Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90448

przez ~marekmarecki ·
| Do ulubionych
Opowiem Wam historię o chyba najgorszym pracodawcy z jakim spotkałem się z moim życiu.

Przez jakiś czas mieszkaliśmy z dziewczyną w Niemczech, głównie dlatego, że lubej zależało na porządnym nauczeniu się języka, a ja też chętnie przytuliłbym parę wypłat w euro. Przez dwa lata mieszkaliśmy Nadrenii, dziewczyna ogarnęła sobie ciekawą pracę, ja też całkiem niezłą i nawet nam się podobało. Luba jednak dostała propozycję przeniesienia do oddziału w Austrii w jakimś małym miasteczku. Wiązało się to z awansem i podwyżką, a do tego firma opłacałaby mieszkanie. Z pracą dla mnie mogło być mniej kolorowo, ale ostatecznie podjęliśmy decyzję o wyjeździe.

Po przyjeździe zacząłem rozsyłać cv, nie chcąc ładować się agencję pośrednictwa pracy. Niespowiedziewanie szybko dostałem odpowiedź od hotelu, w którym ubiegałem się o stanowisko złotej rączki. Ekspresowe zaproszenie na rozmowę. "Wow, ale mam szczęście" - pomyślałem. O, ja głupi.

Hotel na wypasie, spa, sauny, baseny, szmery bajery. Przychodzę chwilę przed umówią godzinę i melduję na recepcji, że mam umówioną rozmowę z panem powiedzmy Schmidtem. Recepcjonistka kazała usiąść w lobby i czekać. Mija kwadrans, pół godziny... Pytam pani recepcjonistki, czy pan Schmidt jest i kiedy można się spodziewać, że mnie przyjmie. Recepcjonistka wzrusza ramionami i pana Schmidta nie ma i nie może się do niego dodzwonić i jak chcę to mogę dalej czekać.

No nic, nic lepszego do roboty nie miałem to czekam - nalałem sobie wody z dystrybutora w lobby. Dostałem zjebkę od recepcjonistki, że to woda dla gości, a ja mogę się napić z kranu w toalecie. Wiecie co? Najpóźniej wtedy powinienem wyjść.

Pan Schmidt zjawił się godzinę po umówionym terminie. Poinformowany o mojej obecności rzucił tylko przez ramię:
- Pan Kowalski? To zapraszam
Odparłem, że nie, nie pan Kowalski, a pan Nowakowski
- A, no pomyliło mi się, ale pan z Polski tak? A bo my tu kiedyś mieliśmy ogrodnika z Polski, Kowalskiego i każdy Polak mi się z nim myli.

Chwilę powymienialiśmy uprzejmości, pan Schmitd oświadczył, że czekamy jeszcze na panią Schmidt, a on w tym czasie wykona ważny telefon. Dzwoni, gada pół godziny, śmieje się w głos, aż weszła pani Schmidt. Kobieta, która co najmniej 5 razy przechodziła koło mnie, gdy siedziałem w lobby. Zaczyna się gadka szmatka - widać, że państwo nie zadali sobie trudu przejrzenia mojego cv ani listu motywacyjnego, kompletnie nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Olali świadectwa pracy, certyfikaty zawodowe i językowe, cały czas wypominając, że czegoś tam nie mam - jakiegoś kursu czy uprawnień. Czasem wspominałem, że mam - jeśli polski to dostarczony z tłumaczeniem, ale w poprzedniej pracy też przeszedłem kilka szkoleń. Krótka piłka - jeśli to nie certyfikaty wystawione w Austrii to ich nie interesuje.
Po ściągnięciu mnie w dół wytykaniem braku kwalifikacji, zaczęli się rozwodzić nad wspaniałością swojego hotelu i jego historią, po czym zabrali mnie na wycieczkę po nim. Od momentu, gdy przyszedłem do zakończenia wycieczki minęły cztery godziny, a nadal nie omówiliśmy żadnych konkretów. Ostataczenie stanęło na na tym, że propozycję umowy prześlą mi na maila i tą drogą mam im odpowiedzieć.
Płacili niewiele, ale ustaliśmy, że przyjdę na dzień próbny.

Pracowałam pół dnia z facetem, który był właśnie ostatni dzień w pracy na tym stanowisku. Powiedział jasno, żebym się w tę gównianą pracę nie ładował, bo zszarpię sobie nerwy, zniszczę zdrowie i będę całe dnie wysłuchiwał pretensji. Sam nie wiem, czemu go nie posłuchałem, sądziłem chyba, że jest sfrustrowany zwolnienień i stąd to negatywne nastawienie. Facet pokazał mi to i owo, ale nadal niewiele wiedziałem, co i jak w hotelu, a był to ogromny kompleks. Ostatecznie poinformowałem państwa Schmidt, że możemy podpisać umowę na okres próbny. Obiecali się zająć formalnościami.

Następnego dnia pracowałem z emerytem, który dorabiał tam sobie dwa razy w tygodniu. Gościu pyta:
- Podpisałeś już umowę
- Jeszcze nie
- To ją podrzyj i uciekaj stąd.
Dodam, że pracowałem w swoich ciuchach, bo nie było dla mnie ani odzieży ani butów roboczych. Dostałem zadanie pomóc ogrodnikami, który zwracał się do mnie monosylabami, pokrzykując jak na swojego niewolnika. Po paru takich odzywkach powiedziałem, że jak coś chce to niech zwraca się do mnie normalnie, a nie jak do psa - zamilkł na resztę dnia, a potem poskarżył się panu Schmidtowi.

Pod koniec dnia powiedziałem, że wrażenia takie średnie, brak jakiejkolwiek koordynacji pracy. Przykładowo, idzie pani Schmidt i w biegu mówi, że mam iść narąbać drewna. Nie wiem gdzie, nie wiem ile, nie wiem czym. Idę więc poszukać kogoś kto mnie pokieruje, po drodze spotykam pana Schmidta, który każe w pokoju 305 sprawdzić zapchany odpływ. Pytam, gdzie narzędzia. On nie wiem, mam się kogoś zapytać. Nim zdążyłem znaleźć kogoś, kto mi powie, gdzie są narzędzia, spotykam ponownie panią Schmidt, która pyta czemu drewno nienarąbane. W międzyczasie recepcjonista każe iść do pokoju 207, bo klientka ma osę w pokoju i mam ją wywalić. Nadal nie wiem, gdzie to drewno, które mam narąbać, więc zaczynam zadawać dręczące mnie pytania recepcjoniście. Ten wzrusza ramionami i stwierdza, że nie wie.

Następnego dnia pracowałem już sam. Nadal nie mam odzieży i butów roboczych. Loguję się do systemu, nie ma żadnych zgłoszonych problemów. Idę poszukać kogoś, kto mi powie, co mam robić. Ogrodnik się do mnie nie odzywa. Recepcjonistka każe sobie znaleźc coś do roboty. Z nudów chodzę, rozglądam się, czekam aż ktoś mi coś zleci. Wychodzę na papierosa. Mija mnie pan Schmidt i pyta czemu nie pracuję. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie widzę żadnych zadań. Pan Schmidt odpowiada, żebym w takim razie poszedł pomóc w kuchnii. Obrać ziemniaki czy coś. No heloł? Rozumiem, że złota rączka to taki trochę facet od wszystkiego, ale może bez przesady? Nagle wpada pani Schmidt i zaczyna krzyczeć najpierw na pana Schmidta, że znowu do informatyka nie zadzwonił, system nie działa i są w dupie. Potem zaczyna drzeć się na mnie, że tyle zadań, a ja stoję i palę.
Mówię, że nie widziałem żadnych zadań, nikt nic ode mnie nie chciał, to skąd miałem wiedzieć, co jest do roboty? No to się dowiedziałem, że pracę to trzeba umieć sobie zorganizować, po czym rzuca mi plik wypisanych ręcznie karteczek z zadaniami. Dobra, denerwować się nie będę - zabieram się za robotę.

Pod koniec dnia pytam, czy mają dla mnie gotową umowę. No nie, ale będzie jutro spokojnie.
Kolejny dzień - powtórka z rozrywki, nie mam pojęcia, co mam robić, w systemie nadal nic. Czuć ciężką atmosferę w powietrzu. Pracownicy wkurzeni, dowiaduje się od recepcjonisty, że spora część ekipy jest na okresie wypowiedzenia, bo się pozwalniali z tego burdelu. Myślę sobie, że to już czas jasno postawić sprawę - jeśli tak ma wyglądać to praca to co dzień to dziękuję bardzo. Zaczepiam panią Schmidt i proszę o rozmowę. Pani Schmidt rzuca wściekła, że teraz nie ma czasu, bo idzie z psem na spacer.

Dobra, koniec tego cyrku - informuję, że nie chcę tam pracować. Pani Schmidt żachnęła się, że mam sobie o tym rozmawiać z panem Schmidtem, bo jej to nie obchodzi. Pan Schmidt był szczerze zdziwiony, wypytywał, czemu mi się nie podoba. Pogadaliśmy na luzie, bo mi już nie zależało. Pozostała kwestia należności za przepracowane kilka dni. Gość proponuje mi bon na przenocowanie w hotelu. Myślałem, że zabiję go śmiechem.

Na szczęście kolejny pracodawca okazał się być poważnym człowiekiem i załapałem się na niezłą robotę. Doświadczenie w tym hotelu w pewnym sensie bezcenne. Państwo Schmidt zdecydowanie mogliby napisać poradnik o tym, jak nie prowadzić biznesu.

hotel

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (186)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…