Piekielna historia z Kotem w tle.
Zaczęło się od tego, iż mojemu Ówczesnemu zamarzył się kot. Koty bardzo lubię, ale wyłącznie u znajomych, bo zajmować się własnym to nie mam ani czasu, ani ochoty, Ówczesny zaś dorastał w domu bez zwierząt i nie miał żadnego pojęcia „z czym to się je”. Zaoponowałam. Ówczesny zapewniał jednak, że wszystkie okołokocie obowiązki będzie wypełniał sam i wzorowo, a ja jeśli mi ochota przyjdzie, to najwyżej mogę głaskać. Głupio mi było z dwudziestoparoletnim facetem dyskutować jak z dziesięciolatkiem, więc po jakimś czasie skapitulowałam. I tak oto stał się Kot.
Nawiasem mówiąc, Kot był niesamowicie piękny, krzyżówka norweskiego leśnego, puchaty, ogromny, z wielkimi złotymi oczami. Cudo na czterech łapach. Niestety szybko wyszło, że Ówczesny z Kota to najbardziej kochał właśnie wygląd i wstawianie zdjęć na fejsbuka. Chodził za Kotem cały boży dzień i produkował tych zdjęć ilości półhurtowe, jednak na pytanie, czy Kot żreć dostał, odpowiadał „Nie wiem, myślałem, że ty mu dałaś.” O sprzątaniu kuwety nie było mowy, Ówczesny zawsze akurat był mocno zajęty Czymś Innym, ale „skoro ci przeszkadza, to sama posprzątaj”. Wiec sprzątałam, bo inaczej to przy wejściu do mieszkania czuć było, jakby człowiek tą kuwetą w sam środek pyska dostał. Szczepienia też sama i z własnej kieszeni ogarnęłam, Ówczesny ograniczył się do wstawienia na fejsbuka fotek i smutnych buziek, że ojejku jej, pokłuli mu kiciorka. Na dodatek kot okazał się alergiczny i mógł jeść wyłącznie horrendalnie drogą, wysokopółkową karmę, za którą wtedy (rok 2007) musiałam przez pół miasta ganiać.
Z różnych powodów, w tym i Kota, oczy otwierały mi się coraz szerzej, i po niepełna roku wspólnego mieszkania nie dało się już zaprzeczyć absolutnej niekompatybilności mojej i Ówczesnego. Zapadła decyzja o rozstaniu, na co Ówczesny na wpół to spytał, na wpół stwierdził: „Ale Kota to zabierzesz ze sobą? Bo ja to go w sumie nigdy nie chciałem”.
Mogłam odwrócić się na pięcie, trzasnąć drzwiami i co z oczu, to z serca, ale jednak szkoda mi było Kota. Chociaż wiedziałam, ze Ówczesny aktywnie zwierzęciu krzywdy nie wyrządzi, to jednak przez zaniedbanie jak najbardziej. Sierściuch zaś za całą moją energię, opiekę i pieniądze, odpłacał mi w najlepszym razie obojętnością, a w najgorszym, ku wielkiej uciesze Ówczesnego – chował się za winklem i szarżował z pazurami na moje łydki. Nie było mowy, że bydlę ze mną zamieszka.
Mama przypomniała mi, że moja kuzynka mieszkająca w Niemczech jest bardzo aktywna w kocich adopcjach, co rusz wrzuca jakieś fotorelacje na fejsbuka, może pomoże? Odezwałam się do kuzynki, wysłałam zdjęcia Kota. „ŁOMATKO! Jaki piękny!” Takiego to szkoda do obcych, nie ma mowy, ona sama go weźmie, ona ma doświadczenie z kotami trudnymi i alergicznymi, ma znajomości w fundacjach, wśród weterynarzy, Kot lepiej nie trafi. Spakowałam więc cały Koci inwentarz, zapas karmy, książeczkę zdrowia z adnotacją o alergii, paszport, i po wielokrotnym upewnieniu się, ze Ówczesny nie zmienił zdania, zawiozłam Kota kuzynce.
Zupełnie już osobno, i Kot, i ja zaczęliśmy nowe życie. Krótko po tym zniknęłam z fejsbuka, bo z jednej strony Ówczesny codziennie wstawiał długie i płaczliwe posty „Życie po Kocie” (obliczone na i nagradzane dużą ilością polubień i pocieszeń, bo co u Kota to mnie nie zapytał ani razu), z drugiej Kuzynka przejęła pałeczkę i relacjonowała każda godzinę Kociego życia, z wizytami w kuwecie włącznie. Kot, Ówczesny i kuzynka automagicznie przestali dla mnie istnieć.
Kilka lat później od wspólnego znajomego dowiedziałam się, że jestem Sucz Potworna, która nie mogąc znieść, iż Ówczesny mnie porzucił, nocą ciemną ukradła mu Kota i wywiozła zagranicę, pewnie po drodze łopatą zatłukła i do rowu wrzuciła, a on przecież za Kota to życie by oddał.
Jeszcze ze dwa lata później od Mamy dowiedziałam się, iż ciotka – matka kuzynki, która przygarnęła Kota – odmawia jej zwrotu kilku tysięcy euro pożyczki, motywując to faktem, iż wrobiłam kuzynkę w felernego Kota, co choruje za każdym razem jak dostanie kiełbasy i ona musiała się strasznie wykosztować na leczenie, więc one nie tylko nie czują się zobowiązane zwrócić pożyczkę mojej Mamie, ale w sumie to jeszcze ja im powinnam dopłacić.
Zaczęło się od tego, iż mojemu Ówczesnemu zamarzył się kot. Koty bardzo lubię, ale wyłącznie u znajomych, bo zajmować się własnym to nie mam ani czasu, ani ochoty, Ówczesny zaś dorastał w domu bez zwierząt i nie miał żadnego pojęcia „z czym to się je”. Zaoponowałam. Ówczesny zapewniał jednak, że wszystkie okołokocie obowiązki będzie wypełniał sam i wzorowo, a ja jeśli mi ochota przyjdzie, to najwyżej mogę głaskać. Głupio mi było z dwudziestoparoletnim facetem dyskutować jak z dziesięciolatkiem, więc po jakimś czasie skapitulowałam. I tak oto stał się Kot.
Nawiasem mówiąc, Kot był niesamowicie piękny, krzyżówka norweskiego leśnego, puchaty, ogromny, z wielkimi złotymi oczami. Cudo na czterech łapach. Niestety szybko wyszło, że Ówczesny z Kota to najbardziej kochał właśnie wygląd i wstawianie zdjęć na fejsbuka. Chodził za Kotem cały boży dzień i produkował tych zdjęć ilości półhurtowe, jednak na pytanie, czy Kot żreć dostał, odpowiadał „Nie wiem, myślałem, że ty mu dałaś.” O sprzątaniu kuwety nie było mowy, Ówczesny zawsze akurat był mocno zajęty Czymś Innym, ale „skoro ci przeszkadza, to sama posprzątaj”. Wiec sprzątałam, bo inaczej to przy wejściu do mieszkania czuć było, jakby człowiek tą kuwetą w sam środek pyska dostał. Szczepienia też sama i z własnej kieszeni ogarnęłam, Ówczesny ograniczył się do wstawienia na fejsbuka fotek i smutnych buziek, że ojejku jej, pokłuli mu kiciorka. Na dodatek kot okazał się alergiczny i mógł jeść wyłącznie horrendalnie drogą, wysokopółkową karmę, za którą wtedy (rok 2007) musiałam przez pół miasta ganiać.
Z różnych powodów, w tym i Kota, oczy otwierały mi się coraz szerzej, i po niepełna roku wspólnego mieszkania nie dało się już zaprzeczyć absolutnej niekompatybilności mojej i Ówczesnego. Zapadła decyzja o rozstaniu, na co Ówczesny na wpół to spytał, na wpół stwierdził: „Ale Kota to zabierzesz ze sobą? Bo ja to go w sumie nigdy nie chciałem”.
Mogłam odwrócić się na pięcie, trzasnąć drzwiami i co z oczu, to z serca, ale jednak szkoda mi było Kota. Chociaż wiedziałam, ze Ówczesny aktywnie zwierzęciu krzywdy nie wyrządzi, to jednak przez zaniedbanie jak najbardziej. Sierściuch zaś za całą moją energię, opiekę i pieniądze, odpłacał mi w najlepszym razie obojętnością, a w najgorszym, ku wielkiej uciesze Ówczesnego – chował się za winklem i szarżował z pazurami na moje łydki. Nie było mowy, że bydlę ze mną zamieszka.
Mama przypomniała mi, że moja kuzynka mieszkająca w Niemczech jest bardzo aktywna w kocich adopcjach, co rusz wrzuca jakieś fotorelacje na fejsbuka, może pomoże? Odezwałam się do kuzynki, wysłałam zdjęcia Kota. „ŁOMATKO! Jaki piękny!” Takiego to szkoda do obcych, nie ma mowy, ona sama go weźmie, ona ma doświadczenie z kotami trudnymi i alergicznymi, ma znajomości w fundacjach, wśród weterynarzy, Kot lepiej nie trafi. Spakowałam więc cały Koci inwentarz, zapas karmy, książeczkę zdrowia z adnotacją o alergii, paszport, i po wielokrotnym upewnieniu się, ze Ówczesny nie zmienił zdania, zawiozłam Kota kuzynce.
Zupełnie już osobno, i Kot, i ja zaczęliśmy nowe życie. Krótko po tym zniknęłam z fejsbuka, bo z jednej strony Ówczesny codziennie wstawiał długie i płaczliwe posty „Życie po Kocie” (obliczone na i nagradzane dużą ilością polubień i pocieszeń, bo co u Kota to mnie nie zapytał ani razu), z drugiej Kuzynka przejęła pałeczkę i relacjonowała każda godzinę Kociego życia, z wizytami w kuwecie włącznie. Kot, Ówczesny i kuzynka automagicznie przestali dla mnie istnieć.
Kilka lat później od wspólnego znajomego dowiedziałam się, że jestem Sucz Potworna, która nie mogąc znieść, iż Ówczesny mnie porzucił, nocą ciemną ukradła mu Kota i wywiozła zagranicę, pewnie po drodze łopatą zatłukła i do rowu wrzuciła, a on przecież za Kota to życie by oddał.
Jeszcze ze dwa lata później od Mamy dowiedziałam się, iż ciotka – matka kuzynki, która przygarnęła Kota – odmawia jej zwrotu kilku tysięcy euro pożyczki, motywując to faktem, iż wrobiłam kuzynkę w felernego Kota, co choruje za każdym razem jak dostanie kiełbasy i ona musiała się strasznie wykosztować na leczenie, więc one nie tylko nie czują się zobowiązane zwrócić pożyczkę mojej Mamie, ale w sumie to jeszcze ja im powinnam dopłacić.
kot
Ocena:
176
(184)
Komentarze