poczekalnia
Skomentuj
(7)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Będzie o kilku piekielnościach, które się łączą ze sobą.
Na początek wyjaśnienie.
W czasach studiów licencjackich zaczęłam praktyki w jednej firmie. Firma ta oferowała jako bonus HO (to było przed covidem, więc zanim tam trafiłam to nie wiedziałam nawet, że można pracować z domu). Przy czym pracownicy na etacie mieli jakąś małą liczbę HO, coś w stylu 2-3 dni w tygodniu (nie pamiętam co), a studenci i inni zleceniowcy (zatrudnieni przez agencję pracy, bo sama firma dawała umowy zlecenia tylko studentów) mieli HO 3 razy w tygodniu, a jak ktoś się dogadał z menedżerem, to mógł na jakiś czas mieć nawet 100% HO (ja np. tak robiłam jak byłam lekko chora i miałam możliwość pracować, bo żal mi było tracić pieniądze). Na magistrkę poszłam zaocznie, bo bardziej mi się opłacało płacić za studia i więcej zarabiać, niż dalej pracować tylko po kilka-kilkanaście godzin w tygodniu w przerwach między zajęciami.
Broniłam się w 2020 roku. Bardzo chciałam dostać w tej firmie etat i liczyłam na to, bo pracowało mi się świetnie, a także dobrze sobie radziłam, menedżer był zadowolony, niby cud miód malina. Ale to, że wybuchła pandemia pokrzyżowało moje plany, ponieważ firma bała się wtedy, że przez covid straci dużo pieniędy i zamrozili zupełnie etaty (była to decyzja szefostwa "z góry" z innego kraju). Mój manadżer nie mógł mnie zatrudnić, nawet jakby chciał, nie mogłam też się zaturnić przez agencję na zlecenie, ponieważ to również zostało zablokowane, mało tego, dużo osób na zleceniu miało nieprzedłużane umowy, mimo że dobrze pracowali. Cała ta sytuacja była pierwszą piekielnością. Ogólnie w firmie działy się też inne dziwne rzeczy, które mnie nie dotyczyły, np. wymagano u pracowników etatowych brania 1 dnia w tygodniu urlopu, nie pamiętam już skąd ta decyzja (też się to wiązało z jakimiś oszczędnościami, ale nie pamiętam o co chodziło) i wiem, że zmuszanie ludzi do wybierania urlopu jest teoretycznie nielegalne, ale mnie to nie dotyczyło, więc się nie odzywałam, ale wiem, że ludzie w ten sposób pomarnowali urlop na siedzenie w domu, opróćz paru spryciarzy, którzy pobrali kilkumiesięczne L4 psychiatryczne.
Jednak przede wszystkim przytoczyłam tę historię dlatego, żebyście zrozumieli, że od początku swojej pracy zawodowej byłam mocno przyzywczajona do pracy na HO. Po zakończeniu praktyk początkowo miałam problem ze znalezieniem pracy jakiejkolwiek, bo wiele firm zamroziło etaty. Po kilku miesiącach zaczęłam pracę nie w zawodzie, dosyć prostą i słabo płatną, ale poza kilkoma pierwszymi dniami, gdzie byłam przyuczana do obowiązków, mogłam znów pójść na full HO, bo covid dalej szalał. Przepracowałam tam prawie rok, w międzyczasie szukając pracy w zawodzie i w końcu trafiłam do firmy, w której pracuję teraz i z którą łączą się kolejne piekielności.
Zacznę od tego, że samą pracę (obowiązki, ludzi, benefity) bardzo lubię i pracuje mi się tutaj dobrze. Nie chciałabym tego zmienić. Firma ta jednak mieści się w innej części miasta, niż mieszkam i dojazdy zajmują mi bardzo dużo czasu, a dodatku pracujemy 8-16, więc trzeba dojeżdżać akurat wtedy, kiedy robi to większość ludzi i ulice są zakorkowane.
W początowym okresie mojej pracy firma nie wymagała chodzenia do biura, chyba że dany dział wykonywał jakieś procesy, których nie dało się wykonać inaczej. Nie będę się wdawać w szczegóły o tych procesach, bo nie jest to ważne. Niemniej faktycznie część osób z mojego działu musiała przyjeżdżać raz na jakiś czas do biura, by zrobić coś, czego nie mogli robić z domu. Był jeden proces, który wymagał czyjejś obecności w biurze przynajmniej raz na tydzień, ale po prostu osoby, które go robiły, wymieniały się robotą. W jednym tygodniu przyjechał ktoś, w innym ktoś inny itd. Ja na początku wykonywałam prostsze procesy, ale po jakimś czasie zostałam przyuczona do tego i również musiałam pojawiać się czasem w biurze. Była to dla mnie niedogodność, ale do przeżycia.
Jednak po jakimś czasie mądre głowy u góry uznały, że zagrożenia covidem już nie ma i wprowadzają hybrydówkę (tu zaznaczę, że znów chodzi o górę całej firmy, czyli szefostwo z zagranicy). Obowiązkowo już każdy musiał się stawić raz na tydzień w biurze, identyfikator rejestrował odkliknięcia. Niektóre osoby, nie tylko z mojego działu, które miały do biura bardzo daleko, np były spoza miasta, odeszło.
Firma co jakiś czas przeprowadza ankiety "zadowolenia z pracy". Z ankiety przeprowadzonej po wprowadzeniu hybrydówki jednoznacznie wynikło, że ludzie nie są zadowoleni z obowiązkowego biura. Co zrobiła "góra"? Opublikowała na intranecie post o tym, że są bardzo zdziwieni wynikami i się tego nie spodziewali i na tym temat się zakończył, tj hybrydówka została.
No ok, żyliśmy tak sobie przez jakiś czas, aż w tym roku góra uznała, że czas na zmiany i teraz wchodzi 2 dni z biura. Kolejna ankieta, kolejne głosy niezadowolenia, kolejne zdziwienie góry i kolejne nic więcej.
Co więcej, w niektórych innych krajach, w których są oddziały firmy, wprowadzono aż 3 dni z biura i w Polsce martwimy się, że nas to też czeka. Kolejne osoby rezygnują, albo mają taki zamiar, ale co z tego, jak firma ma to gdzieś. Sama się zastanawiam nad zmianą, mimo że naprawdę lubię inne aspekty tej pracy. I to jest właśnie kolejna piekielność.
A trzecią piekielnością, taką wisienką na torcie, jest podejście kilku rodzynków. Otóż gdy ogłoszono, że będą wprowadzane 2 tygodnie z biura, koleżanka z działu wysłała nam jako ciekawostkę stronę firmy na GoWorku. Okazało się, że ktoś (kto wie, może nawet ona, ale się nie przyznała) opublikował tam opinię, która krytykowała zachodzące zmiany. Z ciekawości śledziłam potem wątek, nawet sama dodałam króki komentarz, popierający tamtą wypowiedż. Link rozszedł się po kilku działach i sprawa zaczęła być szeroko komentowana. Niektórzy się nie udzielali, pojawiły się inne głosy niezadowolenia, ale pojawiły się też komentarze w takim tonie: Narzekacie, a kiedyś była tylko praca z biura i jakoś wam to nie przeszkadzało. Ale super, że będzie tyle biura, w biurze pracuje się lepiej (tu zaznaczę, że poza początkowym okresem mojej pracy, gdy jeszcze były obostrzenia covidowe, każdy mógł przychodzić do biura ile chciał, pod warunkiem, że to był ten minimum 1 dzień w tygodniu, ale jak ktoś miał ochotę to mógł nawet wszystkie 5, więc to nie był PRZYMUS 4 dni HO). Jak wam nie pasuje, to się zwolnijcie. Roszczeniowe milenialsy tylko by chciały benefitów (to ostatnie nie takimi słowami, ale taki był wydźwięk). Na moją delikatną próbę dyskusji (napisałam do jednej z osób, która pisała o tym, że kiedyś było full biuro i nikt nie narzekał, że ja akurat nigdy tak nie pracowałam) posypały się na mnie takie obelgi, że część z komentarzy została potem zdjęta przez administację serwisu. Ale generalnie dowiedziałam się, że jestem leniwa, roszczeniowa i że nie poradzę sobie w życiu, bo teraz większość firm wraca do pracy z biura i mam zamknąć gębę i się nie odzywać. Więc zamknęłam gębę, bo nie było sensu dyskutować na takim poziomie.
Nie wiem co się teraz dzieje w tym wątku, bo przestałam go śledzić, jednak dzisiaj przypadkiem mi się przypomniał, stąd w ogóle moja historia. Dziękuję, to na tyle, pożaliłam się. :)
Na początek wyjaśnienie.
W czasach studiów licencjackich zaczęłam praktyki w jednej firmie. Firma ta oferowała jako bonus HO (to było przed covidem, więc zanim tam trafiłam to nie wiedziałam nawet, że można pracować z domu). Przy czym pracownicy na etacie mieli jakąś małą liczbę HO, coś w stylu 2-3 dni w tygodniu (nie pamiętam co), a studenci i inni zleceniowcy (zatrudnieni przez agencję pracy, bo sama firma dawała umowy zlecenia tylko studentów) mieli HO 3 razy w tygodniu, a jak ktoś się dogadał z menedżerem, to mógł na jakiś czas mieć nawet 100% HO (ja np. tak robiłam jak byłam lekko chora i miałam możliwość pracować, bo żal mi było tracić pieniądze). Na magistrkę poszłam zaocznie, bo bardziej mi się opłacało płacić za studia i więcej zarabiać, niż dalej pracować tylko po kilka-kilkanaście godzin w tygodniu w przerwach między zajęciami.
Broniłam się w 2020 roku. Bardzo chciałam dostać w tej firmie etat i liczyłam na to, bo pracowało mi się świetnie, a także dobrze sobie radziłam, menedżer był zadowolony, niby cud miód malina. Ale to, że wybuchła pandemia pokrzyżowało moje plany, ponieważ firma bała się wtedy, że przez covid straci dużo pieniędy i zamrozili zupełnie etaty (była to decyzja szefostwa "z góry" z innego kraju). Mój manadżer nie mógł mnie zatrudnić, nawet jakby chciał, nie mogłam też się zaturnić przez agencję na zlecenie, ponieważ to również zostało zablokowane, mało tego, dużo osób na zleceniu miało nieprzedłużane umowy, mimo że dobrze pracowali. Cała ta sytuacja była pierwszą piekielnością. Ogólnie w firmie działy się też inne dziwne rzeczy, które mnie nie dotyczyły, np. wymagano u pracowników etatowych brania 1 dnia w tygodniu urlopu, nie pamiętam już skąd ta decyzja (też się to wiązało z jakimiś oszczędnościami, ale nie pamiętam o co chodziło) i wiem, że zmuszanie ludzi do wybierania urlopu jest teoretycznie nielegalne, ale mnie to nie dotyczyło, więc się nie odzywałam, ale wiem, że ludzie w ten sposób pomarnowali urlop na siedzenie w domu, opróćz paru spryciarzy, którzy pobrali kilkumiesięczne L4 psychiatryczne.
Jednak przede wszystkim przytoczyłam tę historię dlatego, żebyście zrozumieli, że od początku swojej pracy zawodowej byłam mocno przyzywczajona do pracy na HO. Po zakończeniu praktyk początkowo miałam problem ze znalezieniem pracy jakiejkolwiek, bo wiele firm zamroziło etaty. Po kilku miesiącach zaczęłam pracę nie w zawodzie, dosyć prostą i słabo płatną, ale poza kilkoma pierwszymi dniami, gdzie byłam przyuczana do obowiązków, mogłam znów pójść na full HO, bo covid dalej szalał. Przepracowałam tam prawie rok, w międzyczasie szukając pracy w zawodzie i w końcu trafiłam do firmy, w której pracuję teraz i z którą łączą się kolejne piekielności.
Zacznę od tego, że samą pracę (obowiązki, ludzi, benefity) bardzo lubię i pracuje mi się tutaj dobrze. Nie chciałabym tego zmienić. Firma ta jednak mieści się w innej części miasta, niż mieszkam i dojazdy zajmują mi bardzo dużo czasu, a dodatku pracujemy 8-16, więc trzeba dojeżdżać akurat wtedy, kiedy robi to większość ludzi i ulice są zakorkowane.
W początowym okresie mojej pracy firma nie wymagała chodzenia do biura, chyba że dany dział wykonywał jakieś procesy, których nie dało się wykonać inaczej. Nie będę się wdawać w szczegóły o tych procesach, bo nie jest to ważne. Niemniej faktycznie część osób z mojego działu musiała przyjeżdżać raz na jakiś czas do biura, by zrobić coś, czego nie mogli robić z domu. Był jeden proces, który wymagał czyjejś obecności w biurze przynajmniej raz na tydzień, ale po prostu osoby, które go robiły, wymieniały się robotą. W jednym tygodniu przyjechał ktoś, w innym ktoś inny itd. Ja na początku wykonywałam prostsze procesy, ale po jakimś czasie zostałam przyuczona do tego i również musiałam pojawiać się czasem w biurze. Była to dla mnie niedogodność, ale do przeżycia.
Jednak po jakimś czasie mądre głowy u góry uznały, że zagrożenia covidem już nie ma i wprowadzają hybrydówkę (tu zaznaczę, że znów chodzi o górę całej firmy, czyli szefostwo z zagranicy). Obowiązkowo już każdy musiał się stawić raz na tydzień w biurze, identyfikator rejestrował odkliknięcia. Niektóre osoby, nie tylko z mojego działu, które miały do biura bardzo daleko, np były spoza miasta, odeszło.
Firma co jakiś czas przeprowadza ankiety "zadowolenia z pracy". Z ankiety przeprowadzonej po wprowadzeniu hybrydówki jednoznacznie wynikło, że ludzie nie są zadowoleni z obowiązkowego biura. Co zrobiła "góra"? Opublikowała na intranecie post o tym, że są bardzo zdziwieni wynikami i się tego nie spodziewali i na tym temat się zakończył, tj hybrydówka została.
No ok, żyliśmy tak sobie przez jakiś czas, aż w tym roku góra uznała, że czas na zmiany i teraz wchodzi 2 dni z biura. Kolejna ankieta, kolejne głosy niezadowolenia, kolejne zdziwienie góry i kolejne nic więcej.
Co więcej, w niektórych innych krajach, w których są oddziały firmy, wprowadzono aż 3 dni z biura i w Polsce martwimy się, że nas to też czeka. Kolejne osoby rezygnują, albo mają taki zamiar, ale co z tego, jak firma ma to gdzieś. Sama się zastanawiam nad zmianą, mimo że naprawdę lubię inne aspekty tej pracy. I to jest właśnie kolejna piekielność.
A trzecią piekielnością, taką wisienką na torcie, jest podejście kilku rodzynków. Otóż gdy ogłoszono, że będą wprowadzane 2 tygodnie z biura, koleżanka z działu wysłała nam jako ciekawostkę stronę firmy na GoWorku. Okazało się, że ktoś (kto wie, może nawet ona, ale się nie przyznała) opublikował tam opinię, która krytykowała zachodzące zmiany. Z ciekawości śledziłam potem wątek, nawet sama dodałam króki komentarz, popierający tamtą wypowiedż. Link rozszedł się po kilku działach i sprawa zaczęła być szeroko komentowana. Niektórzy się nie udzielali, pojawiły się inne głosy niezadowolenia, ale pojawiły się też komentarze w takim tonie: Narzekacie, a kiedyś była tylko praca z biura i jakoś wam to nie przeszkadzało. Ale super, że będzie tyle biura, w biurze pracuje się lepiej (tu zaznaczę, że poza początkowym okresem mojej pracy, gdy jeszcze były obostrzenia covidowe, każdy mógł przychodzić do biura ile chciał, pod warunkiem, że to był ten minimum 1 dzień w tygodniu, ale jak ktoś miał ochotę to mógł nawet wszystkie 5, więc to nie był PRZYMUS 4 dni HO). Jak wam nie pasuje, to się zwolnijcie. Roszczeniowe milenialsy tylko by chciały benefitów (to ostatnie nie takimi słowami, ale taki był wydźwięk). Na moją delikatną próbę dyskusji (napisałam do jednej z osób, która pisała o tym, że kiedyś było full biuro i nikt nie narzekał, że ja akurat nigdy tak nie pracowałam) posypały się na mnie takie obelgi, że część z komentarzy została potem zdjęta przez administację serwisu. Ale generalnie dowiedziałam się, że jestem leniwa, roszczeniowa i że nie poradzę sobie w życiu, bo teraz większość firm wraca do pracy z biura i mam zamknąć gębę i się nie odzywać. Więc zamknęłam gębę, bo nie było sensu dyskutować na takim poziomie.
Nie wiem co się teraz dzieje w tym wątku, bo przestałam go śledzić, jednak dzisiaj przypadkiem mi się przypomniał, stąd w ogóle moja historia. Dziękuję, to na tyle, pożaliłam się. :)
korporacja
Ocena:
8
(46)
Komentarze