Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90424

przez ~mkgbl ·
| Do ulubionych
Pojawiła się historia o nienawiści do ojca i próby zmuszenia przez żonę do pogodzenia się z chorym rodzicielem.

Mój ojciec to alkoholik. Będąc nastolatką często musiałam budzić rano brata, zaprowadzać go do szkoły, po moich lekcjach odbierać go, odrabiać z nim zadanie domowe, robić zakupy, sprzątać, gotować, a potem szukać pijanego ojca po całej okolicy. Gdy ojciec pijany już spał, miałam chwilę na naukę (pod warunkiem, że serio położył się grzecznie spać), a następnie pilnowałam, żeby brat położył się do spania na tyle wcześnie, żeby bez problemu wstać do szkoły. Jeśli do tej pory ojciec nie zbudził się i grzecznie spał, sama mogłam pójść spać, z nadzieją, że rodziciel nie będzie w nocy szalał.

Czasami jednak ojciec nie kładł się grzecznie spać. Głównie wtedy, gdy kot ze strachu przed nim się posikał (wtedy oczywiście należało kota mocno zbić, tak, żeby jeszcze bardziej robił pod siebie - i tak w kółko), albo gdy mama akurat nie była z siostrą w szpitalu, tylko w domu. Wtedy modliliśmy się, żeby poszedł w miarę szybko spać. W innym przypadku wybijał szyby w drzwiach i przystawiał je do gardła mamie, wyrzucał na nas gorące jedzenie (szybko nauczyłam się, żeby nie jeść ciepłego), czasami próbował nas uderzyć. Cały czas (nieważne czy trzeźwy, czy nie) powtarzał nam, jakim gównem jesteśmy, że nic nie osiągniemy. Oczywiście, wyzwisk było dużo więcej - głównie do mnie i mamy, bo pilnowałyśmy, żeby za dużo nie pił.

W końcu brat podrósł, nie musiałam się nim zajmować, gdy mamy nie było (no, może pilnowałam go tylko z zadaniem domowym). Dnie spędzał poza domem, żeby nie słuchać tego. Ja już tyle szczęścia nie miałam. Znalazłam dorywczą pracę na wakacje. Ojciec potrafił w dniu wypłaty przyjechać po mnie (pomimo moich protestów) i zabrać wszystkie pieniądze. Jak miał dobry humor to coś mi zostawił, żebym mogła pójść do McDonalda z koleżanką (głównie po to, aby nikt nie zauważył, że coś w domu jest nie tak). Gdy na jedne wakacje wyjechałam za granicę do pracy, ukradł mi wszystkie pieniądze, które zarobiłam.

Miałam dość. Miałam depresję, myślałam o samobójstwie. Marzyłam, żeby znaleźć się jak najdalej od ojca. Któregoś dnia był bliski zabicia nas. Poprosiliśmy sąsiadkę, która akurat zeszła na nasze piętro zobaczyć co się dzieje, żeby wezwała policję. "Nie będę się mieszać". Udało nam się uciec, ledwie, ale jednak. Rodzina była w szoku, nikt nie wiedział, co się u nas dzieje.

Po jakimś czasie wróciliśmy, bo niby nie pił. Było fajnie przez pierwsze dwa miesiące, potem coraz gorzej. Znowu uciekliśmy - nie, nie wyprowadziliśmy się, tylko uciekliśmy. Nie wróciliśmy do tej pory.

Ojciec miał szemrane towarzystwo, notorycznie lądujące w więzieniu za próby zabójstwa czy pobicia, więc się baliśmy. Długo nie wiedział, gdzie mieszkamy, ale potem dostał papiery z sądu odnośnie alimentów, gdzie był nasz adres. Chodziliśmy jak struci - baliśmy się, że naśle na nas kogoś, do czego był zdolny. Baliśmy się wychodzić z domu, chociażby i w dzień, nawet na zakupy. Po półtora roku, widząc, że nic nam się nie dzieje, uspokoiliśmy się i w końcu poczuliśmy się bezpiecznie.

Ojciec od tej pory pił jeszcze bardziej, bo nikt go nie pilnował. Podobno organizm ledwie funkcjonuje. Trafił do szpitala po około dwóch latach. "Pani ojciec niedługo umrze, proszę się z nim pożegnać" - usłyszałam od lekarzy. No więc pożegnałam się. Jednocześnie sobie uświadomiłam, że nie mam ojca. Mieszkałam z kimś, kim musiałam zajmować się jak małym dzieckiem, kimś, kto mnie zniszczył psychicznie. Która dwudziestolatka boi się wyjść z domu chociażby na krok, albo otworzyć drzwi? Nie miałam ojca, tylko sku***ela, który zniszczył mi życie.
Ojciec przeżył, ale dla mnie już jest martwy. Jest martwy od momentu, gdy popadł w alkoholizm.

I tu pojawia się piekielność mojej rodziny - nie tej, która była z nami przez cały czas, a tej, która przestała uważać nas za rodzinę, gdy wyprowadziliśmy się od ojca. Nagle okazałam się okropną córką, bo gdy ojciec trafia do szpitala, ja go nie odwiedzam. Bo nie robię mu zakupów spożywczych. Bo nie przychodzę z nim porozmawiać.

Najbardziej mnie śmieszy, gdy próbują mnie obwiniać o alkoholizm ojca - że pije, bo nie ma z nami kontaktu. Nie widzą tego, że chodziliśmy z nim na kilka terapii, że załatwialiśmy mu odwyk zamknięty, że notorycznie szukaliśmy coraz to lepszych psychologów i psychiatrów, mających ogromne doświadczenie w zakresie uzależnień. "Wódka to moja rodzina", powtarzał mój ojciec, "a ci wszyscy pseudo lekarze to debile".

Obecnie powoli odcinam się od toksycznej rodziny. Mam dość słuchania, że to moja wina i że powinnam pogodzić się z ojcem. Wybieram się także na terapię - obecnie nie czuję nienawiści ani żalu do rodziciela, ale walczę z kilkoma syndromami DDA.

rodzina alkoholizm

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (238)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…