Z góry przepraszam za błędy, ale jeszcze mnie trzęsie na myśl o tym, co zrobili moi rodzice. Może być długo.
Krótki rys historyczny. Moi rodzice mieszkają na takiej wsi, że są w niej dokładnie 4 domy. Autobus, czy komunikacja miejska nie istnieją. Mam starszego o 5 lat brata, który skończył technikum i aktualnie jeździ na tirach oraz zaczął budowę, jako 5 dom na wiosce. Ja wyprowadziłam się do miasta wojewódzkiego na studia i tam już zostałam. Mam córkę i partnera (ślubu oboje nie chcemy, mimo wspólnego potomka). Wszystkie zabawki, ciuchy miałam po bracie, jeśli coś dostałam to sukienkę z lumpa, a nowe ciuchy tylko od cioci i babci. Książki do szkoły musieli kupić mi nowe, bo zmieniała się podstawa programowa.
Mój ojciec pół roku temu miał wylew. Ma niedowład lewej części ciała i zakaz prowadzenia pojazdów. Matka prawa jazdy nie miała nigdy. Teraz zażądali, abym się nimi zajęła, bo z ojcem trzeba do szpitala i na rehabilitację jeździć. Wskazałam im adres domu starców, który leży kilka wiosek dalej i na tym skończyłam temat.
Teraz pewnie sobie myślicie, że jestem bezczelną córką, która na własnych rodziców się wypięła. Otóż nie. Dostali to na co zasłużyli.
W moim domu od zawsze to brat był ważniejszy. To brat miał zajęcia dodatkowe z języka, to brat dostał samochód, aby mógł wygodnie dojeżdżać do technikum. To on dostał pieniądze na zakup działki i początki budowy domu. To na niego przepisana jest część domu. A co ja dostałam od rodziców? Rok utrzymania na studiach.
Do podstawówki i gimnazjum zabierał mnie bus. Do liceum jednak musiałam dostać się sama. Chodziłam więc co rano 3 kilometry do większej wioski, gdzie jeździł PKS. Gdy dowiedziała się o tym moja babcia, która właśnie w mieście, gdzie liceum miałam, mieszkała, wkurzyła się na rodziców i zaoferowała, abym w tygodniu mieszkała u niej. Więc w tygodniu mieszkałam u niej, a ona sama spała na kanapie do momentu aż zdałam na prawko. Na wakacje po 18 moi znajomi wpadli na pomysł, aby pojechać do Niemiec do pracy. To były jeszcze te czasy, gdy można było tam dobrze zarobić. Po 2 miesiącach stać było mnie na proste auto i prawo jazdy, ale babcia odradziła mi je robić. Kazała odłożyć sobie na mieszkanie i miała rację. Sama na urodziny sprezentowała mi kurs. Rodzice mieli kupić mi auto, a ostatecznie z łaską pożyczali swoje na dojazd do szkoły.
Tak jak wspomniałam, pierwszy rok studiów opłacili mi rodzice. Na wakacjach pomiędzy 1, a 2 rokiem, gdy również pojechałam za granicę, stwierdzili, że przecież na studia tam sobie zarobiłam. Wtedy odkładałam intensywnie na mieszkanie, bo nie podobało mi się mieszkanie w małym pokoju za cenę 1000 zł (dziś pewnie już ten pokój kosztowałby około 1600 zł). Przeniosłam się na studia zaoczne i normalnie pracowałam. Tymczasem brat dostał od rodziców pieniądze na ADRy- nie wiem dokładnie ile, ale podobno już wtedy były bardzo drogie, co rodzice podkreślali.
Na studiach poznałam mojego partnera. Praktycznie od razu między nami zaiskrzyło. Zamieszkaliśmy ze sobą na wynajmowanym mieszkaniu, a gdy właścicielka przyszła z podniesieniem czynszu, stwierdziliśmy, że bierzemy kredyt. Jego rodzice dali nam pieniądze na podstawowe meble. Tymczasem moi zaczęli na mnie krzyczeć (dosłownie krzyczeć), że wkopuję się w długi, a mieszkanie mi nie jest potrzebne, bo dostanę dom. Podziękowałam. Potem zapytali się, czy ja myślę, że oni mi coś na to mieszkanie dadzą. Odpowiedziałam szczerze, że wiem, że nie, bo nigdy mi nic nie dali. I szambo wybiło.
Dowiedziałam się, że poświęcili dla mnie wszystko i uwaga: dali mi książki, auto na dojazdy do liceum (co bardziej wymusiła babcia) i uwaga, zabierali mnie do lekarzy! I to prywatnie!
Roześmiałam się im w twarz. Powiedziałam, że to były ich zasrane obowiązki jako rodziców i nic nie jestem im dłużna. Od razu pojechałam do babci i gdy tylko przeszłam przez jej próg, to się rozpłakałam. Stwierdziłam wtedy, że rodzice mnie nienawidzą. Babcia nic na to nie odpowiedziała, bo nie było sensu, aby zapewniała mnie o ich miłości, bo wiedziała, że cała uwaga była na moim bracie, nie na mnie.
Nie rozmawiałam z rodzicami do dnia śmierci babci, która zmarła w wieku 92 lat we śnie. Z jednej strony cieszyłam się, że odeszła w swoim łóżku, w swoim domu. Z drugiej jej śmierć mnie zaskoczyła i bardzo to przeżyłam. Babcia nie zostawiła testamentu, więc mieszkanie odziedziczyła matka i jej rodzeństwo. Cały pogrzeb organizowała moja ciocia, która dała mi 5 tysięcy "od babci", które babcia miała zamiar mi wręczyć, gdy skończę studia- za pół roku. Bardzo mnie to wzruszyło, że babcia pomyślała o mnie, a ciocia, że obietnicę, jaką dała babci, wypełniła. Tajniakiem oczywiście, bo tylko ona wiedziała, gdzie babcia schowała pieniądze na czarną godzinę.
Od pogrzebu babci rodzice zaczęli się do mnie odzywać. O ile wcześniej dostawałam od nich telefon raz w tygodniu i uznawałam to za częsty kontakt, tak potem próbowali ze mną rozmawiać kilka razy w tygodniu. Nie wykazywałam jednak chęci, bo każda rozmowa sprowadzała się do mojego brata. Szybko wróciliśmy do 20 minutowych rozmów raz w tygodniu.
Gdy zaszłam w ciążę, oświadczyłam to rodzicom i zobowiązali się być najlepszymi dziadkami. Najlepsze dziadki widziały swoją wnuczkę ze trzy-cztery razy i to tylko dlatego, że my do nich przyjechaliśmy. Obecnie Nina ma 2 lata. Z drugimi dziadkami bez problemu mogę ją zostawić, moich rodziców się boi, jako obcych osób. Nic dziwnego. Tymczasem dzieci mojego brata, siedzą u dziadków non stop, a moi rodzice są nimi zachwyceni. Raz mieli przebłysk i KAZALI mi moją przywieźć, aby poznała swoje kuzynostwo. Powiedziałam, że nie. To wygarnęli mi, że odcinam ich od dziecka oraz, że jestem samolubną egoistką i tego samego uczę jej.
I dochodzimy do punktu zapalnego. Jak można się domyśleć, z rodzicami nie czuję żadnej więzi, nie chcę już od nich nic poza świętym spokojem. Gdy ojciec dostał wylewu, pojechałam do szpitala, jeździłam z matką do sklepu i chwilę z nią zamieszkałam, a brat, mimo że do domu rodzinnego ma 15 minut autem, olał temat, bo "on jest w trasie". Jego dziewczyna moich rodziców nie lubi i powiedziała, że się angażować nie będzie.
Na koniec zamiast usłyszeć dziękuję, usłyszałam, że tak powinno być zawsze, a nie, że ZACHCIAŁO MI SIĘ iść na studia i mieć własne życie. Powiedziałam, że jak chcieli mieć służącą, to trzeba było ją zatrudnić, a nie robić sobie kolejne dziecko.
Urwałam kontakt. Jednak gdy zadzwonił mój brat w ubiegłym tygodniu, myślałam, że ojca ostatecznie szlag trafił. Okazało się, że nie, tylko ja od rodziców nie odbieram, a od niego czasem tak. Przekazał mi rodziców do słuchawki, którzy KAZALI mi wybrać urlop, bo z ojcem trzeba jeździć do rehabilitanta i lekarza, a mój brat wraca na trasę. Powiedziałam, że chyba ich coś boli. Rzucili, że mnie wydziedziczą. Kazali przyjechać po moje rzeczy, bo je inaczej spalą.
Zostawiłam Młodą u drugich dziadków i tego samego dnia z partnerem pojechaliśmy po resztki moich rzeczy. Wtedy rzucili się na mnie, że dali mi wszystko, a ja się od nich odwracam. Kazali zapomnieć, że cokolwiek po nich dostanę. Nawet dobrego słowa. A ten pokraka (wskazali na mojego partnera) tylko potrafił mi bachora zrobić i z niego nic nie ma. Nawet go nie znają. Na koniec KAZALI zostać i jeździć do lekarzy z ojcem, bo to MÓJ OBOWIĄZEK!
Powiedziałam, że obowiązek miałabym wobec babci, która mnie kochała i o mnie myślała. Wobec nich obowiązek ma mój brat. Poszło na całego. Między innymi padło coś takiego.
- Nie tak Cię wychowaliśmy!
-Wcale mnie nie wychowaliście! Mieliście mnie w dupie, bo brat był ważniejszy, więc niech teraz się wami zajmuje.
- Wydziedziczmy Cię!
- A bardzo proszę! Dajcie tylko znać kiedy, bo też ode mnie żadnych alimentów nie dostaniecie.
Gdy pakowałam ostatnie rzeczy w ciszy, matka jeszcze raz podeszła. Przeprosiła, mówiąc że ma z ojcem trudny okres. Powiedziałam, że mnie to nie obchodzi. To ich kłopoty, nie moje. Poprosiła o pomoc. I miałam przez chwilę myśl, że się ugnę. Ale potem przypomniałam sobie ich wdzięczność za pomoc, gdy ojciec był w szpitalu. Kazałam matce spadać i powiedziałam, że dom starców znajduje się w Piekiełkowie.
Wróciłam do domu i płakałam, ale teraz już czuję odrobinę ulgi. Nie chcę być takim rodzicem i nie wyobrażam sobie, abym mogła moje dziecko traktować ,tak jak oni mnie. Nie wiem czy jestem piekielna ja czy oni czy razem wszyscy. Nieważne. Napisałam to chyba po to, aby się trochę uspokoić.
Krótki rys historyczny. Moi rodzice mieszkają na takiej wsi, że są w niej dokładnie 4 domy. Autobus, czy komunikacja miejska nie istnieją. Mam starszego o 5 lat brata, który skończył technikum i aktualnie jeździ na tirach oraz zaczął budowę, jako 5 dom na wiosce. Ja wyprowadziłam się do miasta wojewódzkiego na studia i tam już zostałam. Mam córkę i partnera (ślubu oboje nie chcemy, mimo wspólnego potomka). Wszystkie zabawki, ciuchy miałam po bracie, jeśli coś dostałam to sukienkę z lumpa, a nowe ciuchy tylko od cioci i babci. Książki do szkoły musieli kupić mi nowe, bo zmieniała się podstawa programowa.
Mój ojciec pół roku temu miał wylew. Ma niedowład lewej części ciała i zakaz prowadzenia pojazdów. Matka prawa jazdy nie miała nigdy. Teraz zażądali, abym się nimi zajęła, bo z ojcem trzeba do szpitala i na rehabilitację jeździć. Wskazałam im adres domu starców, który leży kilka wiosek dalej i na tym skończyłam temat.
Teraz pewnie sobie myślicie, że jestem bezczelną córką, która na własnych rodziców się wypięła. Otóż nie. Dostali to na co zasłużyli.
W moim domu od zawsze to brat był ważniejszy. To brat miał zajęcia dodatkowe z języka, to brat dostał samochód, aby mógł wygodnie dojeżdżać do technikum. To on dostał pieniądze na zakup działki i początki budowy domu. To na niego przepisana jest część domu. A co ja dostałam od rodziców? Rok utrzymania na studiach.
Do podstawówki i gimnazjum zabierał mnie bus. Do liceum jednak musiałam dostać się sama. Chodziłam więc co rano 3 kilometry do większej wioski, gdzie jeździł PKS. Gdy dowiedziała się o tym moja babcia, która właśnie w mieście, gdzie liceum miałam, mieszkała, wkurzyła się na rodziców i zaoferowała, abym w tygodniu mieszkała u niej. Więc w tygodniu mieszkałam u niej, a ona sama spała na kanapie do momentu aż zdałam na prawko. Na wakacje po 18 moi znajomi wpadli na pomysł, aby pojechać do Niemiec do pracy. To były jeszcze te czasy, gdy można było tam dobrze zarobić. Po 2 miesiącach stać było mnie na proste auto i prawo jazdy, ale babcia odradziła mi je robić. Kazała odłożyć sobie na mieszkanie i miała rację. Sama na urodziny sprezentowała mi kurs. Rodzice mieli kupić mi auto, a ostatecznie z łaską pożyczali swoje na dojazd do szkoły.
Tak jak wspomniałam, pierwszy rok studiów opłacili mi rodzice. Na wakacjach pomiędzy 1, a 2 rokiem, gdy również pojechałam za granicę, stwierdzili, że przecież na studia tam sobie zarobiłam. Wtedy odkładałam intensywnie na mieszkanie, bo nie podobało mi się mieszkanie w małym pokoju za cenę 1000 zł (dziś pewnie już ten pokój kosztowałby około 1600 zł). Przeniosłam się na studia zaoczne i normalnie pracowałam. Tymczasem brat dostał od rodziców pieniądze na ADRy- nie wiem dokładnie ile, ale podobno już wtedy były bardzo drogie, co rodzice podkreślali.
Na studiach poznałam mojego partnera. Praktycznie od razu między nami zaiskrzyło. Zamieszkaliśmy ze sobą na wynajmowanym mieszkaniu, a gdy właścicielka przyszła z podniesieniem czynszu, stwierdziliśmy, że bierzemy kredyt. Jego rodzice dali nam pieniądze na podstawowe meble. Tymczasem moi zaczęli na mnie krzyczeć (dosłownie krzyczeć), że wkopuję się w długi, a mieszkanie mi nie jest potrzebne, bo dostanę dom. Podziękowałam. Potem zapytali się, czy ja myślę, że oni mi coś na to mieszkanie dadzą. Odpowiedziałam szczerze, że wiem, że nie, bo nigdy mi nic nie dali. I szambo wybiło.
Dowiedziałam się, że poświęcili dla mnie wszystko i uwaga: dali mi książki, auto na dojazdy do liceum (co bardziej wymusiła babcia) i uwaga, zabierali mnie do lekarzy! I to prywatnie!
Roześmiałam się im w twarz. Powiedziałam, że to były ich zasrane obowiązki jako rodziców i nic nie jestem im dłużna. Od razu pojechałam do babci i gdy tylko przeszłam przez jej próg, to się rozpłakałam. Stwierdziłam wtedy, że rodzice mnie nienawidzą. Babcia nic na to nie odpowiedziała, bo nie było sensu, aby zapewniała mnie o ich miłości, bo wiedziała, że cała uwaga była na moim bracie, nie na mnie.
Nie rozmawiałam z rodzicami do dnia śmierci babci, która zmarła w wieku 92 lat we śnie. Z jednej strony cieszyłam się, że odeszła w swoim łóżku, w swoim domu. Z drugiej jej śmierć mnie zaskoczyła i bardzo to przeżyłam. Babcia nie zostawiła testamentu, więc mieszkanie odziedziczyła matka i jej rodzeństwo. Cały pogrzeb organizowała moja ciocia, która dała mi 5 tysięcy "od babci", które babcia miała zamiar mi wręczyć, gdy skończę studia- za pół roku. Bardzo mnie to wzruszyło, że babcia pomyślała o mnie, a ciocia, że obietnicę, jaką dała babci, wypełniła. Tajniakiem oczywiście, bo tylko ona wiedziała, gdzie babcia schowała pieniądze na czarną godzinę.
Od pogrzebu babci rodzice zaczęli się do mnie odzywać. O ile wcześniej dostawałam od nich telefon raz w tygodniu i uznawałam to za częsty kontakt, tak potem próbowali ze mną rozmawiać kilka razy w tygodniu. Nie wykazywałam jednak chęci, bo każda rozmowa sprowadzała się do mojego brata. Szybko wróciliśmy do 20 minutowych rozmów raz w tygodniu.
Gdy zaszłam w ciążę, oświadczyłam to rodzicom i zobowiązali się być najlepszymi dziadkami. Najlepsze dziadki widziały swoją wnuczkę ze trzy-cztery razy i to tylko dlatego, że my do nich przyjechaliśmy. Obecnie Nina ma 2 lata. Z drugimi dziadkami bez problemu mogę ją zostawić, moich rodziców się boi, jako obcych osób. Nic dziwnego. Tymczasem dzieci mojego brata, siedzą u dziadków non stop, a moi rodzice są nimi zachwyceni. Raz mieli przebłysk i KAZALI mi moją przywieźć, aby poznała swoje kuzynostwo. Powiedziałam, że nie. To wygarnęli mi, że odcinam ich od dziecka oraz, że jestem samolubną egoistką i tego samego uczę jej.
I dochodzimy do punktu zapalnego. Jak można się domyśleć, z rodzicami nie czuję żadnej więzi, nie chcę już od nich nic poza świętym spokojem. Gdy ojciec dostał wylewu, pojechałam do szpitala, jeździłam z matką do sklepu i chwilę z nią zamieszkałam, a brat, mimo że do domu rodzinnego ma 15 minut autem, olał temat, bo "on jest w trasie". Jego dziewczyna moich rodziców nie lubi i powiedziała, że się angażować nie będzie.
Na koniec zamiast usłyszeć dziękuję, usłyszałam, że tak powinno być zawsze, a nie, że ZACHCIAŁO MI SIĘ iść na studia i mieć własne życie. Powiedziałam, że jak chcieli mieć służącą, to trzeba było ją zatrudnić, a nie robić sobie kolejne dziecko.
Urwałam kontakt. Jednak gdy zadzwonił mój brat w ubiegłym tygodniu, myślałam, że ojca ostatecznie szlag trafił. Okazało się, że nie, tylko ja od rodziców nie odbieram, a od niego czasem tak. Przekazał mi rodziców do słuchawki, którzy KAZALI mi wybrać urlop, bo z ojcem trzeba jeździć do rehabilitanta i lekarza, a mój brat wraca na trasę. Powiedziałam, że chyba ich coś boli. Rzucili, że mnie wydziedziczą. Kazali przyjechać po moje rzeczy, bo je inaczej spalą.
Zostawiłam Młodą u drugich dziadków i tego samego dnia z partnerem pojechaliśmy po resztki moich rzeczy. Wtedy rzucili się na mnie, że dali mi wszystko, a ja się od nich odwracam. Kazali zapomnieć, że cokolwiek po nich dostanę. Nawet dobrego słowa. A ten pokraka (wskazali na mojego partnera) tylko potrafił mi bachora zrobić i z niego nic nie ma. Nawet go nie znają. Na koniec KAZALI zostać i jeździć do lekarzy z ojcem, bo to MÓJ OBOWIĄZEK!
Powiedziałam, że obowiązek miałabym wobec babci, która mnie kochała i o mnie myślała. Wobec nich obowiązek ma mój brat. Poszło na całego. Między innymi padło coś takiego.
- Nie tak Cię wychowaliśmy!
-Wcale mnie nie wychowaliście! Mieliście mnie w dupie, bo brat był ważniejszy, więc niech teraz się wami zajmuje.
- Wydziedziczmy Cię!
- A bardzo proszę! Dajcie tylko znać kiedy, bo też ode mnie żadnych alimentów nie dostaniecie.
Gdy pakowałam ostatnie rzeczy w ciszy, matka jeszcze raz podeszła. Przeprosiła, mówiąc że ma z ojcem trudny okres. Powiedziałam, że mnie to nie obchodzi. To ich kłopoty, nie moje. Poprosiła o pomoc. I miałam przez chwilę myśl, że się ugnę. Ale potem przypomniałam sobie ich wdzięczność za pomoc, gdy ojciec był w szpitalu. Kazałam matce spadać i powiedziałam, że dom starców znajduje się w Piekiełkowie.
Wróciłam do domu i płakałam, ale teraz już czuję odrobinę ulgi. Nie chcę być takim rodzicem i nie wyobrażam sobie, abym mogła moje dziecko traktować ,tak jak oni mnie. Nie wiem czy jestem piekielna ja czy oni czy razem wszyscy. Nieważne. Napisałam to chyba po to, aby się trochę uspokoić.
rodzina
Ocena:
201
(235)
Komentarze