Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91418

przez ~olkafasolka ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy wiecie - wczoraj był Dzień Psa.
Ostatnio czytałam tu historię dziewczyny określającej się jako była psiara, która krytykowała głupotę psiarzy i ja napiszę coś w podobnej konwencji, ponieważ też jestem poniekąd byłą psiarą i też jestem zszokowana głupotą ludzi, tym bardziej, że większość z nich jest przekonana, że są najcudowniejszymi opiekunami na świecie.

Wychowałam się na wsi i zawsze mieliśmy przy domu kilka psów. Wszyscy wiedzieli, że moi rodzice nie odmówią zaopiekowania się psem, więc jak komuś z rodziny czy sąsiadów pies się znudził to lądował u nas. Psy małe, duże, w większości kundle. Przewinęło się ich kilkanaście. Psy miały swoje miejsce na dworze, ale mogły też swobodnie wchodzić do domu. Większość jednak wolała spędzać czas na dworze, miały tam swoje budy, zabawki, duży kawałek łąki. W zimie zawsze pilnowaliśmy, żeby psy nie zmarzły, czy nie czekają pod drzwiami, żeby wejść do domu. Podobnie w lecie przy wysokich temperaturach. Mieliśmy psa, który nigdy nie wchodził do domu (prawdopodobnie pierwszy właściciel go nie wpuszczał i pies był tak nauczony), w zimie ojciec wyścielał mu budę wełnianymi kocami, specjalnie dla niego postawił na lato altankę, aby pies zawsze miał zacienione i przewiewne miejsce.

Pierwsza piekielność więc dotyczy tego, że gdy jeszcze udzielałam się na psiarskich forach i grupach i opisywałam taki stan rzeczy, dostawałam mnóstwo krytycznych komentarzy, że miejsce psa jest w domu, jak można psa w zimie na dworze trzymać, pytania czy mi też rodzice kazali spać w budzie na dworze albo sugestie z dupy, że na pewno psy były trzymane na krótkim łańcuchu.

Kiedy przeprowadziłam się do miasta byłam przez kilka lat bezpsowa. Poznałam jednak chłopaka, który miał psa, którego bardzo kochał. Uważałam, że to piękne i urocze. Pies był bardzo kudłaty i bardzo się lenił. Nie przeszkadzało mi, że gdy przychodziłam do niego, wychodziłam cała w sierści. W końcu zaczęliśmy spotykać też u mnie. Kiedyś chłopak zapytał czy może przyjść z psem, zgodziłam się, zaznaczyłam jednak, że nie chcę, aby pies wchodził mi na łóżko czy na kanapę (u niego w domu było to standardem). Chłopak niby się zgodził, ale gdy pies zwalił mi się na kanapę i próbowałam go zgonić, to chłopak się oburzył, że jestem nieprzyjazna psom i skoro nie akceptuję jego psa to nie powinniśmy się spotykać. Tak też znajomość się skończyła.

Później przez kilka lat opiekowałam się już wtedy z narzeczonym psem ze schroniska. Pies był po przejściach, bywał agresywny w stosunku do ludzi i psów. Na szczęście nie był duży, więc nie było problemu z tym, aby utrzymać go na smyczy. Niestety, prawie zawsze na tej smyczy chodził, bo był po prostu nieprzewidywalny. Przykładowo machał ogonkiem i zachowywał się przyjaźnie wobec jakiegoś psa, żeby za chwilę rzucić się na niego z zębami. Ileż razy słyszeliśmy, że powinniśmy, a wręcz mamy psa spuścić ze smyczy, bo jeden czy drugi psiarz przecież widzi, że pieski się lubią. Nic nie dawały tłumaczenia, że pies może ugryźć i nie chcemy problemów. No nie, bo przecież ktoś kto nas widzi po raz pierwszy wie lepiej...

Tak się złożyło, że nasz przyjaciel odszedł gdy byłam w ciąży i postanowiliśmy póki co nie brać kolejnego psa. Kontakt czy to na żywo czy w internecie z psiarzami nadal mam. Większość z nich to naprawdę super ludzie, mam kumpelę, którą poznałam na spacerach z psem i nadal umawiamy się na wspólne spacery, ona ze swoim piesekiem, ja ze swoją córką i wbrew pozorom możemy pogadać o wszystkim.
No, ale miało być o piekielnościach...

Moja sąsiadka. Mieszka koło nas para w średnim wieku. Mają oni pięknego samojeda z renomowanej hodowli. Pies ma u nich wspaniałe życie, jak sądzę, wychuchany, wydmuchany, wycmokany. Sąsiadka wielokrotnie podkreślała, że szukała najlepszej hodowli, czekała ileś tam czasu na szczeniaka (chyba z rok?), wcześniej miała też samojeda, ale z innej hodowli i coś tam było nie tak, bo pies chorowity itd.
Taa... tymczasem na fejsie tej pani co parę dni posty typu "kto otworzy serce dla staruszka ze schroniska" "kundelki kochają najbardziej" itd.

Gdy byłam dosłownie parę dni po porodzie zaczęła mnie gorąco namawiać na przygarnięcie jakiegoś tam pieska ze schroniska. Piesek fakt, uroczy, ale tłumaczę, że nie planujemy na razie psa, że skupiamy się na dziecku, no nie ma opcji. To argumenty, że dziecko MUSI wychowywać się z psem i zrobimy mu krzywdę jak psa nie weźmiemy. Dała spokój dopiero gdy zapytałam, czemu ona nie weźmie skoro sama u siebie na profilu zachwala posiadanie kilku psów, bo im więcej tym weselej. Ona nie może, bo jej pies jest wymagający...

Inny przypadek. Weszłam sobie do sklepu odzieżowego. Żadna sieciówka, taki sklep aspirujący do miana butiku. Za ladą dwie młode kobiety, a po sklepie biega sobie yorczek. Jak dla mnie spoko, nie przeszkadza mi. Przeglądam sobie ciuchy i nagle widzę małą, żołtą kałużę. Grzecznie i dyskretnie zwróciłam jednej z pań uwagę, że piesek zsiusiał się w sklepie. Pani poszła, sprzątnęła. Później tych kałuż zauważyłam więcej. Przy płaceniu za zakupy powiedziałam paniom, że tych kałuż jest więcej - sklep ni mały ni duży, można spokojnie się przejść i sprzątnąć, nie będę przecież za nie tropić psich siusków w sklepie. Panie się pouśmiechały, podziękowały, a jeszcze zanim wyszłam skomentowały do siebie ściszonym tonem, że "baba już się nie ma o co przyczepić".

Następna patologia - zaginione zwierzęta. Jestem przekonana, że w 90% tych zaginięć dałoby się uniknąć, gdyby opiekunowie psów dopełniali swojego obowiązku brania odpowiedzialności za psa. Jak gubią swoje zwierzaki?
- Zostawiłam na chwilkę pod sklepem
- Piesek wystraszył się straży pożarnej i uciekł
- Furtka się otworzyła i wyszedł
- Byliśmy na festynie, pies wystraszył się fajerwerków.

A propos tego zostawiania pod sklepem... Przyznam szczerze, tak, też tak robiłam. Gdy byłam nastolatką i chodziłam do wiejskiego sklepu, brałam czasem psa, a w zasadzie pies po prostu ze mną szedł, kompletnie bez smyczy, a pod sklepem po prostu czekał nieprzywiązany. Z perspektywy czasu uważam, że to było głupie i na pewno z obecnym stanem wiedzy i doświadczeniem na pewno bym tego nie zrobiła. Niemniej to i tak były nieco inne okoliczności (wieś na uboczu, znikomy ruch samochodowy, same znajome twarze, a pies nieco pokraczny kundelek, żaden kąsek dla złodzieja), tym bardziej nie rozumiem, jak można przywiązywać psa pod sklepem w centrum miasta, a tym bardziej młodego rasowca i iść na półgodzinne zakupy.

Ten temat był wielokrotnie poruszany na różnych grupach. Część psiarzy argumentuje, że co ma niby w tym czasie zrobić z psem. Mi się wydaje, że można po prostu zostawić w domu...
Inni argumentują, że można po prostu zezwolić psom na wstęp do sklepu. Raz w takiej dyskusji przywołałam opisaną tu sytuację z sikającym w sklepie yorczkiem i oczywiście każdy jeden psiarz domagający się wpuszczania psów do sklepów dałby sobie rękę uciąć, że jego pies nigdy w życiu nie nasikałby w sklepie. Jak pada argument o klientach z alergią lub bojących się psów to kontrargumentem jest to, że trzeba sobie iść na terapię albo leki na alergię brać, bo to jest problem tych ludzi, a nie szanownych psiarzy. Często zaczyna się też histeria, że psy są szykanowane, już nigdzie nie można pójść z psem i biedne piesulki w sumie to muszą ciągle w domu siedzieć.

Podobnie gdy zaczyna się dyskusja o obecności psów na placach zabaw. Pada wtedy pytanie, dlaczego w sumie z grzecznym psem nie można. Ja wam powiem, jakie są moje doświadczenia. Na grzeczne psy na placach zabaw w zasadzie nikt nie zwraca uwagi, a jeśli są przyjazne dzieciom i lubią pieszczoty to nawet są miłym akcentem.
Ale totalnie nie potrafią zrozumieć, dlaczego na place zabaw z psami pchają się ludzie, którzy mają świadomość tego, że ich psy są nerwowe, agresywne i źle znoszą hałas. Ludzie mają tego świadomość, ale pchają się tam, bo przecież mają psa pod kontrolą i w zasadzie pies jeszcze nikomu nic nie zrobił i w sumie to jest grzeczny, choć trochę się denerwuje. Pomijając bezpieczeństwo dzieci - dlaczego narażać psa na taki stres, nawet jeśli do tej pory nic się nie stało?

Tu właśnie jako przykład nada się historia, która wydarzyła się u mnie w sąsiedztwie. Pewien pan miał psa, dużego psa. Nie pamiętam czy rasowy czy w typie rasy, ale jakieś 50 kg wagi. Facet szczycił się, że pies jest duży, ale kochany miś, ludzie się oburzają, że puszcza go bez smyczy, ale pies jest flegamtykiem, nie reaguje na zaczepki innych psów. I z moich obserwacji tak faktycznie było. Ale pewnego dnia pan spacerował sobie z psem, oczywiście pies luzem. Znad przeciwka szedł jakiś facet. Pies go minął, po czym ni z tego ni z owego rzucił się w jego stronę. Szczęście było takie, że pies był już mocno dojrzały, duży, więc dość powolny, do tego miał zęby w kiepskim stanie (znacznej części mu brakowało), a ten drugi facet postawny i w miarę ogarnięty, bo gdy zorientował się, że pies na niego naciera, skulił się i nakrył głowę rękami, właściciel szybko zareagował i udało mu się z niemałym trudem odciągnąć psa. Skończyło się na otarciach na rękach.

Po awanturze pan psiarz stwierdził, że widocznie facet był napity, bo pies nie lubi zapachu alkoholu. Czyli wiadomo, wina pijusa. Czy od tego czasu prowadzał psa na smyczy albo chociaż w kagańcu? No nie, bo przecież była to wina pijaka...

Kolejna sprawa. Na grupę trafiło zdjęcie wstawione przez samą osobę na zdjęciu - młoda dziewczyna z buldożkiem francuskim w wózku dziecięcym, w uroczych ciuszkach. Buldog francuski jak wygląda każdy mniej więcej wie, ale ten pies był potwornie otyły. Postanowiłam nie komentować, bo stwierdziłam, że nie ma co hejtować, pies może być chory i nie może za wiele chodzić sam, nie wiem. Jednak pod tym postem opka zaczęła się chwalić, że pies je ludzkie jedzenie, w tym słodycze, bo lubi. Tu już się spotkała z bardzo ostrą krytyką, że robi z psa kalekę, ale nadal znalazło się kilku wariatów broniących tego, bo najlepiej żeby każdy się swoim psem zajął, a nie oceniał innych, a piesek wygląda uroczo i na pewno jest szczęśliwy, bo widać, że pani go kocha.

Jeden przypadek, który można potraktować jako anegdotkę, opowiedziana przez znajomego z trzeciej ręki, więc nie wiem czy to prawda.
Na plac zabaw wparowała para z psem. Bez dziecka w sensie. Puściła psa luzem. Gdy ludzie zaczęli im zwracać uwagę, że z psem nie wolno, a tym bardziej puszczać psa bez smyczy, to para odparła, że pies też ma prawo się pobawić, bo dla dzieci jest pełno placów zabaw, a dla piesków nie ma, więc oni będę psa wybawiać tutaj.

Ogólnie w ramach podsumowania powiem tak. Wszyscy się chyba zgodzimy, że posiadanie psa jest pewnym trendem. Ludzie kochają pieski, uważają, że jak ktoś nie lubi psów jest złym człowiekiem, psy lepsze od ludzi itd. Większość ludzi uważa, że jest dobrze przygotowana na opiekę nad psem, ale odnoszę wrażenie, że ludzie zapominają to, że to jest PIES. Pies, a nie człowiek. Zwierzę, które ma inne potrzeby niż człowiek. Zwierzę, dla którego łażenie po sklepach, placach zabaw, kawiarniach czy imprezach nie jest atrakcją, a stresem. Zwierzę, które oprócz dużej ilości przytulasów potrzebuje konsekwencji i dyscypliny w wychowaniu, zwierzę, które pod wieloma względami jest zależne od człowieka, nie tylko dlatego, że pies da mu pić, jeść i ciepłe wyrko, ale też dlatego, że to od człowieka zależy czy pies będzie zrównoważony, zdrowy.

Tymczasem ludzie biorą psy, bo to modne, fajne, super jest pokazać na social mediach, że ma się pieska, super pójść do kawiarni z pieskiem i pokazać, że kocha się go jak dziecko. Ale pies to nie dziecko. Niezależnie od tego, czy ktoś uważa, że psy są lepsze od dzieci i lepiej wziąć psa - traktując psa jak dziecko można go po prostu skrzywdzić i zaburzyć. A przy okazji roszczeniową postawą i zachowaniem typu "mam wszystkich na około gdzieś, bo liczy się, mój pies coś chce (albo pańciom wydaje się, że pies chce), więc tak zrobię" ludzie zrażają się do tych pięknych i mądrych stworzeń kojarząc je z niestabilnymi psychicznie właścicielami. Czasem wydaje mi się, że ludzie traktują psy jak modny dodatek do spacerku na miasto - biorą psa, a jednocześnie absolutnie nie mają zamiaru nic zmieniać w swoim stylu życiu i przyzwyczajeniach i dopasowują psa do siebie albo wymagają od innych dopasaowania się do siebie i swojego psa.

I zawsze pamiętam słowa weterynarki, do której chodziliśmy z naszym staruszkiem zanim odszedł. Babka od prawie 30 lat w zawodzie. Jakiś czas po adopcji, rozmawiając z nią powiedziałam, że pies jest trudny do ułożenia i nie wiem, kiedy zaufam mu na tyle, aby spuszczać go ze smyczy. Weterynarka powiedziała, że po usłyszeniu historii wielu psów ma jeden wniosek.
"Psa się kocha, o psa się dba, ale pies to nie mąż, żeby mu ufać, psa trzeba kontrolować".
A o tym chyba część psiarzy zapomina...

psy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (148)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…