Oczywiście po przeczytaniu historii o obcych ludziach zagadujących na ulicy przypomniało mi się... Ale autentycznie mi się przypomniało, to wydarzenie zagrzebałam mocno gdzieś w zakamarkach pamięci, dla mnie było bardzo nieprzyjemne, chociaż nic się złego nie wydarzyło.
Miałam jakieś 11-12 lat i nie, nie wyglądałam doroślej, dojrzalej. Biust mi zaczynał rosnąć, ale niewielki, ogólnie byłam na etapie "brzydkiego kaczątka" i nikt nie mógłby mnie pomylić ze starszą, dojrzalszą dziewczynką, a tym bardziej z dorosłą osobą.
Byłam na spacerze z psem, ale faktycznie na spacerze, a nie krótkim wyjściem "na siku", więc wybierałam odludne miejsca, gdzie mogłabym psicę spuścić ze smyczy, żeby się wybiegała. Pora - późne popołudnie, miejsce jak pisałam mocno odludne, ja idę chodnikiem między domkami jednorodzinnymi i wręcz pustymi połaciami/polami, sunia biega gdzieś tam daleko (zawsze przybiegała na zawołanie, więc pozwalałam jej odbiegać). Nie wiem skąd się wziął ten facet, ale przyczepił się do mnie i zaczął mnie komplementować. Że piękna jestem, czy nie myślałam o karierze modelki albo aktorki, że on jest zachwycony moją urodą...
No cóż, dla dziewczynki, której lustro mówi codziennie dokładnie co innego, a bliskie osoby raczej dyplomatycznie stwierdzają "no wiesz, kiedyś będziesz piękną kobietą, ale na razie to ci się właśnie rysy twarzy zmieniają...", takie komplementy były balsamem na duszę, ale tylko przez chwilę. Niestety, ta chwila, kiedy go słuchałam uważnie i potakiwałam zarumieniona ze szczęścia, wystarczyła, aby facet nabrał śmiałości, objął mnie ramieniem i zaczął "sterować" w stronę najbliższych krzaków. Kiedyś się tak nie uświadamiało młodzieży, ale jednak zorientowałam się, o co mu chodzi, najpierw mnie sparaliżowało ze strachu, ale zaraz potem głośno wykrzyknęłam imię psa.
Sunia zmaterializowała się przy mnie w pół minuty, facet, którego pierwszą reakcja było pobłażliwe "o, z pieskiem tu jesteś" po obejrzeniu "pieska" przestał mnie obejmować, chociaż jeszcze się nie odczepił, próbował werbalnie przekonać mnie do udania się z nim "tam" - czyli w jakimś bliżej nie określonym kierunku, generalnie mocno "zakrzaczonym", oczywiście po uprzednim wzięciu psa na smycz i (zapewne) przywiązaniu go gdzieś. Przy psie poczułam się już pewniej, ale nadal bałam się tego faceta, więc zrobiłam coś, czego nigdy nie robiłam na spacerach z psem - zdjęłam jej kaganiec. Sunia usiadła przede mną, prezentując w ziewnięciu przepiękne uzębienie, ja ukucnęłam za nią i objęłam ją rękami za szyję - trochę bez sensu, ale tak się czułam bezpieczniej.
Facet był uparty, bo nadal nie odpuszczał, nadal gadał i przekonywał, gdy w tym ferworze swoich "argumentów" za udaniem się z nim "tam" zrobił nieopatrznie krok w moją stronę, usłyszał głuchy, złowieszczy warkot i ponownie zobaczył komplet zębów, tym razem już nie przy ziewnięciu. Usłyszałam tylko, że takie agresywne psy to powinno się usypiać i on to zgłosi, gdzie trzeba. Po czym na szczęście zrezygnował i poszedł sobie.
A w domu dostałam opieprz za zdjęcie psu kagańca. Dobra, nie mam pretensji, bo faktycznie miałam tego nie robić (sunia była przekochana i nawet mnie słuchała, ale kagańca nie dałam rady jej nigdy założyć, tak wykręcała i odwracała pysk, że mnie się to nigdy nie udało), a nie chciałam opowiedzieć, co mi się przydarzyło i dlaczego zdjęłam jej kaganiec. Nie wiem czemu, może się wstydziłam, może się bałam o psa (te słowa faceta, że takie agresywne psy to się powinno usypiać gdzieś mi tam utkwiły w pamięci).
Jakby ktoś był ciekawy rasy psa, to nic takiego. Bokser.
Miałam jakieś 11-12 lat i nie, nie wyglądałam doroślej, dojrzalej. Biust mi zaczynał rosnąć, ale niewielki, ogólnie byłam na etapie "brzydkiego kaczątka" i nikt nie mógłby mnie pomylić ze starszą, dojrzalszą dziewczynką, a tym bardziej z dorosłą osobą.
Byłam na spacerze z psem, ale faktycznie na spacerze, a nie krótkim wyjściem "na siku", więc wybierałam odludne miejsca, gdzie mogłabym psicę spuścić ze smyczy, żeby się wybiegała. Pora - późne popołudnie, miejsce jak pisałam mocno odludne, ja idę chodnikiem między domkami jednorodzinnymi i wręcz pustymi połaciami/polami, sunia biega gdzieś tam daleko (zawsze przybiegała na zawołanie, więc pozwalałam jej odbiegać). Nie wiem skąd się wziął ten facet, ale przyczepił się do mnie i zaczął mnie komplementować. Że piękna jestem, czy nie myślałam o karierze modelki albo aktorki, że on jest zachwycony moją urodą...
No cóż, dla dziewczynki, której lustro mówi codziennie dokładnie co innego, a bliskie osoby raczej dyplomatycznie stwierdzają "no wiesz, kiedyś będziesz piękną kobietą, ale na razie to ci się właśnie rysy twarzy zmieniają...", takie komplementy były balsamem na duszę, ale tylko przez chwilę. Niestety, ta chwila, kiedy go słuchałam uważnie i potakiwałam zarumieniona ze szczęścia, wystarczyła, aby facet nabrał śmiałości, objął mnie ramieniem i zaczął "sterować" w stronę najbliższych krzaków. Kiedyś się tak nie uświadamiało młodzieży, ale jednak zorientowałam się, o co mu chodzi, najpierw mnie sparaliżowało ze strachu, ale zaraz potem głośno wykrzyknęłam imię psa.
Sunia zmaterializowała się przy mnie w pół minuty, facet, którego pierwszą reakcja było pobłażliwe "o, z pieskiem tu jesteś" po obejrzeniu "pieska" przestał mnie obejmować, chociaż jeszcze się nie odczepił, próbował werbalnie przekonać mnie do udania się z nim "tam" - czyli w jakimś bliżej nie określonym kierunku, generalnie mocno "zakrzaczonym", oczywiście po uprzednim wzięciu psa na smycz i (zapewne) przywiązaniu go gdzieś. Przy psie poczułam się już pewniej, ale nadal bałam się tego faceta, więc zrobiłam coś, czego nigdy nie robiłam na spacerach z psem - zdjęłam jej kaganiec. Sunia usiadła przede mną, prezentując w ziewnięciu przepiękne uzębienie, ja ukucnęłam za nią i objęłam ją rękami za szyję - trochę bez sensu, ale tak się czułam bezpieczniej.
Facet był uparty, bo nadal nie odpuszczał, nadal gadał i przekonywał, gdy w tym ferworze swoich "argumentów" za udaniem się z nim "tam" zrobił nieopatrznie krok w moją stronę, usłyszał głuchy, złowieszczy warkot i ponownie zobaczył komplet zębów, tym razem już nie przy ziewnięciu. Usłyszałam tylko, że takie agresywne psy to powinno się usypiać i on to zgłosi, gdzie trzeba. Po czym na szczęście zrezygnował i poszedł sobie.
A w domu dostałam opieprz za zdjęcie psu kagańca. Dobra, nie mam pretensji, bo faktycznie miałam tego nie robić (sunia była przekochana i nawet mnie słuchała, ale kagańca nie dałam rady jej nigdy założyć, tak wykręcała i odwracała pysk, że mnie się to nigdy nie udało), a nie chciałam opowiedzieć, co mi się przydarzyło i dlaczego zdjęłam jej kaganiec. Nie wiem czemu, może się wstydziłam, może się bałam o psa (te słowa faceta, że takie agresywne psy to się powinno usypiać gdzieś mi tam utkwiły w pamięci).
Jakby ktoś był ciekawy rasy psa, to nic takiego. Bokser.
odludne_miejsce
Ocena:
135
(153)
Komentarze