Mam wielu niewielkich odbiorców lokalnych. Sam rozwoziłem do nich towar. Są to w wielu przypadkach drobni przedsiębiorcy starszej daty, którzy doceniają, że ktoś przyjeżdża do nich od nas osobiście z zamówieniem, nie chcą polegać na kurierach, a przy osobistym kontakcie często dopytują o asortyment i nowości na rynku. Uznałem, że spokojnie mogę zatrudnić kolejnego pracownika, który przejmie ode mnie to zadanie.

Wymagania: prawo jazdy, doświadczenie w prowadzeniu większych pojazdów (mamy forda transita), brak znaczących problemów zdrowotnych, a przede wszystkim uśmiech na twarzy i dobre podejście do klientów. Praca od pn do pt, na pół etatu. Godziny elastyczne - w większości towar można było dostarczać między 10 a 18, a z klientami można było się spokojnie dogadać. Pierwszy miesiąc, okres próbny, praca za minimalną stawkę, a potem 30zł/h brutto. Do obowiązków należało odbiór z hurtowni spakowanych już zamówień, zapakowanie ich do auta, rozwiezienie i wniesienie klientom do lokalu, w mieście i ewentualnie okolicach. Zamówienia w paczkach po 2-5kg, rzadko więcej. Płeć, wiek, status matrymonialny, dzieciaki na stanie były mi serdecznie obojętne. Po cichu planowałem również rozszerzyć kandydatowi godziny pracy do całego etatu, gdyż wciąż przybywało klientów lokalnych, a i po wdrożeniu się w pracę mógłby sam przygotowywać zamówienia dla klientów.

To wszystko, prócz ostatniego aspektu, ująłem w ogłoszeniu. Oczywiście, dla wielu osób kontaktujących się ze mną problemem był cząstkowy etat - liczyłem się z tym. Wiele osób też było oburzonych miesiącem pracy za minimalną stawkę. Niestety, ja też muszę się choć minimalnie chronić - miałem już przypadki, że pracownik po podpisaniu umowy natychmiast chciał uciekać na L4. Po drugie przez pierwszy miesiąc pracownik z pewnością nie mógłby pracować w 100% samodzielnie i oczywiście należy mu się za to zapłata, jednakże uważam, że nie tak wysoka jak w przypadku samodzielnej pracy - tu chciałbym, aby pracownicy zrozumieli też mnie.
Mimo to udało się wyselekcjonować trzech kandydatów.

Kandydat 1 - Wojtek. Fajny, szczery chłopak. Wyznał, że jeździł kiedyś na busach do zachodniej Europy, narobił sobie długów przez niejasne interesy, a teraz stara się pozbierać życie do kupy. Polubiłem go od razu, dla niego pół etatu nie było problemem, bo chodził do jakiejś policealnej szkoły wieczorowej. Pierwszy dzień próbny, jedziemy razem do klientów, Wojtkowi praca pali się w rękach, do klientów uśmiechnięty, zagada, rzuci żartem, jedziemy do kolejnego klienta i mówię do Wojtka, żeby pokazał, jak mu się jeździ takim większym autem. Wojtek wije się jak glizda, "ale to tak teraz", "ale tak z marszu". Pytam, jaki problem, przecież podobno doświadczony kierowca, prawko w porządku i chyba nie pod wpływem, to jaki problem. No właśnie. CHYBA nie pod wpływem, a chyba jednak tak. Wojtek przyznał, że tak się denerwował tym dniem próbnym, że rano golnął sobie setkę. A może dwie. No, tak na rozluźnienie, nie? Ale jutro już przyjdzie trzeźwy! Poprosiłem, aby jutro już nie przychodził.

Kandydat(ka) 2 - Kasia. Studentka wieczorowa. Do tej pory jeździła najwyżej kombi, ale ma pewną rękę za kierownicą i się nie boi. Pracowała już w handlu, lubi ludzi i w ogóle branża ją interesuje. Dobra, jedziemy. W aucie zagaduję do Kasi, opowiadam o pracy, staram się o coś tam wypytać. Kasia siedzi z telefonem w ręce i odpowiada monosylabami, jeśli w ogóle. Przyjeżdżamy do pierwszego klienta, Kasia od niechcenia wnosi jeden karton i wraca do auta - najwyraźniej czeka tam na mnie, podczas, gdy ja rozmawiam z klientem. Nie chciałem przy kliencie dać po sobie poznać, że coś nie tak, więc pożegnałem się i zwróciłam Kasi uwagę, że przy kliencie powinna okazać pewne zainteresowanie pracą i rozmową z nim, a nie uciekać od razu do auta, bo dla mnie ci mali odbiorcy lokalni są bardzo ważni, a dla nich dobry kontakt z naszym przedstawicielem. Kasia potakuje od niechcenia i znów skupia się na telefonie. Drugi klient - Kasia tym razem nie uciekła. W trakcie przedstawiania jej klientowi, Kasia wyciąga telefon i zaczyna pisać smsy, kompletnie nas ignorując. Po powrocie do auta powiedziałam, że dziękuję za współpracę, rozliczamy się za "przepracowane" godziny, a potem się nie znamy.

Kandydatka 3 - pani Basia. Powiem szczerze - najbardziej mnie zirytowała. Pani Basia, kobieta lat 55, już przez telefon mieliśmy świetną nić porozumienia, ona przez lata prowadziła swój biznes, pracy się nie boi, uwielbia osobisty kontakt z ludźmi. Gadaliśmy chyba z godzinę - czułem, że może być idealna do tej pracy. Oczywiście, gdzieś z tyłu głowy miałem pytanie, czy kobieta w tym wieku da radę fizycznie - ale cóż, rodzice zawsze mi mówili, że to pokolenie ludzi ze stali. Spotkaliśmy się jeszcze w biurze, pani Basia roześmiana, chętna do pracy, widać, że zorientowana na klienta.
Na dniu próbnym auto mieliśmy już załadowane, gdy razem z Basią ruszyliśmy do klientów. Pierwszy zonk - pani Basia była zdziwiona, że wymagam od niej wzięcia razem ze mną kartonów i wniesienia do lokalu. A, bo ona zapomniała powiedzieć, że ma trochę problemy z kręgosłupem, co powinno być dla mnie zrozumiałe, w końcu lata ciężko pracowała u siebie w sklepie. No, ale tego nie obejdziemy, więc pani Basia mówi, że choć jest nieco zaskoczona, to da radę. Przy kliencie - najpierw wszystko ok, dopóki pani Basia nie zaczęła mnie przekrzykiwać i brzydko mówiąc, "ustawiać" jakbym to ja był jej podwładnym, a nie na odwrót. Po wyjściu zwróciłem jej na to uwagę, że było to niegrzeczne i nieprofesjonalne. Stwierdziła, że chciała tylko pokazać, że jest pewna siebie i nie boi się kontaktu z klientem. Następny zonk - posadziłem panią Basię za kierownicę. Basia ewidentnie miała problemy z obsługą auta, ale poprosiła o wyrozumiałość, bo ona nigdy takim dużym nie jechała. Pytam -jak to? Przecież podobno przez lata jeździła podobnym w swojej firmie? "Aaa, bo mi chodziło o to, że dawno nie jeździłam..." - czyżby...?

Kolejna sprawa - pani Basia po dwóch godzinach pracy zaczęła mnie pouczać jak mam prowadzić firmę. Nie chodzi tu o jakieś tajemne rady starszej koleżanki po fachu, tylko dosłowne podnoszenie na mnie głosu: "ale nie, tak to nigdy nie rób", "no chyba sobie żartujesz, kto tak robi", "nieeee, w ogóle bez sensu, ja bym tak nigdy u siebie nie zrobiła". Na tyle mnie to irytowało, że w zasadzie już byłem pewien, że to pierwszy i ostatni dzień pani Basi. Zresztą pani Basia mnie wyręczyła, bo pod koniec pracy powiedziała, że tak szczerze to jej się to praca nie podoba, bo:

- Po pierwsze trzeba dźwigać. Ona ma chory kręgosłup i już się w życiu nanosiła.
- Ciągła jazda po mieście ją stresuje i głowa ją od tego boli
- U jednego klienta w lokalu śmierdziało - głowa ją jeszcze bardziej rozbolała.
- Ja jestem źle wychowany, bo niosąc trzy kartony nie otworzyłem jej drzwi jak szła za mną z jednym, najmniejszym, pod pachą.
- Bez sensu prowadzę swoją firmę i w ogóle bez sensu (dosłownie coś w tym stylu).

Trudno, zaprosiłem do biura, aby zapłacić i poprosić o pokwitowanie. Pani Basia przeżyła szok, że zapłaciłem według najniższej krajowej, a nie według przewidywanego po miesiącu wynagrodzenia. No bo jak to? Ona się tak napracowała! Co prawda pamiętała, że mówiłem o minimalnej stawce w okresie próbnym, ale uważa, że ona tak dobrze pracowała cały dzień, właściwie to samodzielnie, że należy jej się więcej. Uprzejmie jej podziękowałem i wyprosiłem.

I najgorsze jest to, że każdy taki niepoważny kandydat to strata mojego czasu, energii i pieniędzy.

A końcem końców wyszło jak zwykle - zatrudniłem pociotka, konkretnie syna siostry szwagra (nie, to nie metafora). Wdrożył się, pracuje, jest ok.

A nauczka z tego? Słuchać żony! Bo moja połowica jak tylko panią Basię zobaczyła, to szepnęła mi, że "nic z niej nie będzie" i zaczynam wierzyć w tę mityczną kobiecą intuicję!

hurtownia kandydaci do pracy

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (184)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…