Kontynuacja historii #91270 plus więcej kwiatków z szukania pracy.
Firma nr 1 - Po prawie 3 tygodniach milczenia rekruter w końcu się zmaterializował. Przeprosił za brak kontaktu i umówił na rozmowę z tamtą panią, z którą miałabym pracować, na początek następnego tygodnia. Zapewnił przy tym, że jestem ich top kandydatem i że już się cieszą na potencjalną współpracę. Na rozmowie nikt się nie pojawił, rekruter znowu nie odbierał telefonu i nikt się już więcej nie odezwał. Pełna kultura i profeska.
Firma nr 2 - Po tym jak pani prezes na mnie nakrzyczała o mój zbyt długi okres wypowiedzenia, wycofałam się z procesu rekrutacji. Ale ich plan znalezienia pracownika, który może zacząć natychmiast chyba się nie powiódł, bo cały czas ponawiają ogłoszenie.
Firma nr 3 - koncern z branży ubezpieczeń. Rekruterka zadzwoniła do mnie, kiedy byłam w pracy i chciała umówić się na rozmowę video jeszcze w ten sam dzień. Odpowiedziałam, że nie ma sprawy, będę dostępna od 18, z tym że nie mam kiedy się do tej rozmowy przygotować, więc czy następny dzień nie byłby jednak lepszy. Odpowiedziała, że zależy im na czasie, a przygotowaniem mam się nie przejmować, to będzie wstępna rozmowa zapoznawcza, głównie na temat mojego doświadczenia. Podczas rozmowy rekruterka kazała mi wymienić spółki wchodzące w skład koncernu i opowiedzieć, czym się która zajmuje, przepytała mnie z danych liczbowych (na ilu rynkach europejskich forma jest obecna, ile prowadzi łącznie spraw i na jaką łączną kwotę, ilu ma klientów) i przedstawić, jak zmieniały się ich wyniki finansowe w ciągu ostatnich 5 lat, za każdym razem ignorując moje przypomnienie, że jak uprzedzałam, nie miałam kiedy się przygotować, bo dopiero wróciłam z pracy. Na koniec stwierdziła, że jest rozczarowana, że do rozmowy nie podeszłam poważnie, bo ona liczyła, że jednak znajdę czas, żeby poczytać na temat firmy. Oczywiście, bo w pracy, zwłaszcza takiej, gdzie cały czas ktoś patrzy mi na ręce i muszę się rozliczać nawet z wyjść do toalety, nie mam nic do roboty oraz mam doskonałe warunki, żeby szukać wyników finansowych innych firm. Nie przeszłam do kolejnego etapu.
Firma nr 4 - monachijski oddział dużego niemieckiego koncernu. Videorozmowa z HR i telefoniczna z panią, którą miałabym zastąpić na stanowisku wypadły bardzo dobrze i dostąpiłam zaszczytu osobistej rozmowy z szefem oddziału w siedzibie firmy. Na miejscu okazało się, że rozmowa odbędzie się jednak przez video, gdyż pan szef z racji piątku zdecydował się pracować z domu. Czyli tłukłam się przez pół miasta po nic. Bardzo szanują mój czas, nie ma co. Rozmowa trwała około 1,5 godziny. Pan zadał mi mnóstwo pytań, ja jemu też, pan cały czas robił notatki. Na koniec stwierdził, że chciałby porównać mój "takeaway" z tej rozmowy ze swoim, w związku z czym prosi, żebym do poniedziałku przysłała mu mail, w którym jak najdokładniej opiszę pytania i odpowiedzi, które padły podczas rozmowy. Czyli szczegółową transkrypcję półtoragodzinnej rozmowy. Pomijając fakt, że nie robiłam notatek i nie jestem w stanie odtworzyć z pamięci, co kto kiedy dokładnie powiedział, to napisanie kilkunastu stron tekstu będzie cholernie czasochłonne. Podzieliłam się z panem swoimi wątpliwościami, na co usłyszałam, że "przecież mam na to cały weekend, co mam zresztą innego do roboty". Tak, nie mam w swoim życiu ciekawszych zajęć niż wykonywanie bezsensownych zadań dla firmy, w której nawet nie pracuję. Poza tym, skoro tak szanują czas kandydatów, jak bardzo muszą szanować czas pracowników? Oczywiście żadnego maila nie wysłałam.
Firma nr 5 - startup, który stworzył aplikację mobilną dla przedsiębiorstw do analizy danych, trendów na rynku itp. Pomyślnie przeszłam rozmowy z rekruterką oraz Hiring Managerem i załapałam się na rozmowę z założycielem firmy. Zostałam pouczona, że warunkiem przystąpienia do tej rozmowy jest zapoznanie się z ich aplikacją. Miało to sens, zresztą aplikację ściągnęłam sobie już w ramach przygotowań do wstępnej rozmowy z rekruterką, problem tylko, że nie mogłam jej przetestować, gdyż dostęp wymaga wykupienia rocznej subskrypcji za 99,99€ miesięcznie. Wersji demo nie ma. Spytałam rekruterkę, w jaki sposób można to obejść, żebym mogła zapoznać się z aplikacją przed rozmową, na co usłyszałam, że nie można. Mam wykupić subskrypcję, bo "żeby pokazać, że mi zależy, czasami trzeba coś dać od siebie". Oczywiście, już pędzę dawać od siebie 1200€ za zaszczyt rozmowy z szefem. Wycofałam się z rekrutacji, niech szukają frajerów gdzie indziej.
Firma nr 6 - zewnętrzna rekruterka napisała do mnie na LinkedIn, przedstawiając mi ofertę swojego klienta. Ciekawa branża, międzynarodowa firma, anglojęzyczne stanowisko (czyli dokładnie to, czego szukam), firma mieści się, co prawda, dość daleko od mojego domu, ale praca jest w modelu hybrydowym - obecność w biurze wymagana jest 2, góra 3 dni w tygodniu. Brzmiało fajnie, wstępna rozmowa z rekruterką przebiegła pomyślnie, w dodatku pani okazała się Polką. Zarekomendowała mnie klientowi i wkrótce odezwał się Hiring Manager, zapraszając na rozmowę. Podczas tej rozmowy okazało się jednak, że stanowisko jest wyłącznie niemieckojęzyczne, dział, w którym pracowałabym, nie ma żadnych międzynarodowych kontaktów, a praca jest wyłącznie z biura. Dopiero po okresie próbnym, po wcześniejszym uzgodnieniu z przełożonym można ewentualnie pracować z domu, ale góra 1 dzień w miesiącu. Czyli kompletnie nie wchodzi dla mnie w grę. No cóż, dziękuję rodaczko, że mnie okłamałaś i zmarnowałaś czas nie tylko mój, ale i swojego klienta.
Firma nr 7 - Startup wchłonięty przez amerykański koncern, obecnie mający status firmy-córki z oddziałami w Niemczech i w Polsce. Ciekawa branża, anglojęzyczne stanowisko, niemiecki i polski jako dodatkowy atut, podlegałabym bezpośrednio prezesowi, praca w modelu hybrydowym, ale biuro też w dogodnej lokalizacji, finansowo pasuje. Cud, miód i orzeszki. CV złożyłam w kwietniu. Pod koniec kwietnia pomyślnie przeszłam pierwszy etap - rozmowę z rekruterem (wewnętrznym) - i zakwalifikowałam się do drugiego etapu - rozmowy z Hiring Mangerem. Ten etap (początkiem maja) również przeszłam pomyślnie i załapałam się do etapu trzeciego. Czyżby rozmowa z potencjalnym przełożonym? Jeszcze nie.
Najpierw z jakimś amerykańskim dyrektorem (w połowie maja). Rekomendacja z jego strony, awans do czwartego etapu. Też jeszcze nie z prezesem. Najpierw z jakąś pani dyrektor z polskiego oddziału (druga połowa maja). Sympatycznie porozmawiałyśmy sobie po polsku dokładnie o tym samym, co z Hiring Managerem i amerykańskim dyrektorem. Z jej strony rekomendacja. Po kilku dniach dostałam informację o awansie do kolejnego etapu (piątego) i zaproszenie na kolejną rozmowę. Czyżby z prezesem? Nie. Z niemieckim dyrektorem do spraw technicznych. Rozmowa odbyła się końcem maja. Niemiecki dyrektor do spraw technicznych poprosił mnie, żebym opowiedziała coś o sobie, po czym stwierdził, że za bardzo nie wie, o co ma mnie jeszcze pytać, ani co tam właściwie robi, bo zawodowo nie będziemy mieć ze sobą dużo wspólnego, gdyż on nadzoruje inżynierów, ale że podoba mu się to, co ode mnie usłyszał, przekaże swoją rekomendację i wyraził pewność, że następna rozmowa będzie już z prezesem.
Niebawem dostałam informację, że awansowałam do szóstego etapu i zaproszenie na rozmowę z… asystentką prezesa. W pierwszych dniach czerwca odbyłyśmy miłą pogawędkę, dokładnie o tym samym, co wszystkie poprzednie, asystentka zachwyciła się moją kandydaturą i zapewniła o swojej rekomendacji. Następnego dnia przyszło zaproszenie na etap siódmy i kolejną rozmowę. Tym razem niebiosa się otworzyły i w końcu dostąpiłam zaszczytu poznania mojego potencjalnego bezpośredniego przełożonego.
Rozmowa odbyła się w poniedziałek. Po raz siódmy streściłam swoją ścieżkę kariery, odpowiedziałam na te same pytania, które po drodze zadało mi już 6 osób i zanim sama zdążyłam spytać o cokolwiek, skończył nam się czas. Ale to nie szkodzi. Pan prezes był zachwycony i zaprosił mnie na kolejny etap (ósmy) - drugą część rozmowy z nim, tym razem osobiście, w siedzibie firmy, której jeszcze nie miałam okazji zobaczyć. I już nie będę mieć okazji, gdyż z firmy nr 8, do której niedawno wysłałam CV bez większych nadziei, wiedząc, że kandydatom z zewnątrz bardzo trudno jest się tam dostać, a z której ku mojemu zaskoczeniu bardzo szybko się odezwali i w zeszłym tygodniu przeprowadzili ze mną 2 rozmowy (przez video z kadrową i panią, która zwalnia stanowisko i osobiście z szefem), wczoraj dostałam ofertę pracy, którą z przyjemnością przyjęłam.
Firmy w Niemczech od dłuższego czasu borykają się z brakiem personelu. Narzekają na kryzys na rynku pracy, brak chętnych kandydatów i ciągnące się miesiącami rekrutacje. Widząc jednak, jaki cyrk odstawiają podczas tych rekrutacji, nie wróżę im szybkiego wyjścia z kryzysu. Ale na pewno najłatwiej jest powiedzieć, że „ludziom nie chce się pracować”.
Firma nr 1 - Po prawie 3 tygodniach milczenia rekruter w końcu się zmaterializował. Przeprosił za brak kontaktu i umówił na rozmowę z tamtą panią, z którą miałabym pracować, na początek następnego tygodnia. Zapewnił przy tym, że jestem ich top kandydatem i że już się cieszą na potencjalną współpracę. Na rozmowie nikt się nie pojawił, rekruter znowu nie odbierał telefonu i nikt się już więcej nie odezwał. Pełna kultura i profeska.
Firma nr 2 - Po tym jak pani prezes na mnie nakrzyczała o mój zbyt długi okres wypowiedzenia, wycofałam się z procesu rekrutacji. Ale ich plan znalezienia pracownika, który może zacząć natychmiast chyba się nie powiódł, bo cały czas ponawiają ogłoszenie.
Firma nr 3 - koncern z branży ubezpieczeń. Rekruterka zadzwoniła do mnie, kiedy byłam w pracy i chciała umówić się na rozmowę video jeszcze w ten sam dzień. Odpowiedziałam, że nie ma sprawy, będę dostępna od 18, z tym że nie mam kiedy się do tej rozmowy przygotować, więc czy następny dzień nie byłby jednak lepszy. Odpowiedziała, że zależy im na czasie, a przygotowaniem mam się nie przejmować, to będzie wstępna rozmowa zapoznawcza, głównie na temat mojego doświadczenia. Podczas rozmowy rekruterka kazała mi wymienić spółki wchodzące w skład koncernu i opowiedzieć, czym się która zajmuje, przepytała mnie z danych liczbowych (na ilu rynkach europejskich forma jest obecna, ile prowadzi łącznie spraw i na jaką łączną kwotę, ilu ma klientów) i przedstawić, jak zmieniały się ich wyniki finansowe w ciągu ostatnich 5 lat, za każdym razem ignorując moje przypomnienie, że jak uprzedzałam, nie miałam kiedy się przygotować, bo dopiero wróciłam z pracy. Na koniec stwierdziła, że jest rozczarowana, że do rozmowy nie podeszłam poważnie, bo ona liczyła, że jednak znajdę czas, żeby poczytać na temat firmy. Oczywiście, bo w pracy, zwłaszcza takiej, gdzie cały czas ktoś patrzy mi na ręce i muszę się rozliczać nawet z wyjść do toalety, nie mam nic do roboty oraz mam doskonałe warunki, żeby szukać wyników finansowych innych firm. Nie przeszłam do kolejnego etapu.
Firma nr 4 - monachijski oddział dużego niemieckiego koncernu. Videorozmowa z HR i telefoniczna z panią, którą miałabym zastąpić na stanowisku wypadły bardzo dobrze i dostąpiłam zaszczytu osobistej rozmowy z szefem oddziału w siedzibie firmy. Na miejscu okazało się, że rozmowa odbędzie się jednak przez video, gdyż pan szef z racji piątku zdecydował się pracować z domu. Czyli tłukłam się przez pół miasta po nic. Bardzo szanują mój czas, nie ma co. Rozmowa trwała około 1,5 godziny. Pan zadał mi mnóstwo pytań, ja jemu też, pan cały czas robił notatki. Na koniec stwierdził, że chciałby porównać mój "takeaway" z tej rozmowy ze swoim, w związku z czym prosi, żebym do poniedziałku przysłała mu mail, w którym jak najdokładniej opiszę pytania i odpowiedzi, które padły podczas rozmowy. Czyli szczegółową transkrypcję półtoragodzinnej rozmowy. Pomijając fakt, że nie robiłam notatek i nie jestem w stanie odtworzyć z pamięci, co kto kiedy dokładnie powiedział, to napisanie kilkunastu stron tekstu będzie cholernie czasochłonne. Podzieliłam się z panem swoimi wątpliwościami, na co usłyszałam, że "przecież mam na to cały weekend, co mam zresztą innego do roboty". Tak, nie mam w swoim życiu ciekawszych zajęć niż wykonywanie bezsensownych zadań dla firmy, w której nawet nie pracuję. Poza tym, skoro tak szanują czas kandydatów, jak bardzo muszą szanować czas pracowników? Oczywiście żadnego maila nie wysłałam.
Firma nr 5 - startup, który stworzył aplikację mobilną dla przedsiębiorstw do analizy danych, trendów na rynku itp. Pomyślnie przeszłam rozmowy z rekruterką oraz Hiring Managerem i załapałam się na rozmowę z założycielem firmy. Zostałam pouczona, że warunkiem przystąpienia do tej rozmowy jest zapoznanie się z ich aplikacją. Miało to sens, zresztą aplikację ściągnęłam sobie już w ramach przygotowań do wstępnej rozmowy z rekruterką, problem tylko, że nie mogłam jej przetestować, gdyż dostęp wymaga wykupienia rocznej subskrypcji za 99,99€ miesięcznie. Wersji demo nie ma. Spytałam rekruterkę, w jaki sposób można to obejść, żebym mogła zapoznać się z aplikacją przed rozmową, na co usłyszałam, że nie można. Mam wykupić subskrypcję, bo "żeby pokazać, że mi zależy, czasami trzeba coś dać od siebie". Oczywiście, już pędzę dawać od siebie 1200€ za zaszczyt rozmowy z szefem. Wycofałam się z rekrutacji, niech szukają frajerów gdzie indziej.
Firma nr 6 - zewnętrzna rekruterka napisała do mnie na LinkedIn, przedstawiając mi ofertę swojego klienta. Ciekawa branża, międzynarodowa firma, anglojęzyczne stanowisko (czyli dokładnie to, czego szukam), firma mieści się, co prawda, dość daleko od mojego domu, ale praca jest w modelu hybrydowym - obecność w biurze wymagana jest 2, góra 3 dni w tygodniu. Brzmiało fajnie, wstępna rozmowa z rekruterką przebiegła pomyślnie, w dodatku pani okazała się Polką. Zarekomendowała mnie klientowi i wkrótce odezwał się Hiring Manager, zapraszając na rozmowę. Podczas tej rozmowy okazało się jednak, że stanowisko jest wyłącznie niemieckojęzyczne, dział, w którym pracowałabym, nie ma żadnych międzynarodowych kontaktów, a praca jest wyłącznie z biura. Dopiero po okresie próbnym, po wcześniejszym uzgodnieniu z przełożonym można ewentualnie pracować z domu, ale góra 1 dzień w miesiącu. Czyli kompletnie nie wchodzi dla mnie w grę. No cóż, dziękuję rodaczko, że mnie okłamałaś i zmarnowałaś czas nie tylko mój, ale i swojego klienta.
Firma nr 7 - Startup wchłonięty przez amerykański koncern, obecnie mający status firmy-córki z oddziałami w Niemczech i w Polsce. Ciekawa branża, anglojęzyczne stanowisko, niemiecki i polski jako dodatkowy atut, podlegałabym bezpośrednio prezesowi, praca w modelu hybrydowym, ale biuro też w dogodnej lokalizacji, finansowo pasuje. Cud, miód i orzeszki. CV złożyłam w kwietniu. Pod koniec kwietnia pomyślnie przeszłam pierwszy etap - rozmowę z rekruterem (wewnętrznym) - i zakwalifikowałam się do drugiego etapu - rozmowy z Hiring Mangerem. Ten etap (początkiem maja) również przeszłam pomyślnie i załapałam się do etapu trzeciego. Czyżby rozmowa z potencjalnym przełożonym? Jeszcze nie.
Najpierw z jakimś amerykańskim dyrektorem (w połowie maja). Rekomendacja z jego strony, awans do czwartego etapu. Też jeszcze nie z prezesem. Najpierw z jakąś pani dyrektor z polskiego oddziału (druga połowa maja). Sympatycznie porozmawiałyśmy sobie po polsku dokładnie o tym samym, co z Hiring Managerem i amerykańskim dyrektorem. Z jej strony rekomendacja. Po kilku dniach dostałam informację o awansie do kolejnego etapu (piątego) i zaproszenie na kolejną rozmowę. Czyżby z prezesem? Nie. Z niemieckim dyrektorem do spraw technicznych. Rozmowa odbyła się końcem maja. Niemiecki dyrektor do spraw technicznych poprosił mnie, żebym opowiedziała coś o sobie, po czym stwierdził, że za bardzo nie wie, o co ma mnie jeszcze pytać, ani co tam właściwie robi, bo zawodowo nie będziemy mieć ze sobą dużo wspólnego, gdyż on nadzoruje inżynierów, ale że podoba mu się to, co ode mnie usłyszał, przekaże swoją rekomendację i wyraził pewność, że następna rozmowa będzie już z prezesem.
Niebawem dostałam informację, że awansowałam do szóstego etapu i zaproszenie na rozmowę z… asystentką prezesa. W pierwszych dniach czerwca odbyłyśmy miłą pogawędkę, dokładnie o tym samym, co wszystkie poprzednie, asystentka zachwyciła się moją kandydaturą i zapewniła o swojej rekomendacji. Następnego dnia przyszło zaproszenie na etap siódmy i kolejną rozmowę. Tym razem niebiosa się otworzyły i w końcu dostąpiłam zaszczytu poznania mojego potencjalnego bezpośredniego przełożonego.
Rozmowa odbyła się w poniedziałek. Po raz siódmy streściłam swoją ścieżkę kariery, odpowiedziałam na te same pytania, które po drodze zadało mi już 6 osób i zanim sama zdążyłam spytać o cokolwiek, skończył nam się czas. Ale to nie szkodzi. Pan prezes był zachwycony i zaprosił mnie na kolejny etap (ósmy) - drugą część rozmowy z nim, tym razem osobiście, w siedzibie firmy, której jeszcze nie miałam okazji zobaczyć. I już nie będę mieć okazji, gdyż z firmy nr 8, do której niedawno wysłałam CV bez większych nadziei, wiedząc, że kandydatom z zewnątrz bardzo trudno jest się tam dostać, a z której ku mojemu zaskoczeniu bardzo szybko się odezwali i w zeszłym tygodniu przeprowadzili ze mną 2 rozmowy (przez video z kadrową i panią, która zwalnia stanowisko i osobiście z szefem), wczoraj dostałam ofertę pracy, którą z przyjemnością przyjęłam.
Firmy w Niemczech od dłuższego czasu borykają się z brakiem personelu. Narzekają na kryzys na rynku pracy, brak chętnych kandydatów i ciągnące się miesiącami rekrutacje. Widząc jednak, jaki cyrk odstawiają podczas tych rekrutacji, nie wróżę im szybkiego wyjścia z kryzysu. Ale na pewno najłatwiej jest powiedzieć, że „ludziom nie chce się pracować”.
Rekrutacja
Ocena:
134
(146)
Komentarze