poczekalnia
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Nie wiem, kto jest bardziej piekielny, ja, czy osoba, o której będę pisać. Możecie sami ocenić.
Jest raczej znikome prawdopodobieństwo, że ktokolwiek z znajomy tutaj wejdzie i przeczyta tę historię, ale na wszelki wypadek będę w niej pomijać wszystkie szczegóły, które nie są absolutnie kluczowe do zrozumienia całej historii.
Gdy byłam jeszcze w szkole podstawowej, poznałam przez internet przyjaciółkę, którą roboczo nazwę tutaj Majką. Z czasem zaczęłyśmy się też spotykać na żywo. Nie miałam w życiu zbyt dużo kolegów i koleżanek, a wszystkie te znajomości i tak urywały się z końcem danej szkoły, w której tę osobę poznałam. Natomiast przyjaźń z Majką kwitła przez wiele lat.
Majka była dla mnie nie tylko powierniczką wszystkich sekretów, oraz osobą, z którą dzieliłam niektóre hobby, ale też swego rodzaju autorytetem. Była kilka lat starsza, lepiej się uczyła, była bardzo ładna, miała więcej talentów i miała bogatych rodziców. Życie towarzyskie też miała bogatsze niż ja. Czasem odczuwałam wobec niej zazdrość, ale przede wszystkim zależało mi, żeby taka "czadowa" osoba jak ja pozostała moją przyjaciółką.
Jednak z czasem, gdy byłyśmy już dorosłe, wszystko zaczęło się odmieniać. Nie były to zmiany diametralne, ale, chociaż ja sama też nie zawsze sobie radziłam dobrze w życiu, to okazało się, że w dorosłości zaczęłam sobie radzić lepiej niż ona. Skończyłam studia, rozwijałam karierę, znalazłam partnera i zdobyłam więcej przyjaciół, miałam też więcej pieniędzy, bo Majka miała problemy ze znalezieniem i utrzymaniem jakiejkolwiek pracy. Nie mówię tego, żeby się przechwalać, bo nie zawsze wszystko szło mi jak po maśle, wręcz przeciwnie, zaliczałam sporo upadków, ale koniec końców jakoś się z nich podnosiłam. U Majki też nie wszystko na raz zaczęło się sypać i też czasem się podnosiła i w życiu szło jej przez jakiś czas lepiej, ale w ostatecznym rozrachunku poszło jej w życiu po prostu gorzej. I też nie chcę tutaj twierdzić, że miarą sukcesu w życiu jest to, co ja osiągnęłam, bo każdy ma swoje priorytety i gdyby Majce pasowało to, jak ułożyła sobie życie i byłaby szczęśliwa to wcale by tej historii nie było. Ale Majka nie była szczęśliwa, z roku na rok była coraz bardziej sfrustrowana, narzekliwa i prawdopodobnie zazdrosna. Nie mogłam jej już się zwierzać, tak jak kiedyś, bo z moich sukcesów się nie cieszyła, a kiedy przychodziło do porażek to nie współczuła, tylko opowiadała o tym, jak to ona ma gorzej.
Na przestrzeni lat poznałam ją z moimi nowymi znajomymi (jej stare znajomości nie przetrwały), po pierwsze dlatego, że miałam nadzieję, że kontakt z ludźmi jej pomoże, a po drugie dlatego, że często takie poznawanie wychodziło naturalnie, jak np. organizowałam przyjęcie z jakiejś okazji. W końcu utworzyła się pewna stała paczka, która funkcjonuje w niezmienionym składzie od lat.
Wszyscy dostrzegaliśmy, że Majka ma problemy, z którymi sobie nie radzi, dlatego staraliśmy się jej pomagać, jak tylko mogliśmy. Przede wszystkim większość z nas namawiała ją na pójście do psychiatry, diagnozę i terapię, ponieważ podejrzewaliśmy, że może mieć jakiś problem. Jednak Majka nie chciała słuchać żadnych rad. W naszej paczce było sporo osób z problemami psychicznymi, ze mną włącznie, więc wiedzieliśmy, jak może to wpływać na człowieka i jaką ulgę może przynieść dobrze dobrane leczenie. Ale Majka była głucha na nasze rady.
W końcu z pewnych powodów Majka trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdzie ją zdiagnozowano. O szczegółach diagnozy też nie będę mówić, nie tylko z powodu anonimizacji historii, ale też dlatego, że sama już dobrze nie pamiętam jak dokładnie ta diagnoza brzmiała.
Mieliśmy wszyscy nadzieję, że Majka zacznie się w końcu leczyć i jej jakość życia się poprawi. Ale Majka przez jakiś czas pobrała leki, uznała, że po nich nie jest sobą i rzuciła, a potem znów nie chciała się leczyć, bo twierdziła, że lekarze się nie znają, źle ją zdiagnozowali, źle dobrali leki. Być może tak nawet było, ale nie chciała słuchać o tym, że nawet jeśli jeden lekarz się pomylił, albo czegoś nie dodiagnozował, to warto jednak szukać pomocy u innego.
Powoli wszyscy mieliśmy jej dosyć, ale wciąż zapraszaliśmy ją na wspólne spotkania, bo nie chcieliśmy jej wykluczać. Znowu trafiła do szpitala. Znowu się okazało, że po jakimś czasie rzuciła leczenie sama. Jej zachowanie w stosunku do nas się pogarszało. Miała pretensje, że nie widujemy się z nią, przy czym wyglądało to tak, że próbowała umówić się z kimś na spontanie, gdzie reszta paczki nie mogła, bo byliśmy już na takim etapie życia, że mieliśmy prace, rodziny i inne zobowiązania, a nawet jeśli ktoś akurat był teoretycznie wolny, to po całym dniu czy tygodniu różnych obowiązków, gdy już sobie człowiek zaplanował chwilę siedzenia na kanapie i odetchnięcia, to niekoniecznie chciał z niej rezygnować. Z kolei gdy planowaliśmy jakieś spotkania to Majka często się się nie pojawiała, mimo że pytaliśmy najpierw, czy dany termin jest ok. Po jakimś czasie nauczyliśmy się zakładać z góry, że Majka nie przyjdzie, nawet jak do ostatniej chwili mówiła, że przyjdzie.
Niestety jak już przychodziła to wcale nie było lepiej, bo jej ulubionym tematem była ona sama. Każdy temat, jaki poruszaliśmy przy niej, prędzej czy później schodził na jej problemy, a jeśli nawet nie na problemy, to i tak na coś związanego z nią.
Majka zachowywała się krzywo też na wiele różnych innych sposobów. Jednak jej zachowanie, które bolało mnie osobiście najbardziej, była jej postawa właśnie wobec mnie. Nie wiem, czy to kwestia tego, że się długo znałyśmy i tylko wobec mnie sobie "pozwalała" na pewne zachowania, czy też może gdzieś się w niej tliło z dawnych czasów to przekonanie, że dalej jest dla mnie autorytetem i się jej słucham, ale bardzo źle znosiła, gdy z czymkolwiek się z nią nie zgadzałam. Nie znosiła żadnej krytyki w stosunku do swojej osoby, ale potrafiła też zrobić dramę o jakieś zupełnie błahe sprawy. Przykład zmyślony, ale analogiczny do prawdziwej sytuacji - napisała kiedyś, że nie podobał jej się jakiś film, ja napisałam, że mi się podobał, to zaczęła mi wytykać, że się nie znam, że takie i siakie elementy były złe, a na poparcie swojego twierdzenia zaczęła się podpierać opiniami bodajże jakichś youtuberów, czy tam innych internetowych "znawców". Jednak innych osób z paczki nie traktowała w ten sposób i gdy w tej konkretnej sytuacji, albo w jakiejkolwiek innej, ktoś poparł moje zdanie, to nagle kończyła dyskusję i zmieniała temat.
Łatwo się domyślić, że takie zachowanie nie zachęcało mnie do trzymania tej więzi. Zaczęłam jak najbardziej unikać rozmów z nią, na grupowym czacie zwykle nie komentowałam, gdy ona coś pisała, jak już przyszła na jakieś spotkanie na żywo to starałam się nie rozmawiać z nią sam na sam, jeśli już to w "obstawie" złożonej z innych ludzi.
W końcu przyszedł przełom... Albo i nie. Otóż Majka doszła do wniosku, że jednak chce się leczyć. Poczytała o pewnym bardzo poważnym zaburzeniu psychicznym, doszła do wniosku, że może na nie cierpieć. Poszła do psychiatry, zrobiła kompleksową diagnozę i okazało się, że faktycznie ma to zaburzenie. Zaczęła terapię. Przeprosiła całą paczkę, za swoje liczne krzywe zachowania, poprosiła o wyrozumiałość i wybaczenie, zapowiedziała, że będzie się starać, zaczęła brać leki i chodzić na terapię.
No i właśnie, niby wszystko spoko, ale jednak nie. Po pierwsze po tylu latach mam już jej zwyczajnie dosyć. Staram się być empatyczną osobą, sama zrobiłam research na temat tego zaburzenia, żeby lepiej zrozumieć Majkę. Staram się mieć z tyłu głowy, że jej zachowanie prawdopodobnie w dużej mierze wynika z tego zaburzenia i że to nie jest jej wina, że jest chora. Jednak nawet wiedząc to wszystko, nie potrafię już na nią patrzeć zbyt ciepło. Zaburzenie zaburzeniem, ale nie można tak po prostu łatwo wyprzeć z pamięci, że się było przez kogoś przez lata źle traktowanym. Reszta paczki, poza moim partnerem, który wie, jak to wszystko przeżywałam, ma do Majki więcej cierpliwości, ale mi się już kończy.
Poza tym mimo leków i terapii jej zachowanie wcale się jakoś bardzo mocno nie zmienia. Wiem, że to tak nie działa, że ktoś zacznie się leczyć i nagle zmieni się o 180 stopni. Ale minęło kilka miesięcy i początkowo było widać niewielkie, ale jednak postępy, a ostatnio znowu Majka "wraca do siebie". Do napisania tej historii skłoniło mnie właśnie to, że ostatnio znów zostałam zjechana przez Majkę za to, że podoba mi się coś, co jej akurat nie.
Jak już pisałam wyżej, sama się leczę psychiatrycznie i jestem wdzięczna swojej paczce, że mnie akceptują, znoszą te momenty, gdy sama zachowuję się przez jakiś czas trochę gorzej i rozumieją, skąd wynikają niektóre moje problemy. Dlatego czuję podświadomie, że nie powinnam za bardzo wykluczać Majki i starać się zachowywać z nią kontakt i ją wspierać.
Ale jednocześnie nie chcę tego robić. Większa część mnie ma ochotę odciąć się od niej jak najbardziej, przestać ją zapraszać na spotkania na żywo, nie odpisywać jej w internecie i generalnie odciąć się na tyle, na ile mogę, biorąc pod uwagę, że wciąż jest ona w tej paczce i że nie uniknę czytania jej wiadomości na wspólnej konwersacji, czy widywania jej na żywo, gdy ktoś ją zaprosi, a ona akurat przyjdzie.
Nikomu, poza moim partnerem, nie przyznaję się, jak bardzo mam jej dosyć. Obawiam się, że faktycznie to ja jestem tą piekielną, której zabrakło empatii. Ale nie umiem już jej traktować jak przyjaciółki.
Jest raczej znikome prawdopodobieństwo, że ktokolwiek z znajomy tutaj wejdzie i przeczyta tę historię, ale na wszelki wypadek będę w niej pomijać wszystkie szczegóły, które nie są absolutnie kluczowe do zrozumienia całej historii.
Gdy byłam jeszcze w szkole podstawowej, poznałam przez internet przyjaciółkę, którą roboczo nazwę tutaj Majką. Z czasem zaczęłyśmy się też spotykać na żywo. Nie miałam w życiu zbyt dużo kolegów i koleżanek, a wszystkie te znajomości i tak urywały się z końcem danej szkoły, w której tę osobę poznałam. Natomiast przyjaźń z Majką kwitła przez wiele lat.
Majka była dla mnie nie tylko powierniczką wszystkich sekretów, oraz osobą, z którą dzieliłam niektóre hobby, ale też swego rodzaju autorytetem. Była kilka lat starsza, lepiej się uczyła, była bardzo ładna, miała więcej talentów i miała bogatych rodziców. Życie towarzyskie też miała bogatsze niż ja. Czasem odczuwałam wobec niej zazdrość, ale przede wszystkim zależało mi, żeby taka "czadowa" osoba jak ja pozostała moją przyjaciółką.
Jednak z czasem, gdy byłyśmy już dorosłe, wszystko zaczęło się odmieniać. Nie były to zmiany diametralne, ale, chociaż ja sama też nie zawsze sobie radziłam dobrze w życiu, to okazało się, że w dorosłości zaczęłam sobie radzić lepiej niż ona. Skończyłam studia, rozwijałam karierę, znalazłam partnera i zdobyłam więcej przyjaciół, miałam też więcej pieniędzy, bo Majka miała problemy ze znalezieniem i utrzymaniem jakiejkolwiek pracy. Nie mówię tego, żeby się przechwalać, bo nie zawsze wszystko szło mi jak po maśle, wręcz przeciwnie, zaliczałam sporo upadków, ale koniec końców jakoś się z nich podnosiłam. U Majki też nie wszystko na raz zaczęło się sypać i też czasem się podnosiła i w życiu szło jej przez jakiś czas lepiej, ale w ostatecznym rozrachunku poszło jej w życiu po prostu gorzej. I też nie chcę tutaj twierdzić, że miarą sukcesu w życiu jest to, co ja osiągnęłam, bo każdy ma swoje priorytety i gdyby Majce pasowało to, jak ułożyła sobie życie i byłaby szczęśliwa to wcale by tej historii nie było. Ale Majka nie była szczęśliwa, z roku na rok była coraz bardziej sfrustrowana, narzekliwa i prawdopodobnie zazdrosna. Nie mogłam jej już się zwierzać, tak jak kiedyś, bo z moich sukcesów się nie cieszyła, a kiedy przychodziło do porażek to nie współczuła, tylko opowiadała o tym, jak to ona ma gorzej.
Na przestrzeni lat poznałam ją z moimi nowymi znajomymi (jej stare znajomości nie przetrwały), po pierwsze dlatego, że miałam nadzieję, że kontakt z ludźmi jej pomoże, a po drugie dlatego, że często takie poznawanie wychodziło naturalnie, jak np. organizowałam przyjęcie z jakiejś okazji. W końcu utworzyła się pewna stała paczka, która funkcjonuje w niezmienionym składzie od lat.
Wszyscy dostrzegaliśmy, że Majka ma problemy, z którymi sobie nie radzi, dlatego staraliśmy się jej pomagać, jak tylko mogliśmy. Przede wszystkim większość z nas namawiała ją na pójście do psychiatry, diagnozę i terapię, ponieważ podejrzewaliśmy, że może mieć jakiś problem. Jednak Majka nie chciała słuchać żadnych rad. W naszej paczce było sporo osób z problemami psychicznymi, ze mną włącznie, więc wiedzieliśmy, jak może to wpływać na człowieka i jaką ulgę może przynieść dobrze dobrane leczenie. Ale Majka była głucha na nasze rady.
W końcu z pewnych powodów Majka trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdzie ją zdiagnozowano. O szczegółach diagnozy też nie będę mówić, nie tylko z powodu anonimizacji historii, ale też dlatego, że sama już dobrze nie pamiętam jak dokładnie ta diagnoza brzmiała.
Mieliśmy wszyscy nadzieję, że Majka zacznie się w końcu leczyć i jej jakość życia się poprawi. Ale Majka przez jakiś czas pobrała leki, uznała, że po nich nie jest sobą i rzuciła, a potem znów nie chciała się leczyć, bo twierdziła, że lekarze się nie znają, źle ją zdiagnozowali, źle dobrali leki. Być może tak nawet było, ale nie chciała słuchać o tym, że nawet jeśli jeden lekarz się pomylił, albo czegoś nie dodiagnozował, to warto jednak szukać pomocy u innego.
Powoli wszyscy mieliśmy jej dosyć, ale wciąż zapraszaliśmy ją na wspólne spotkania, bo nie chcieliśmy jej wykluczać. Znowu trafiła do szpitala. Znowu się okazało, że po jakimś czasie rzuciła leczenie sama. Jej zachowanie w stosunku do nas się pogarszało. Miała pretensje, że nie widujemy się z nią, przy czym wyglądało to tak, że próbowała umówić się z kimś na spontanie, gdzie reszta paczki nie mogła, bo byliśmy już na takim etapie życia, że mieliśmy prace, rodziny i inne zobowiązania, a nawet jeśli ktoś akurat był teoretycznie wolny, to po całym dniu czy tygodniu różnych obowiązków, gdy już sobie człowiek zaplanował chwilę siedzenia na kanapie i odetchnięcia, to niekoniecznie chciał z niej rezygnować. Z kolei gdy planowaliśmy jakieś spotkania to Majka często się się nie pojawiała, mimo że pytaliśmy najpierw, czy dany termin jest ok. Po jakimś czasie nauczyliśmy się zakładać z góry, że Majka nie przyjdzie, nawet jak do ostatniej chwili mówiła, że przyjdzie.
Niestety jak już przychodziła to wcale nie było lepiej, bo jej ulubionym tematem była ona sama. Każdy temat, jaki poruszaliśmy przy niej, prędzej czy później schodził na jej problemy, a jeśli nawet nie na problemy, to i tak na coś związanego z nią.
Majka zachowywała się krzywo też na wiele różnych innych sposobów. Jednak jej zachowanie, które bolało mnie osobiście najbardziej, była jej postawa właśnie wobec mnie. Nie wiem, czy to kwestia tego, że się długo znałyśmy i tylko wobec mnie sobie "pozwalała" na pewne zachowania, czy też może gdzieś się w niej tliło z dawnych czasów to przekonanie, że dalej jest dla mnie autorytetem i się jej słucham, ale bardzo źle znosiła, gdy z czymkolwiek się z nią nie zgadzałam. Nie znosiła żadnej krytyki w stosunku do swojej osoby, ale potrafiła też zrobić dramę o jakieś zupełnie błahe sprawy. Przykład zmyślony, ale analogiczny do prawdziwej sytuacji - napisała kiedyś, że nie podobał jej się jakiś film, ja napisałam, że mi się podobał, to zaczęła mi wytykać, że się nie znam, że takie i siakie elementy były złe, a na poparcie swojego twierdzenia zaczęła się podpierać opiniami bodajże jakichś youtuberów, czy tam innych internetowych "znawców". Jednak innych osób z paczki nie traktowała w ten sposób i gdy w tej konkretnej sytuacji, albo w jakiejkolwiek innej, ktoś poparł moje zdanie, to nagle kończyła dyskusję i zmieniała temat.
Łatwo się domyślić, że takie zachowanie nie zachęcało mnie do trzymania tej więzi. Zaczęłam jak najbardziej unikać rozmów z nią, na grupowym czacie zwykle nie komentowałam, gdy ona coś pisała, jak już przyszła na jakieś spotkanie na żywo to starałam się nie rozmawiać z nią sam na sam, jeśli już to w "obstawie" złożonej z innych ludzi.
W końcu przyszedł przełom... Albo i nie. Otóż Majka doszła do wniosku, że jednak chce się leczyć. Poczytała o pewnym bardzo poważnym zaburzeniu psychicznym, doszła do wniosku, że może na nie cierpieć. Poszła do psychiatry, zrobiła kompleksową diagnozę i okazało się, że faktycznie ma to zaburzenie. Zaczęła terapię. Przeprosiła całą paczkę, za swoje liczne krzywe zachowania, poprosiła o wyrozumiałość i wybaczenie, zapowiedziała, że będzie się starać, zaczęła brać leki i chodzić na terapię.
No i właśnie, niby wszystko spoko, ale jednak nie. Po pierwsze po tylu latach mam już jej zwyczajnie dosyć. Staram się być empatyczną osobą, sama zrobiłam research na temat tego zaburzenia, żeby lepiej zrozumieć Majkę. Staram się mieć z tyłu głowy, że jej zachowanie prawdopodobnie w dużej mierze wynika z tego zaburzenia i że to nie jest jej wina, że jest chora. Jednak nawet wiedząc to wszystko, nie potrafię już na nią patrzeć zbyt ciepło. Zaburzenie zaburzeniem, ale nie można tak po prostu łatwo wyprzeć z pamięci, że się było przez kogoś przez lata źle traktowanym. Reszta paczki, poza moim partnerem, który wie, jak to wszystko przeżywałam, ma do Majki więcej cierpliwości, ale mi się już kończy.
Poza tym mimo leków i terapii jej zachowanie wcale się jakoś bardzo mocno nie zmienia. Wiem, że to tak nie działa, że ktoś zacznie się leczyć i nagle zmieni się o 180 stopni. Ale minęło kilka miesięcy i początkowo było widać niewielkie, ale jednak postępy, a ostatnio znowu Majka "wraca do siebie". Do napisania tej historii skłoniło mnie właśnie to, że ostatnio znów zostałam zjechana przez Majkę za to, że podoba mi się coś, co jej akurat nie.
Jak już pisałam wyżej, sama się leczę psychiatrycznie i jestem wdzięczna swojej paczce, że mnie akceptują, znoszą te momenty, gdy sama zachowuję się przez jakiś czas trochę gorzej i rozumieją, skąd wynikają niektóre moje problemy. Dlatego czuję podświadomie, że nie powinnam za bardzo wykluczać Majki i starać się zachowywać z nią kontakt i ją wspierać.
Ale jednocześnie nie chcę tego robić. Większa część mnie ma ochotę odciąć się od niej jak najbardziej, przestać ją zapraszać na spotkania na żywo, nie odpisywać jej w internecie i generalnie odciąć się na tyle, na ile mogę, biorąc pod uwagę, że wciąż jest ona w tej paczce i że nie uniknę czytania jej wiadomości na wspólnej konwersacji, czy widywania jej na żywo, gdy ktoś ją zaprosi, a ona akurat przyjdzie.
Nikomu, poza moim partnerem, nie przyznaję się, jak bardzo mam jej dosyć. Obawiam się, że faktycznie to ja jestem tą piekielną, której zabrakło empatii. Ale nie umiem już jej traktować jak przyjaciółki.
Przyjaźń
Ocena:
27
(59)
Komentarze