Studenckie życie. 15 lat temu w pewnej małej miejscowości..
Część 1.
Nadszedł ten dzień, w którym w końcu udało mi się wyfrunąć z rodzinnego gniazdka. Jestem ze wsi, uczelnia, na którą udało mi się dostać była oddalona o 190km od mojego miejsca zamieszkania. Jako, że nie miałam wtedy samochodu, zdecydowałam się wynajem pokoju.
Tak się miło złożyło, że w mieście, w którym miałam studiować, mieszkała starsza o 20 lat siostra mojej koleżanki, Jadwiga. Kiedy dowiedziała się o moich planach zaoferowała mi pokój w swoim mieszkaniu "po koleżeńskiej cenie" Dziewczyna dorabiała sobie do pensji, odnajmując pokoje w swoim M4 studentom, a sama z mężem w małej kawalerce niedaleko centrum. Na jej propozycje oczywiście przystałam.
Mieszkanie składało się z 4 pokoi, 1 łazienki i małego salonu.
W jednym pokoju, tym największym, mieszkali Maciek i Zuzia, fajna i bardzo sympatyczna para ludzi. W drugim pokoju mieszkała Irena, trochę starsza studentka, bardziej doświadczona, z III roku studiów licencjackich kierunku, na który ja się wybierałam.
I tak o to mieszkaliśmy sobie we trójkę, w zgodzie i harmonii, od początku października aż do połowy listopada, gdyż do "naszego" mieszkanka wprowadziła się nowa współlokatorka, jak się w niedługim czasie okazało, nieziemsko piekielna.
WegAnka, bo tak kazała się nazywać, zdawała się pochodzić z jakiejś odległej o tysiące lat świetlnych krainy, z którą łączyła ją jakaś tajemnicza i niezrozumiała dla nas misja zbawienia świata poprzez ekologię.
Laska uważała za bardzo stosowne, aby śledzić każdy najmniejszy nasz ruch, czy to w kuchni czy poza. Systematycznie, chodziła za każdym z nas i zapisywała w swoim notatniku, kto ile plasterków szynki zjadł w ciągu dnia, z jakiego zwierzęcia była to szynka.
Regularnie zaglądała nam do szafek kuchennych, bez skrępowania przeglądała wszystkie nasze zakupy, a czasem zdarzało się, że bez pukania wchodziła do pokoi i usiłowała przeglądać nasze prywatne rzeczy. Za każdym razem po takiej akcji staraliśmy się jej wytłumaczyć, że to co robi nie jest fajne i ma tak nie robić. Niestety nic nie docierało. Dziewczyna nic sobie z naszych rozmów nie robiła, a czasem miałam wrażenie, że nawet bardziej ją to nakręca.
Po kilku takich akcjach, zaczęliśmy pokoje zamykać na klucz, zwłaszcza od wewnątrz. Staraliśmy się bardzo, aby kontakt z dziewczyną ograniczyć do minimum, aż w końcu przyszedł taki czas gdy zaczęliśmy jej unikać, wychodziliśmy gdy ona wchodziła. Czuliśmy się niczym intruzi we własnym lokum.
Pewnego dnia, po długiej przerwie świątecznej, miarka się przebrała.
Wszyscy, poza WegAnką, wyjechaliśmy do domu na święta. Co zastaliśmy po przyjeździe? Sodomę i gomorę.
Wszystkie nasze rzeczy zostały wyrzucone na śmietnik i nie mówię tu o produktach spożywczych, które spokojnie na czas naszej nieobecności leżały sobie w naszych lodówko-zamrażalkach ulokowanych w naszych pokojach, ale i również o rzeczach prywatnych typu skórzane kurtki, buty, paski czy inne torby.
Tak! Podczas naszej nieobecności laska włamała się do naszych pokoi i przegrzebała wszystkim ludziom po szafach. Wyrzuciła wszystko co było nieekologicznie i zagrażało wszechświatowi.
Na nasze skromne pytanie, co ona sobie do ch*lery myślała, zaczęła swoją tyradę o skutkach przemocy ekologicznej jaką my stosujemy przyłączając się do systemu, a z nim przecież trzeba walczyć!
Nie rozumiała niczego, uparcie tkwiła w przekonaniu, że postąpiła dobrze, promieniała z radości, powtarzając uparcie, że wszechświat tak chciał, wszechświat tego od niej wymagał, ona sobie nie ma nic do zarzucenia, bo zrobiła co było słuszne i nie będzie za to przepraszać!
Wiedząc, że nic nie wskóramy, rzeczy już też nie odzyskamy, podjęliśmy decyzje, że zadzwonimy, najpierw do Jadwigi, a potem na policje, zgłosić włamanie.
Jadwiga zmaterializowała się w mieszkaniu bardzo szybko, po ponownym wysłuchaniu historii oraz obejrzeniu mieszkania nakazała nam, abyśmy niczego nie dotykali. Staliśmy więc na środku salonu, cierpliwie czekając na przyjazd policji. Mieszkanie wyglądało tragicznie, jakby przez sam środek przeszło co najmniej tornado. W myślach robiliśmy listę rzeczy, których nas pozbawiono, ot tak na wszelki wypadek jakby zapytali, co zginęło.
WegAnki oczywiście nie było, dziewczyna uciekła w popłochu, zostawiając w mieszkaniu wszystkie swoje rzeczy. Jak stała tak wybiegła, myślała, że cała akcja rozejdzie się po kościach, że wróci za kilka dni i nikt już nie będzie pamiętał co się właściwie wydarzyło.
Była wielce zdziwiona, kiedy Jadwiga wypowiedziała jej umowę najmu.
Naszych rzeczy nigdy nie odzyskaliśmy, ale na szczęście udało się odzyskać część pieniędzy.
Część 1.
Nadszedł ten dzień, w którym w końcu udało mi się wyfrunąć z rodzinnego gniazdka. Jestem ze wsi, uczelnia, na którą udało mi się dostać była oddalona o 190km od mojego miejsca zamieszkania. Jako, że nie miałam wtedy samochodu, zdecydowałam się wynajem pokoju.
Tak się miło złożyło, że w mieście, w którym miałam studiować, mieszkała starsza o 20 lat siostra mojej koleżanki, Jadwiga. Kiedy dowiedziała się o moich planach zaoferowała mi pokój w swoim mieszkaniu "po koleżeńskiej cenie" Dziewczyna dorabiała sobie do pensji, odnajmując pokoje w swoim M4 studentom, a sama z mężem w małej kawalerce niedaleko centrum. Na jej propozycje oczywiście przystałam.
Mieszkanie składało się z 4 pokoi, 1 łazienki i małego salonu.
W jednym pokoju, tym największym, mieszkali Maciek i Zuzia, fajna i bardzo sympatyczna para ludzi. W drugim pokoju mieszkała Irena, trochę starsza studentka, bardziej doświadczona, z III roku studiów licencjackich kierunku, na który ja się wybierałam.
I tak o to mieszkaliśmy sobie we trójkę, w zgodzie i harmonii, od początku października aż do połowy listopada, gdyż do "naszego" mieszkanka wprowadziła się nowa współlokatorka, jak się w niedługim czasie okazało, nieziemsko piekielna.
WegAnka, bo tak kazała się nazywać, zdawała się pochodzić z jakiejś odległej o tysiące lat świetlnych krainy, z którą łączyła ją jakaś tajemnicza i niezrozumiała dla nas misja zbawienia świata poprzez ekologię.
Laska uważała za bardzo stosowne, aby śledzić każdy najmniejszy nasz ruch, czy to w kuchni czy poza. Systematycznie, chodziła za każdym z nas i zapisywała w swoim notatniku, kto ile plasterków szynki zjadł w ciągu dnia, z jakiego zwierzęcia była to szynka.
Regularnie zaglądała nam do szafek kuchennych, bez skrępowania przeglądała wszystkie nasze zakupy, a czasem zdarzało się, że bez pukania wchodziła do pokoi i usiłowała przeglądać nasze prywatne rzeczy. Za każdym razem po takiej akcji staraliśmy się jej wytłumaczyć, że to co robi nie jest fajne i ma tak nie robić. Niestety nic nie docierało. Dziewczyna nic sobie z naszych rozmów nie robiła, a czasem miałam wrażenie, że nawet bardziej ją to nakręca.
Po kilku takich akcjach, zaczęliśmy pokoje zamykać na klucz, zwłaszcza od wewnątrz. Staraliśmy się bardzo, aby kontakt z dziewczyną ograniczyć do minimum, aż w końcu przyszedł taki czas gdy zaczęliśmy jej unikać, wychodziliśmy gdy ona wchodziła. Czuliśmy się niczym intruzi we własnym lokum.
Pewnego dnia, po długiej przerwie świątecznej, miarka się przebrała.
Wszyscy, poza WegAnką, wyjechaliśmy do domu na święta. Co zastaliśmy po przyjeździe? Sodomę i gomorę.
Wszystkie nasze rzeczy zostały wyrzucone na śmietnik i nie mówię tu o produktach spożywczych, które spokojnie na czas naszej nieobecności leżały sobie w naszych lodówko-zamrażalkach ulokowanych w naszych pokojach, ale i również o rzeczach prywatnych typu skórzane kurtki, buty, paski czy inne torby.
Tak! Podczas naszej nieobecności laska włamała się do naszych pokoi i przegrzebała wszystkim ludziom po szafach. Wyrzuciła wszystko co było nieekologicznie i zagrażało wszechświatowi.
Na nasze skromne pytanie, co ona sobie do ch*lery myślała, zaczęła swoją tyradę o skutkach przemocy ekologicznej jaką my stosujemy przyłączając się do systemu, a z nim przecież trzeba walczyć!
Nie rozumiała niczego, uparcie tkwiła w przekonaniu, że postąpiła dobrze, promieniała z radości, powtarzając uparcie, że wszechświat tak chciał, wszechświat tego od niej wymagał, ona sobie nie ma nic do zarzucenia, bo zrobiła co było słuszne i nie będzie za to przepraszać!
Wiedząc, że nic nie wskóramy, rzeczy już też nie odzyskamy, podjęliśmy decyzje, że zadzwonimy, najpierw do Jadwigi, a potem na policje, zgłosić włamanie.
Jadwiga zmaterializowała się w mieszkaniu bardzo szybko, po ponownym wysłuchaniu historii oraz obejrzeniu mieszkania nakazała nam, abyśmy niczego nie dotykali. Staliśmy więc na środku salonu, cierpliwie czekając na przyjazd policji. Mieszkanie wyglądało tragicznie, jakby przez sam środek przeszło co najmniej tornado. W myślach robiliśmy listę rzeczy, których nas pozbawiono, ot tak na wszelki wypadek jakby zapytali, co zginęło.
WegAnki oczywiście nie było, dziewczyna uciekła w popłochu, zostawiając w mieszkaniu wszystkie swoje rzeczy. Jak stała tak wybiegła, myślała, że cała akcja rozejdzie się po kościach, że wróci za kilka dni i nikt już nie będzie pamiętał co się właściwie wydarzyło.
Była wielce zdziwiona, kiedy Jadwiga wypowiedziała jej umowę najmu.
Naszych rzeczy nigdy nie odzyskaliśmy, ale na szczęście udało się odzyskać część pieniędzy.
studia
Ocena:
110
(128)
Komentarze