Może zostanę zaszufladkowana jako madka i zminusowana, ale uważam, że sytuacja jest piekielna...
Mam nieco młodszą kuzynkę, z którą zawsze miałam bardzo dobry kontakt. 5 lat temu przeprowadziłam się 200km od rodzinnego miasta, kontakt nieco osłabł, ale był na tyle bliski, że kuzynka nawet kilka razy odwiedzała nas z narzeczonym. Podczas tych wizyt sami proponowali, że zabiorą dzieci do kina czy na plac zabaw. Dzieci uwielbiają ciocię Marlenkę i wydawało mi się, że ze wzajemnością.
Około rok temu Marlena poinformowała, że mają z narzeczonym zaplanowany ślub na czerwiec tego roku. W listopadzie otrzymaliśmy oficjalne zaproszenie dla całej naszej czwórki, to znaczy mąż, ja i dzieci, 5 i 7 lat.
Dzieci były bardzo podekscytowane, a Marlena sama je zagadywała na temat imprezy, że będzie super, będą inne dzieci, tańce, córka musi wybrać sobie ładną sukienkę itd.
Dzieciaki czekały na imprezę z niecierpliwością. A ja pod koniec kwietnia dostałam telefon od Marleny.
W skrócie wyprosiła dzieci z wesela. Najpierw jako powód podała niedogadanie z hotelem kwestii pokoi dla gości, podobno mogli nam załatwić tylko dwójkę. Odparłam, że to jeśli nie ma opcji dostawki, to przecież możemy spać u rodziców, jaki problem. Potem Marlena stwierdziła, że poza tym animatorka im odmówiła i będą się nudzić i w sumie to dla naszego komfortu. Ponownie odparłam, że to żaden problem, bo po pierwsze ani ja ani mąż nie pijemy dużo, a jedno i tak musi być trzeźwe, po drugie chyba znamy się na tyle, że wie, że zajmujemy się dziećmi i lubimy się z nimi bawić.
Marlena mówi, że niby tak, ale ona już wszystkie inne dzieci wyprosiła, więc głupio jak my przyjdziemy z dziećmi...
Ok... zatem powiedziałam, że przedyskutuje to z mężem i oddzwonię. Doszliśmy do wniosku, że po pierwsze nie chcemy dzieciom robić przykrości tym, że sami pójdziemy na imprezę, z której one zostały wyproszone, poza tym, kwestia opieki. Cała rodzina szła na wesele, nie mamy na tyle bliskich i jednocześnie chętnych do opieki nad dziećmi znajomych spoza rodziny, aby poprosić ich o to i ze spokojną głową się bawić. Poinformowałam Marlenę, że musimy odmówić udziału. Marlena niby ok, ale zawiedziona, ale co zrobić.
Rozmawiałam na ten temat z mamą. Mama wypytywała najpierw czy do kościoła też nie przyjdziemy, potem czy mamy w planach jakoś przed weselem spotkać się z Marleną. Odparłam, że nie, ale mama nadal zadawała dziwczane pytania, aż zapytałam wprost o co jej chodzi.
Moja ciocia, mama Marleny, poskarżyła się mamie, że Marlena i jej narzeczony mają problem, bo większość rodzin z dziećmi po ich wyproszeniu odwołało swój udział, więc mają kilkanaście pustych talerzyków, więc też kilkanaście tysięcy straty i ona (ciocia) uważa, że powinniśmy oddać chociaż za talerzyki.
Zadzwoniłam do Marleny zapytać, skąd jej mama ma takie pomysły, Marlena:
- no takie są w sumie fakty, my już liczby gości nie możemy zmienić
- Marlena, ale to ty nagle zmieniłaś reguły gry, to nie wiedziałaś, że już nie możesz tych talerzyków odwołać?
- No te dla dzieci mogłam, a nie spodziewałam się, że ktoś przez to nie przyjdzie
- No chyba to było do przewidzenia...
- A co to taki problem pójść gdzieś bez dzieci?
- Ale to nie chodzi tylko o to...
- No głupio, szukam teraz innych gości, z kasą może nie będzie tak źle, jakoś się zwróci, chociaż teraz to już szukamy po tych biedniejszych znajomych, ale przeprosić powinnaś!
- Ja ciebie?!
- No tak, moje wesele, to moje zasady!
- Ale ja ich też nie muszę akceptować i mogę nie przychodzić, tak?
Na ten moment w rodzinie jest mały kwas. Mam nadzieję, że wesele będzie mimo wszystko udane, a nasze stosunki wrócą do normy, gdy kurz opadnie.
Mam nieco młodszą kuzynkę, z którą zawsze miałam bardzo dobry kontakt. 5 lat temu przeprowadziłam się 200km od rodzinnego miasta, kontakt nieco osłabł, ale był na tyle bliski, że kuzynka nawet kilka razy odwiedzała nas z narzeczonym. Podczas tych wizyt sami proponowali, że zabiorą dzieci do kina czy na plac zabaw. Dzieci uwielbiają ciocię Marlenkę i wydawało mi się, że ze wzajemnością.
Około rok temu Marlena poinformowała, że mają z narzeczonym zaplanowany ślub na czerwiec tego roku. W listopadzie otrzymaliśmy oficjalne zaproszenie dla całej naszej czwórki, to znaczy mąż, ja i dzieci, 5 i 7 lat.
Dzieci były bardzo podekscytowane, a Marlena sama je zagadywała na temat imprezy, że będzie super, będą inne dzieci, tańce, córka musi wybrać sobie ładną sukienkę itd.
Dzieciaki czekały na imprezę z niecierpliwością. A ja pod koniec kwietnia dostałam telefon od Marleny.
W skrócie wyprosiła dzieci z wesela. Najpierw jako powód podała niedogadanie z hotelem kwestii pokoi dla gości, podobno mogli nam załatwić tylko dwójkę. Odparłam, że to jeśli nie ma opcji dostawki, to przecież możemy spać u rodziców, jaki problem. Potem Marlena stwierdziła, że poza tym animatorka im odmówiła i będą się nudzić i w sumie to dla naszego komfortu. Ponownie odparłam, że to żaden problem, bo po pierwsze ani ja ani mąż nie pijemy dużo, a jedno i tak musi być trzeźwe, po drugie chyba znamy się na tyle, że wie, że zajmujemy się dziećmi i lubimy się z nimi bawić.
Marlena mówi, że niby tak, ale ona już wszystkie inne dzieci wyprosiła, więc głupio jak my przyjdziemy z dziećmi...
Ok... zatem powiedziałam, że przedyskutuje to z mężem i oddzwonię. Doszliśmy do wniosku, że po pierwsze nie chcemy dzieciom robić przykrości tym, że sami pójdziemy na imprezę, z której one zostały wyproszone, poza tym, kwestia opieki. Cała rodzina szła na wesele, nie mamy na tyle bliskich i jednocześnie chętnych do opieki nad dziećmi znajomych spoza rodziny, aby poprosić ich o to i ze spokojną głową się bawić. Poinformowałam Marlenę, że musimy odmówić udziału. Marlena niby ok, ale zawiedziona, ale co zrobić.
Rozmawiałam na ten temat z mamą. Mama wypytywała najpierw czy do kościoła też nie przyjdziemy, potem czy mamy w planach jakoś przed weselem spotkać się z Marleną. Odparłam, że nie, ale mama nadal zadawała dziwczane pytania, aż zapytałam wprost o co jej chodzi.
Moja ciocia, mama Marleny, poskarżyła się mamie, że Marlena i jej narzeczony mają problem, bo większość rodzin z dziećmi po ich wyproszeniu odwołało swój udział, więc mają kilkanaście pustych talerzyków, więc też kilkanaście tysięcy straty i ona (ciocia) uważa, że powinniśmy oddać chociaż za talerzyki.
Zadzwoniłam do Marleny zapytać, skąd jej mama ma takie pomysły, Marlena:
- no takie są w sumie fakty, my już liczby gości nie możemy zmienić
- Marlena, ale to ty nagle zmieniłaś reguły gry, to nie wiedziałaś, że już nie możesz tych talerzyków odwołać?
- No te dla dzieci mogłam, a nie spodziewałam się, że ktoś przez to nie przyjdzie
- No chyba to było do przewidzenia...
- A co to taki problem pójść gdzieś bez dzieci?
- Ale to nie chodzi tylko o to...
- No głupio, szukam teraz innych gości, z kasą może nie będzie tak źle, jakoś się zwróci, chociaż teraz to już szukamy po tych biedniejszych znajomych, ale przeprosić powinnaś!
- Ja ciebie?!
- No tak, moje wesele, to moje zasady!
- Ale ja ich też nie muszę akceptować i mogę nie przychodzić, tak?
Na ten moment w rodzinie jest mały kwas. Mam nadzieję, że wesele będzie mimo wszystko udane, a nasze stosunki wrócą do normy, gdy kurz opadnie.
wesela
Ocena:
117
(129)
Komentarze