Piekielni rodzice, którzy odebrali swoim dzieciom dzieciństwo.
Dorastałem w latach 90. Mieliśmy grupę dzieciaków z osiedla i bawiliśmy się tak, jak wtedy się dzieci bawiły. Podchody, chowany, łażenie po drzewach, domek na drzewie, bazy w krzakach, proce i łuki z patyków, kopanie piłki, jazda na deskorolkach, rowerach i tak dalej. Ogólnie większość czasu spędzaliśmy na dworze. Komputerów i telefonów komórkowych wtedy nie było, toteż w domu można było się zanudzić i nie dziwota, że każdego dzieciaka ciągnęło na dwór.
Było u mnie w bloku dwóch braci, którzy nigdy nie wychodzili. Kilka razy po nich przyszliśmy, ale ich rodzice nam zawsze mówili, że nie wyjdą na dwór. Jeśli wychodzili, to tylko z rodzicami na jakieś wycieczki samochodem. Widywaliśmy ich właściwie tylko wtedy, jak szli do samochodu albo z samochodu. Raz, dosłownie jeden, jedyny raz, wyszli na dwór. Z rodzicami. Siedzieli na ławkach w milczeniu. Gdy próbowaliśmy do nich zagadać, ich rodzice kazali nam odejść.
Chłopcy ci absolutnie nie wyglądali na szczęśliwych. Smutni, osowiali i otyli. W tamtych czasach dzieci miały dużo ruchu na dworze i problem otyłości u dzieci praktycznie nie występował, ale oni siedzieli całe dnie w domu, więc siłą rzeczy się roztyli.
Co interesujące, wszyscy chodziliśmy do jednej podstawówki, a oni chodzili do jakiejś innej szkoły. Na pewno nie byli opóźnieni w rozwoju, bo kilka razy udało nam się zamienić z nimi parę słów i normalnie mówili.
Czas leciał, wszyscy dorośliśmy i powyprowadzaliśmy się od rodziców. Bywam w domu rodzinnym regularnie i czasem widuję dawnych kolegów z dzieciństwa, który też odwiedzają swoich rodziców. Tych dwóch braci nie widziałem nigdy, a ich rodzice nadal tu mieszkają. Czyżby nie chcieli mieć nic wspólnego z rodzicami, po tym co im zrobili? Nie zdziwiłbym się...
Dorastałem w latach 90. Mieliśmy grupę dzieciaków z osiedla i bawiliśmy się tak, jak wtedy się dzieci bawiły. Podchody, chowany, łażenie po drzewach, domek na drzewie, bazy w krzakach, proce i łuki z patyków, kopanie piłki, jazda na deskorolkach, rowerach i tak dalej. Ogólnie większość czasu spędzaliśmy na dworze. Komputerów i telefonów komórkowych wtedy nie było, toteż w domu można było się zanudzić i nie dziwota, że każdego dzieciaka ciągnęło na dwór.
Było u mnie w bloku dwóch braci, którzy nigdy nie wychodzili. Kilka razy po nich przyszliśmy, ale ich rodzice nam zawsze mówili, że nie wyjdą na dwór. Jeśli wychodzili, to tylko z rodzicami na jakieś wycieczki samochodem. Widywaliśmy ich właściwie tylko wtedy, jak szli do samochodu albo z samochodu. Raz, dosłownie jeden, jedyny raz, wyszli na dwór. Z rodzicami. Siedzieli na ławkach w milczeniu. Gdy próbowaliśmy do nich zagadać, ich rodzice kazali nam odejść.
Chłopcy ci absolutnie nie wyglądali na szczęśliwych. Smutni, osowiali i otyli. W tamtych czasach dzieci miały dużo ruchu na dworze i problem otyłości u dzieci praktycznie nie występował, ale oni siedzieli całe dnie w domu, więc siłą rzeczy się roztyli.
Co interesujące, wszyscy chodziliśmy do jednej podstawówki, a oni chodzili do jakiejś innej szkoły. Na pewno nie byli opóźnieni w rozwoju, bo kilka razy udało nam się zamienić z nimi parę słów i normalnie mówili.
Czas leciał, wszyscy dorośliśmy i powyprowadzaliśmy się od rodziców. Bywam w domu rodzinnym regularnie i czasem widuję dawnych kolegów z dzieciństwa, który też odwiedzają swoich rodziców. Tych dwóch braci nie widziałem nigdy, a ich rodzice nadal tu mieszkają. Czyżby nie chcieli mieć nic wspólnego z rodzicami, po tym co im zrobili? Nie zdziwiłbym się...
rodzice dzieci dzieciństwo
Ocena:
133
(153)
Komentarze