Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90377

przez ~mkgbl ·
| Do ulubionych
Powoli kończy się rok szkolny, a wraz z nim - "sezon" na korepetycje.

Na początku roku wystawiłam swoje oferty. Doświadczenie mam kilkuletnie, wykształcenie pedagogiczne. Dopiero rozpoczynałam działalność gospodarczą (wcześniej dorywczo udzielałam korepetycji bez działalności), więc krzyknęłam 70 zł za godzinę. Pojawiła się masa wiadomości "co tak drogo?", "no, za 30 zł może i bym się zgodziła, ale za 70 zł to nie ma mowy...", "dam 40 i niech się pani cieszy, że uczy mojego synusia". Oczywiście, na odpowiedzi odmowne wielkie oburzenie.

Były też zapytania o korepetycje z dojazdem. Tu także oburzenie - bo jak mogę liczyć więcej za dojazd?!

W końcu znalazło się kilka chętnych. Na pięć osób tylko z jedną prowadziłam zajęcia. Reszta umawiała się i nie przychodziła/nie łączyła.

Jeden pan pisał do mnie o pilne korepetycje dla córki, bo sprawdzian, korepetytor nagle zrezygnował. Przeprowadziłam, dziewczyna mówiła że się jej podobało. Ojciec przelał pieniądze, jednak od tej pory zero kontaktu. Jakiś czas później dostałam od niego odpowiedź na ogłoszenie - chyba zapomniał, że już mieliśmy razem lekcje (ale to akurat nie jest piekielne).

Możliwe, że tę sytuację już opisywałam tutaj. Umówiłam się na korepetycje z jedną panią. Jako, że uczyłam wcześniej jej dziecko, dałam 20 zł zniżki. Pani posyłała dziecko raz na jakiś czas, gdzie zdecydowanie miało ono "dys-" (nie wiem, co konkretnie - nie zajmuję się diagnozą, ale potrafię dość szybko rozpoznawać, że należy skierować dziecko/ucznia do PPP. Do tej pory zawsze miałam rację, że "jest coś więcej na rzeczy").

Po prośbie o jeszcze dłuższą przerwę powiedziałam, że dziecko jednak potrzebuje więcej czasu na naukę i przy przerwie oraz lekcjach raz na jakiś czas nie będzie efektu (nie wspominając o tym, że blokowała mi miejsce dla kogoś, kto mógł regularnie chodzić), mama się obraziła. Bo jej dziecko jest zdolne, mądre i bardzo szybko się uczy.

Nieważne, że dziecko same twierdzi, że ciężko jest jej się uczyć. Mama zrezygnowała, bo jak mogę tak okropnie mówić o dziecku... O prawdopodobieństwie "dys-" nawet nie wspomniałam. Żeby było zabawniej, mniej więcej na trzecich zajęciach pani zażądała kolejną zniżkę. Bo gdzieś indziej jest taniej. Odmówiłam.

Na jej miejsce szybko znalazłam kogoś innego. Miejsce chyba pechowe. Rodzice z początku często odwoływali, bo chłopak chory, potem stwierdzili że online będą w porządku. Jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało - lepsze trzy lekcje w tygodniu niż żadna, a chłopak też dość sporo uczył się w domu, więc efekty były. Problem był w tym, że rodzice "zapominali" poinformować, że dziecko czasem nie przyjdzie/nie połączy się.

Albo chłopak zapominał o lekcjach. Któregoś razu wkurzyłam się - wyobraźcie sobie, że macie na głowie pracę, korepetycje, studia i praktyki, a tu nagle okazuje się, że godzina waszego cennego czasu zmarnowana, po raz kolejny. Rodzice przeprosili, zapłacili. Obiecałam, że przy kolejnej takiej sytuacji rozstajemy się, bo zamierzam szanować swój czas.

Sytuacja się powtórzyła, rodzice oburzeni, jak ja śmiem rezygnować - w końcu każdemu może zdarzyć się zapomnieć! No, mi nie. Szczególnie, gdy rano mi ktoś potwierdza obecność, a po południu go nie ma. Pani wielce obrażona, bo jakże to tak! I to nie poczekałam na jej odpowiedź (wysłałam do rodziców najpierw pierwszego smsa, po 5 min, czy jednak odwołane. Po 15 min wysłałam kolejnego, że zgodnie z naszymi ustaleniami, rezygnuję)!

Uprzedzając pytania - raz już była sytuacja, że chłopak zapomniał. Po moim smsie wszedł i po prostu przeciągnęliśmy lekcje o te 10 minut. Miałam nadzieję, że teraz będzie tak samo, dlatego wysłałam pierwszego smsa, zamiast od razu poinformować o rezygnacji. 15 minut po planowanym czasie było już za późno na rozpoczęcie zajęć, ponieważ nie zdążyłabym na kolejne. Zresztą, odpowiedź i tak przyszła po 20 minutach.

Notorycznie na lekcje stacjonarne "dostaję" chore dziecko. Raz z grypą żołądkową (po czym ja skończyłam z grypą), innym razem dziecko tak nafaszerowane lekami, że nie było w stanie usiedzieć, co chwilę przysypiało. Jedni rodzice nie widzieli problemu w wysłaniu dziecka z gorączką (pech chciał, że po tych zajęciach ja też skończyłam z gorączką).

I bonus: lata temu udzielałam korepetycji jednej dziewczynce, którą przywoził do mnie ojciec. Trwało to krótko, ponieważ tacie nie odpowiadało, że prosiłam o dopilnowanie córki z nauką (w 7 klasie nie wiedziała zupełnych podstaw, które uczą w 1 klasie szkoły podstawowej). Pan za każdym razem, gdy przychodził, opowiadał w jaki to sposób by nie skrzywdził mojego kota... Bo on to strażak, he, he, he, on to może.

Nie żal mi ani jednej zakończonej przedwcześnie współpracy - no, może oprócz jednej dziewczyny, która się musiała przeprowadzić i pracowało mi się z nią świetnie, a na zakończenie dała mi własnoręcznie zrobioną laurkę.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (83)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…