Umawianie się z ludźmi.
W grudniu zeszłego roku koleżanka rzuciła temat, że ponieważ w tym roku okres świąteczno-noworoczny tak się dogodnie układa, że można mieć dużo wolnego, biorąc niewiele urlopu, powinniśmy skorzystać z okazji i zorganizować wspólny wyjazd. Cel: gdzieś, gdzie będzie ciepło, rajska plaża nad ciepłym morzem, żeby było co zwiedzać i jakaś fajna impreza sylwestrowa. Moim pierwszym pomyłem były Karaiby/ Ameryka Centralna, ale koleżanka odrzuciła, gdyż z jakichś przyczyn nie lubi tego regionu, poza tym sylwestra chciałaby koniecznie spędzić w dużym mieście, najchętniej w jakiejś azjatyckiej metropolii, gdyż zależy jej na zobaczeniu spektakularnego pokazu fajerwerków. Mnie było w sumie obojętne, stanęło więc na Azji. Sylwester w jakimś dużym mieście, gdzie spędzimy kilka dni, a potem przenosimy się w region plażowy.
Pierwszym pomysłem był Szanghaj (jest metropolia, jest co zwiedzać, będą fajerwerki, poza tym można mieć świetne warunki za niewielkie pieniądze) plus Tajlandia. My chcemy wrócić około 10 stycznia, więc zatrzymalibyśmy się w jednym miejscu, koleżanka z partnerem chcą wziąć 3 tygodnie wolnego (ona uważa, że poniżej 3 tygodni to żaden urlop), więc zdecydowaliby się na island hopping. Z pomysłu Szanghaju jednak zrezygnowaliśmy, kiedy poczytaliśmy o procedurach wizowych - żeby złożyć wniosek, trzeba mieć już zorganizowaną całą podróż, a wizy można nie dostać. Stwierdziliśmy, że za duże ryzyko.
Dubaj odpadł ze względu na zaporowe ceny w okresie sylwestrowym, Kuala Lumpur ze względu na porę deszczową, po rozważeniu Doha vs Bangkok, ostatecznie stanęło na Bangkoku - azjatycka metropolia, będą fajerwerki, jest co zwiedzać, cenowo do przeżycia i pogoda też powinna dopisać, tak więc kryteria (głównie koleżanki) spełnione.
W międzyczasie nastał jednak kwiecień i zmieniła mi się sytuacja zawodowa - musiałam złożyć wypowiedzenie w pracy, do końca którego na 3,5 miesiąca wylądowałam na L4. Nie wiedziałam, jak cała sprawa się potoczy - czy będę w stanie od sierpnia iść do nowej pracy, czy w ogóle uda mi się do tego czasu coś znaleźć i czy w związku z tym będzie mnie na ten wyjazd stać, a jeśli będę mieć nową pracę, czy dadzą mi urlop. W związku z tym, że u mnie było zbyt wiele niewiadomych, zaproponowałam koleżance, żeby albo rezerwowali wyjazd sami, a my dobukujemy się, jak tylko będę mieć jasną sytuację, albo żeby dała mi czas najpóźniej do końca lipca na określenie się. Do tego czasu powinnam wiedzieć, na czym stoję i na co będę mogła sobie pozwolić. Stwierdziła, że do końca lipca bez problemu poczeka, zwłaszcza że ma w tej chwili remont mieszkania, więc nie bardzo ma czas i głowę zajmować się urlopem. Poza tym sami nie chcą. Albo jedziemy razem, albo przekładamy na przyszły rok.
Poszukiwania pracy zakończyły się znacznie szybciej niż zakładałam i już w pierwszej połowie czerwca wiedziałam, że od sierpnia zaczynam w nowej firmie, urlop też bez problemu mi przyznali. Można się brać za rezerwację. Rozmawiałam z koleżanką zeszły weekend, dogadałyśmy, co chcemy robić. Wylatujemy zaraz po świętach, spędzamy 5 dni w Bangkoku, potem przemieszczamy się w region Pattaya, zostajemy tydzień, po czym my wracamy do domu, a oni lecą jeszcze na tydzień na Phuket. W tygodniu poszukamy lotów i hoteli i w weekend rezerwujemy wyjazd.
Ponieważ mam sporo czasu, wyszukałam loty, rozpytałam znajomych o polecajki w temacie hoteli i aktywności na miejscu, poczytałam, co się dało i przygotowałam kilka propozycji, które wysłałam koleżance. Dwa hotele typu sky tower w Bangkoku (jeden trochę tańszy, drugi trochę droższy, ale bliżej starego miasta), kilka miejscówek w Pattai, opcje wycieczek (stare miasto, most na rzece Kwai, stara stolica) i propozycje imprezy sylwestrowej (kolacja z muzyka na żywo w hotelowej restauracji na najwyższym piętrze z widokiem na panoramę miasta i fajerwerki lub rejs po rzece z kolacją, imprezą na statku i pokazem fajerwerków). W środę zauważyłam, ze loty, które wyszukałam, zdążyły podrożeć o 100 euro od łebka, więc napisałam do koleżanki, że hotele mogą poczekać, natomiast z lotami musimy się pospieszyć, bo ceny idą w górę, tak więc my bukujemy nasze i wysłałam jej numery lotów.
Następnego dnia przyszła odpowiedź: "Wiesz co, my jednak rezygnujemy. Ty sobie na pewno pozwiedzasz, jak to masz w zwyczaju, ale jednak dla mnie ten cały pomysł tego wyjazdu jest cholernie nieatrakcyjny. Na samą imprezę nie opłaca się lecieć, bo to za daleko, więc to bez sensu, mogłaś wybrać jakiś bliższy kierunek, a na dłuższy wyjazd szkoda mi urlopu. Ale wróćmy do tematu w przyszłym roku, może znajdziemy coś lepszego".
Tak więc lecimy sami na wymarzone wakacje koleżanki, gdyż jej własny pomysł okazał się dla niej nieatrakcyjny, wybrany przez nią samą kierunek - za daleko i bez sensu, a trzech tygodni urlopu, przy których się upierała, jednak jej szkoda. W dodatku w przyszłym roku marzy jej się zafundować nam powtórkę z rozrywki. Już się cieszę.
W grudniu zeszłego roku koleżanka rzuciła temat, że ponieważ w tym roku okres świąteczno-noworoczny tak się dogodnie układa, że można mieć dużo wolnego, biorąc niewiele urlopu, powinniśmy skorzystać z okazji i zorganizować wspólny wyjazd. Cel: gdzieś, gdzie będzie ciepło, rajska plaża nad ciepłym morzem, żeby było co zwiedzać i jakaś fajna impreza sylwestrowa. Moim pierwszym pomyłem były Karaiby/ Ameryka Centralna, ale koleżanka odrzuciła, gdyż z jakichś przyczyn nie lubi tego regionu, poza tym sylwestra chciałaby koniecznie spędzić w dużym mieście, najchętniej w jakiejś azjatyckiej metropolii, gdyż zależy jej na zobaczeniu spektakularnego pokazu fajerwerków. Mnie było w sumie obojętne, stanęło więc na Azji. Sylwester w jakimś dużym mieście, gdzie spędzimy kilka dni, a potem przenosimy się w region plażowy.
Pierwszym pomysłem był Szanghaj (jest metropolia, jest co zwiedzać, będą fajerwerki, poza tym można mieć świetne warunki za niewielkie pieniądze) plus Tajlandia. My chcemy wrócić około 10 stycznia, więc zatrzymalibyśmy się w jednym miejscu, koleżanka z partnerem chcą wziąć 3 tygodnie wolnego (ona uważa, że poniżej 3 tygodni to żaden urlop), więc zdecydowaliby się na island hopping. Z pomysłu Szanghaju jednak zrezygnowaliśmy, kiedy poczytaliśmy o procedurach wizowych - żeby złożyć wniosek, trzeba mieć już zorganizowaną całą podróż, a wizy można nie dostać. Stwierdziliśmy, że za duże ryzyko.
Dubaj odpadł ze względu na zaporowe ceny w okresie sylwestrowym, Kuala Lumpur ze względu na porę deszczową, po rozważeniu Doha vs Bangkok, ostatecznie stanęło na Bangkoku - azjatycka metropolia, będą fajerwerki, jest co zwiedzać, cenowo do przeżycia i pogoda też powinna dopisać, tak więc kryteria (głównie koleżanki) spełnione.
W międzyczasie nastał jednak kwiecień i zmieniła mi się sytuacja zawodowa - musiałam złożyć wypowiedzenie w pracy, do końca którego na 3,5 miesiąca wylądowałam na L4. Nie wiedziałam, jak cała sprawa się potoczy - czy będę w stanie od sierpnia iść do nowej pracy, czy w ogóle uda mi się do tego czasu coś znaleźć i czy w związku z tym będzie mnie na ten wyjazd stać, a jeśli będę mieć nową pracę, czy dadzą mi urlop. W związku z tym, że u mnie było zbyt wiele niewiadomych, zaproponowałam koleżance, żeby albo rezerwowali wyjazd sami, a my dobukujemy się, jak tylko będę mieć jasną sytuację, albo żeby dała mi czas najpóźniej do końca lipca na określenie się. Do tego czasu powinnam wiedzieć, na czym stoję i na co będę mogła sobie pozwolić. Stwierdziła, że do końca lipca bez problemu poczeka, zwłaszcza że ma w tej chwili remont mieszkania, więc nie bardzo ma czas i głowę zajmować się urlopem. Poza tym sami nie chcą. Albo jedziemy razem, albo przekładamy na przyszły rok.
Poszukiwania pracy zakończyły się znacznie szybciej niż zakładałam i już w pierwszej połowie czerwca wiedziałam, że od sierpnia zaczynam w nowej firmie, urlop też bez problemu mi przyznali. Można się brać za rezerwację. Rozmawiałam z koleżanką zeszły weekend, dogadałyśmy, co chcemy robić. Wylatujemy zaraz po świętach, spędzamy 5 dni w Bangkoku, potem przemieszczamy się w region Pattaya, zostajemy tydzień, po czym my wracamy do domu, a oni lecą jeszcze na tydzień na Phuket. W tygodniu poszukamy lotów i hoteli i w weekend rezerwujemy wyjazd.
Ponieważ mam sporo czasu, wyszukałam loty, rozpytałam znajomych o polecajki w temacie hoteli i aktywności na miejscu, poczytałam, co się dało i przygotowałam kilka propozycji, które wysłałam koleżance. Dwa hotele typu sky tower w Bangkoku (jeden trochę tańszy, drugi trochę droższy, ale bliżej starego miasta), kilka miejscówek w Pattai, opcje wycieczek (stare miasto, most na rzece Kwai, stara stolica) i propozycje imprezy sylwestrowej (kolacja z muzyka na żywo w hotelowej restauracji na najwyższym piętrze z widokiem na panoramę miasta i fajerwerki lub rejs po rzece z kolacją, imprezą na statku i pokazem fajerwerków). W środę zauważyłam, ze loty, które wyszukałam, zdążyły podrożeć o 100 euro od łebka, więc napisałam do koleżanki, że hotele mogą poczekać, natomiast z lotami musimy się pospieszyć, bo ceny idą w górę, tak więc my bukujemy nasze i wysłałam jej numery lotów.
Następnego dnia przyszła odpowiedź: "Wiesz co, my jednak rezygnujemy. Ty sobie na pewno pozwiedzasz, jak to masz w zwyczaju, ale jednak dla mnie ten cały pomysł tego wyjazdu jest cholernie nieatrakcyjny. Na samą imprezę nie opłaca się lecieć, bo to za daleko, więc to bez sensu, mogłaś wybrać jakiś bliższy kierunek, a na dłuższy wyjazd szkoda mi urlopu. Ale wróćmy do tematu w przyszłym roku, może znajdziemy coś lepszego".
Tak więc lecimy sami na wymarzone wakacje koleżanki, gdyż jej własny pomysł okazał się dla niej nieatrakcyjny, wybrany przez nią samą kierunek - za daleko i bez sensu, a trzech tygodni urlopu, przy których się upierała, jednak jej szkoda. W dodatku w przyszłym roku marzy jej się zafundować nam powtórkę z rozrywki. Już się cieszę.
wyjazd
Ocena:
133
(153)
Komentarze