Dobra, to jak wrzucamy historie z dzieciństwa, to ja też, bo co prawda żadnej traumy do przepracowania z tego powodu nie mam, ale pamiętam do dziś. I uważam to za piekielne.
Jako dziecko miałam dużo zabawek, jedne bardziej ulubione, inne mniej, jak z nich "wyrastałam", rodzice je oddawali? wyrzucali? Nie wiem, nigdy to nie było dla mnie problemem, mimo że nie było to konsultowane ze mną. Z jednym wyjątkiem.
Mój ojciec przywiózł mi z wycieczki do ówczesnego Związku Radzieckiego (wycieczka była z pracy i "w nagrodę", nie było opcji nie jechać) maskotkę - miśka. Skoro "ruski" misiek, no to Miszka. Miszka nie był zabawką, był przytulanką do spania. Już po kilku dniach nie potrafiłam zasnąć bez Miszki, w sumie ja go nawet nie przytulałam, musiał leżeć przy mnie na poduszce i tyle. Robiłam się coraz starsza, a Miszka nadal ze mną spał, aż do dnia, kiedy "zginął"...
Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę z tego, że moi rodzice zapewne uznali, że jestem już za duża na spanie z pluszakiem i chcieli Miszkę usunąć. No nie udało się. Przez kilka dni chodziłam jak automat, robiąc tylko jedną rzecz - szukałam Miszki. Skrupulatnie i metodycznie przeszukiwałam wszystkie zakamarki mojego pokoju, kiedy skończyłam, zaczynałam od nowa. Oczywiście popłakiwałam przy tym non stop, a w nocy zapadałam tylko w krótkie, nerwowe drzemki, z których budziłam się z krzykiem, który z kolei budził moich rodziców.
Można by to opisać "psychologicznie" - brak pewności siebie, brak poczucia bezpieczeństwa, rekompensowanie sobie obecności bliskiej osoby pluszakiem itp. Można, ja zdaję sobie sprawę z tego, czym spowodowane było moje przywiązanie do Miszki i nie były to kwestie, z powodu których musiałam potem chodzić na terapię. Bardziej mnie interesuje, jak myślicie, ile czasu potrzebują rodzice, aby przyznać się, że decyzja, którą podjęli, była błędna i krzywdziła dziecko?
Tydzień. Po tygodniu Miszka "się znalazł". Mama "pomogła mi" go szukać, mówiąc po chwili "no popatrz, tu jest!" i wyciągając go z miejsca, które przeszukałam milion razy. Tydzień przepłakanych dni i nieprzespanych nocy. Chyba nie mam żalu. Ale pamiętam.
A Miszka zginął mi potem wiele lat później, w "dorosłym" życiu, przy którejś przeprowadzce. Owszem, było mi przykro, ale wtedy już tylko przykro.
Jako dziecko miałam dużo zabawek, jedne bardziej ulubione, inne mniej, jak z nich "wyrastałam", rodzice je oddawali? wyrzucali? Nie wiem, nigdy to nie było dla mnie problemem, mimo że nie było to konsultowane ze mną. Z jednym wyjątkiem.
Mój ojciec przywiózł mi z wycieczki do ówczesnego Związku Radzieckiego (wycieczka była z pracy i "w nagrodę", nie było opcji nie jechać) maskotkę - miśka. Skoro "ruski" misiek, no to Miszka. Miszka nie był zabawką, był przytulanką do spania. Już po kilku dniach nie potrafiłam zasnąć bez Miszki, w sumie ja go nawet nie przytulałam, musiał leżeć przy mnie na poduszce i tyle. Robiłam się coraz starsza, a Miszka nadal ze mną spał, aż do dnia, kiedy "zginął"...
Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę z tego, że moi rodzice zapewne uznali, że jestem już za duża na spanie z pluszakiem i chcieli Miszkę usunąć. No nie udało się. Przez kilka dni chodziłam jak automat, robiąc tylko jedną rzecz - szukałam Miszki. Skrupulatnie i metodycznie przeszukiwałam wszystkie zakamarki mojego pokoju, kiedy skończyłam, zaczynałam od nowa. Oczywiście popłakiwałam przy tym non stop, a w nocy zapadałam tylko w krótkie, nerwowe drzemki, z których budziłam się z krzykiem, który z kolei budził moich rodziców.
Można by to opisać "psychologicznie" - brak pewności siebie, brak poczucia bezpieczeństwa, rekompensowanie sobie obecności bliskiej osoby pluszakiem itp. Można, ja zdaję sobie sprawę z tego, czym spowodowane było moje przywiązanie do Miszki i nie były to kwestie, z powodu których musiałam potem chodzić na terapię. Bardziej mnie interesuje, jak myślicie, ile czasu potrzebują rodzice, aby przyznać się, że decyzja, którą podjęli, była błędna i krzywdziła dziecko?
Tydzień. Po tygodniu Miszka "się znalazł". Mama "pomogła mi" go szukać, mówiąc po chwili "no popatrz, tu jest!" i wyciągając go z miejsca, które przeszukałam milion razy. Tydzień przepłakanych dni i nieprzespanych nocy. Chyba nie mam żalu. Ale pamiętam.
A Miszka zginął mi potem wiele lat później, w "dorosłym" życiu, przy którejś przeprowadzce. Owszem, było mi przykro, ale wtedy już tylko przykro.
rodzina
Ocena:
130
(138)
Komentarze