W czasach przed pandemią, znajomy mojego męża z czasów studenckich organizował coroczne bale karnawałowe. Podczas jednego z tych wydarzeń poznałam Lindę - "pozytywnie szajbniętą", charyzmatyczną Szwedkę, która zarażała energią i entuzjazmem. Szybko nawiązałyśmy bliską relację, spotykając się co roku na balach i utrzymując kontakt online przez resztę roku.
Od 2020 roku Linda i jej mąż zaczęli organizować w lipcu bożonarodzeniowe imprezy, które zyskały popularność i nawet były opisywane w lokalnej prasie. Pomysł wziął się ze szwedzkiej gry słów: "Jul i Juli", czyli Boże Narodzenie w lipcu. W ogrodzie stawiany był duży namiot, dom i ogród dekorowane jak w amerykańskich filmach, do tego świąteczne jedzenie i muzyka, a goście przebierali się w stosowne stroje. Co roku otrzymywaliśmy zaproszenie, jednak w 2020 i 2021 nie mogliśmy przyjechać z powodu ograniczeń podróżniczych, a w 2022 z powodu naszego wesela odbywającego się tydzień później. Obiecaliśmy jednak Lindzie, że w kolejnym roku na pewno się pojawimy, zwłaszcza że zaprosiła również parę naszych przyjaciół z Polski (nazwijmy ich roboczo Kowalscy), których poznała na naszym weselu.
Żebyśmy nie jechali specjalnie na samą imprezę, Linda całą naszą czwórkę zaprosiła do siebie na tygodniowe wakacje, mówiąc, że ma duży dom i dobre warunki. Dodatkowo przed imprezą zawsze biorą z mężem tydzień urlopu, więc będą mieli czas się nami zająć i zabierać na wycieczki po okolicy. Kowalscy stwierdzili, że czemu nie, urlop na szwedzkiej prowincji w otoczeniu natury brzmi świetnie, z tym że nie chcą nadużywać gościnności, my z kolei mieliśmy już w Szwecji plany rodzinno-towarzyskie, stanęło więc na tym, że oni przyjadą w środę rano, a my dojedziemy w czwartek wieczorem po wizycie u moich teściów. Plan zakładał wycieczki w środę i czwartek dla Kowalskich, wspólną wyprawę w piątek, imprezę w sobotę i rozjazd w niedzielę.
Po przyjeździe w czwartek wieczorem byliśmy zaskoczeni, widząc na tarasie sporą grupę ludzi, mimo że Linda obiecywała, że do piątku będziemy tylko w szóstkę. Do tego na twarzach Kowalskich wydawał się malować lekki wku*w. Kolejnym zaskoczeniem był stan domu - Linda okazała się mieć problem problem z zakupoholizmem i zbieractwem. Dom był tak zawalony rzeczami, że ciężko było się poruszać, do tego wszędzie było nieludzko brudno. W kuchni nie było nawet gdzie odłożyć kubka, w sypialni, którą dostaliśmy, musieliśmy najpierw odgarnąć rzeczy z podłogi, żeby móc dojść do łóżka oraz postawić walizkę, potem z parapetu, żeby móc uchylić okno, a na końcu znaleźć jakąś szmatę, żeby chociaż trochę przetrzeć nieliczne wolne powierzchnie. Pościel na szczęście była czysta. Kowalscy mieli gorzej, ich sypialnia była całkowicie zastawiona i przez to pozbawiona dziennego światła.
Dom okazał się być również sporo mniejszy niż Linda deklarowała. Miał dwie sypialnie, salon, kuchnię i jedną łazienko-ubikację. Po naszym przyjeździe miało w nim spać 10 osób: Kowalscy i my w dwóch sypialniach, Linda z mężem w piwnicy, cztery osoby na materacach w salonie i dwie osoby w przyczepie kempingowej na podwórku. W piątek mieli dojechać kolejni goście. Jako że jedna łazienka (na szczęście w miarę czysta) musiała wystarczyć na 12 osób, Linda zabroniła gościom korzystania z prysznica, obawiając się kolejek i zużycia wody. Bez umycia się można przeboleć jedną noc, ale nie trzy lub więcej, zwłaszcza latem, więc goście zakaz olali, co skutkowało scysją z gospodynią, która waliła w drzwi łazienki, gdy ktoś przebywał tam jej zdaniem zbyt długo. Alternatywy noclegowe były słabe, jedyny dostępny motel w okolicy miał warunki gorsze niż u Lindy.
Następnego dnia po śniadaniu w postaci paczkowanego chleba z nutellą Kowalscy poprosili mnie o rozmowę. Okazało się, że kiedy przyjechali w środę rano, Linda z mężem przedstawiła im plan dnia. Jadą na wycieczkę na jakąś pobliską wyspę, potem do restauracji na obiadokolację, a potem na zakupy, bo w domu nic nie ma poza jedzeniem na imprezę, słoikiem nutelli i słodyczami. W trakcie wycieczki Linda zmieniła jednak plany i oznajmiła, że ma nadzieję, że Kowalscy nie są głodni, bo na obiad i zakupy niestety nie ma czasu, gdyż zaraz przyjeżdżają do niej kolejni goście (znajomi ze Sztokholmu), więc trzeba szybko wracać do domu. W czwartek wszyscy goście zostali na cały dzień zagonieni do pracy przy stawianiu namiotów i dekorowaniu domu i ogrodu (na wieczór zamówiła tort kanapkowy, więc przynajmniej było co jeść). Plan na piątek i sobotę zakładał dalsze przygotowania, a rozmowy toczyły się głównie po szwedzku, co wykluczało Kowalskich z towarzystwa.
Tak więc był problem. Kowalscy mieli dość. Nie taki był plan. Przyjechali tu spędzić urlop, chcieliby coś zobaczyć i zjeść w końcu jakiś ciepły posiłek, a nie zaiwaniać w czyimś ogrodzie, żywiąc się chlebem z nutellą. Wiedzieli, że to nie jest nasza wina i nie mieli do nas pretensji, ale prosili o pomoc. Czy moglibyśmy gdzieś z nimi pojechać, zjeść obiad i pokazać im okolicę? Albo chociaż doradzić, dokąd mogą sami pojechać. No i porozmawiać z Lindą, bo im trochę niezręcznie, nie chcą wyjść na roszczeniowych, a my ją lepiej znamy.
Poszłam porozmawiać z mężem, wiedząc, że może nie być łatwo, gdyż ma on tendencję do zadowalania wszystkich naokoło, kosztem siebie i swoich bliskich. Ale po krótkiej wymianie zdań ("Jesteśmy w czyimś domu i musimy dostosować się do planów gospodarzy, jak chcecie, jedźcie sami, ja wolę nie" kontra "Gospodarze oszukali gości, składając obietnice bez pokrycia. Nieświadomie, bo nieświadomie, my wsadziliśmy naszych przyjaciół na minę, więc zróbmy coś, żeby nie mieli zupełnie zmarnowanego urlopu. Poza tym jesteś tutejszy, znasz okolicę, bardziej przydasz się jako przewodnik niż przy pompowaniu kolejnych bałwanków i mikołajów") Gustav ustąpił i krakowskim targiem stanęło na tym, że popracujemy jeszcze przez godzinę, a potem on pogada z mężem Lindy i pojedziemy.
Mąż Lindy nie miał nic przeciwko, wyraził nawet wyrzuty sumienia, że nie mają czasu się nami zająć. Za to Linda wtrąciła się, mówiąc, że jest mnóstwo pracy i potrzebna jest każda para rąk. Gustav pokiwał głową i odpowiedział, że rozumie, dlatego zdejmuje jej z głowy zajmowanie się gośćmi, których zaprosiła, a dla których nie ma czasu. Pojechaliśmy więc. Spędziliśmy fantastyczny dzień, odwiedziliśmy malownicze miasteczko oddalone o jakieś 30 km, gdzie zjedliśmy obiad, następnie zwiedziliśmy pobliski park krajobrazowy, a potem wróciliśmy do miasteczka na lody i spacer po marinie, pod wieczór wracając do Lindy. Wieczór spędziliśmy grając z Lindą, jej mężem i resztą gości w fińskie karaoke. Atmosfera była niby fajna, ale ze strony gości ze Sztokholmu, którzy spędzili cały dzień pracując, dało się jednak odczuć lekką wrogość (może głodni byli). Późnym wieczorem nastąpiła kolejna scysja z gospodynią na temat korzystania z łazienki, po czym poszliśmy spać.
W sobotę rano Linda zapowiedziała, że ponieważ tej nocy w domu będzie nocować dodatkowych kilkanaście osób (nie wiem, gdzie zamierzała ich upchać), dzisiaj oraz w niedzielę rano łazienka będzie dostępna wyłącznie na szybkie siku. Tym razem już kategorycznie żadnego mycia się. Po porannej porcji chleba z nutellą pomogliśmy dokończyć przygotowania do imprezy, po czym poinformowaliśmy gospodarzy, że zabieramy Kowalskich do miasteczka na obiad.
Impreza przebiegła przyjemnie. Co prawda goście ze Sztokholmu się do nas nie odzywali, ale było mnóstwo innych osób, z którymi można było pogadać i miło spędzić czas. Przed 1 w nocy poczuliśmy zmęczenie i postanowiliśmy położyć się spać, zwłaszcza że rano musieliśmy wstać wcześnie, aby ruszyć w dalszą drogę. Pożegnaliśmy się z gośćmi i poszliśmy powiedzieć "dobranoc" gospodarzom. Tu znowu zrobił się problem, gospodarze oczekiwali, że wszyscy goście nocujący u nich w domu zostaną do końca imprezy, a potem pomogą sprzątać. Oni sami nawet nie zamierzają kłaść się tej nocy. Mężowie zaproponowali, żebyśmy my poszły spać, a oni jeszcze trochę zostaną i jeśli impreza skończy się jakoś niebawem, pomogą trochę ze sprzątaniem. Żadne zarywanie nocy nie wchodziło w grę, bo następnego dnia trzeba było wsiąść za kierownicę. Wytrzymali do wpół do trzeciej, poddali się i poszli spać. Impreza nadal trwała.
Następnego dnia zebraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Linda pożegnała nas chłodno i od tamtej kontakt się urwał. Nigdy więcej się do nas nie odezwała, nie zareagowała nawet na wysłane jej życzenia urodzinowe.
Jakiś czas później Linda zapowiedziała na Faceboku tegoroczną imprezę, zaznaczając, że zaproszone są tylko te osoby, które na jej zaproszenie zasłużyły. Jeśli ktoś nie dostał stosownej wiadomości prywatnej, to znaczy, że się nie zakwalifikował (użyła dokładnie tych słów). No cóż, ani Kowalscy, ani my nie dostaliśmy wiadomości. Jakoś przebolejemy tę stratę. Zwłaszcza że przez ulewę tegoroczna impreza w ostatniej chwili została odwołana. Szkoda tylko gości, którzy zapewne narobili się na darmo.
Od 2020 roku Linda i jej mąż zaczęli organizować w lipcu bożonarodzeniowe imprezy, które zyskały popularność i nawet były opisywane w lokalnej prasie. Pomysł wziął się ze szwedzkiej gry słów: "Jul i Juli", czyli Boże Narodzenie w lipcu. W ogrodzie stawiany był duży namiot, dom i ogród dekorowane jak w amerykańskich filmach, do tego świąteczne jedzenie i muzyka, a goście przebierali się w stosowne stroje. Co roku otrzymywaliśmy zaproszenie, jednak w 2020 i 2021 nie mogliśmy przyjechać z powodu ograniczeń podróżniczych, a w 2022 z powodu naszego wesela odbywającego się tydzień później. Obiecaliśmy jednak Lindzie, że w kolejnym roku na pewno się pojawimy, zwłaszcza że zaprosiła również parę naszych przyjaciół z Polski (nazwijmy ich roboczo Kowalscy), których poznała na naszym weselu.
Żebyśmy nie jechali specjalnie na samą imprezę, Linda całą naszą czwórkę zaprosiła do siebie na tygodniowe wakacje, mówiąc, że ma duży dom i dobre warunki. Dodatkowo przed imprezą zawsze biorą z mężem tydzień urlopu, więc będą mieli czas się nami zająć i zabierać na wycieczki po okolicy. Kowalscy stwierdzili, że czemu nie, urlop na szwedzkiej prowincji w otoczeniu natury brzmi świetnie, z tym że nie chcą nadużywać gościnności, my z kolei mieliśmy już w Szwecji plany rodzinno-towarzyskie, stanęło więc na tym, że oni przyjadą w środę rano, a my dojedziemy w czwartek wieczorem po wizycie u moich teściów. Plan zakładał wycieczki w środę i czwartek dla Kowalskich, wspólną wyprawę w piątek, imprezę w sobotę i rozjazd w niedzielę.
Po przyjeździe w czwartek wieczorem byliśmy zaskoczeni, widząc na tarasie sporą grupę ludzi, mimo że Linda obiecywała, że do piątku będziemy tylko w szóstkę. Do tego na twarzach Kowalskich wydawał się malować lekki wku*w. Kolejnym zaskoczeniem był stan domu - Linda okazała się mieć problem problem z zakupoholizmem i zbieractwem. Dom był tak zawalony rzeczami, że ciężko było się poruszać, do tego wszędzie było nieludzko brudno. W kuchni nie było nawet gdzie odłożyć kubka, w sypialni, którą dostaliśmy, musieliśmy najpierw odgarnąć rzeczy z podłogi, żeby móc dojść do łóżka oraz postawić walizkę, potem z parapetu, żeby móc uchylić okno, a na końcu znaleźć jakąś szmatę, żeby chociaż trochę przetrzeć nieliczne wolne powierzchnie. Pościel na szczęście była czysta. Kowalscy mieli gorzej, ich sypialnia była całkowicie zastawiona i przez to pozbawiona dziennego światła.
Dom okazał się być również sporo mniejszy niż Linda deklarowała. Miał dwie sypialnie, salon, kuchnię i jedną łazienko-ubikację. Po naszym przyjeździe miało w nim spać 10 osób: Kowalscy i my w dwóch sypialniach, Linda z mężem w piwnicy, cztery osoby na materacach w salonie i dwie osoby w przyczepie kempingowej na podwórku. W piątek mieli dojechać kolejni goście. Jako że jedna łazienka (na szczęście w miarę czysta) musiała wystarczyć na 12 osób, Linda zabroniła gościom korzystania z prysznica, obawiając się kolejek i zużycia wody. Bez umycia się można przeboleć jedną noc, ale nie trzy lub więcej, zwłaszcza latem, więc goście zakaz olali, co skutkowało scysją z gospodynią, która waliła w drzwi łazienki, gdy ktoś przebywał tam jej zdaniem zbyt długo. Alternatywy noclegowe były słabe, jedyny dostępny motel w okolicy miał warunki gorsze niż u Lindy.
Następnego dnia po śniadaniu w postaci paczkowanego chleba z nutellą Kowalscy poprosili mnie o rozmowę. Okazało się, że kiedy przyjechali w środę rano, Linda z mężem przedstawiła im plan dnia. Jadą na wycieczkę na jakąś pobliską wyspę, potem do restauracji na obiadokolację, a potem na zakupy, bo w domu nic nie ma poza jedzeniem na imprezę, słoikiem nutelli i słodyczami. W trakcie wycieczki Linda zmieniła jednak plany i oznajmiła, że ma nadzieję, że Kowalscy nie są głodni, bo na obiad i zakupy niestety nie ma czasu, gdyż zaraz przyjeżdżają do niej kolejni goście (znajomi ze Sztokholmu), więc trzeba szybko wracać do domu. W czwartek wszyscy goście zostali na cały dzień zagonieni do pracy przy stawianiu namiotów i dekorowaniu domu i ogrodu (na wieczór zamówiła tort kanapkowy, więc przynajmniej było co jeść). Plan na piątek i sobotę zakładał dalsze przygotowania, a rozmowy toczyły się głównie po szwedzku, co wykluczało Kowalskich z towarzystwa.
Tak więc był problem. Kowalscy mieli dość. Nie taki był plan. Przyjechali tu spędzić urlop, chcieliby coś zobaczyć i zjeść w końcu jakiś ciepły posiłek, a nie zaiwaniać w czyimś ogrodzie, żywiąc się chlebem z nutellą. Wiedzieli, że to nie jest nasza wina i nie mieli do nas pretensji, ale prosili o pomoc. Czy moglibyśmy gdzieś z nimi pojechać, zjeść obiad i pokazać im okolicę? Albo chociaż doradzić, dokąd mogą sami pojechać. No i porozmawiać z Lindą, bo im trochę niezręcznie, nie chcą wyjść na roszczeniowych, a my ją lepiej znamy.
Poszłam porozmawiać z mężem, wiedząc, że może nie być łatwo, gdyż ma on tendencję do zadowalania wszystkich naokoło, kosztem siebie i swoich bliskich. Ale po krótkiej wymianie zdań ("Jesteśmy w czyimś domu i musimy dostosować się do planów gospodarzy, jak chcecie, jedźcie sami, ja wolę nie" kontra "Gospodarze oszukali gości, składając obietnice bez pokrycia. Nieświadomie, bo nieświadomie, my wsadziliśmy naszych przyjaciół na minę, więc zróbmy coś, żeby nie mieli zupełnie zmarnowanego urlopu. Poza tym jesteś tutejszy, znasz okolicę, bardziej przydasz się jako przewodnik niż przy pompowaniu kolejnych bałwanków i mikołajów") Gustav ustąpił i krakowskim targiem stanęło na tym, że popracujemy jeszcze przez godzinę, a potem on pogada z mężem Lindy i pojedziemy.
Mąż Lindy nie miał nic przeciwko, wyraził nawet wyrzuty sumienia, że nie mają czasu się nami zająć. Za to Linda wtrąciła się, mówiąc, że jest mnóstwo pracy i potrzebna jest każda para rąk. Gustav pokiwał głową i odpowiedział, że rozumie, dlatego zdejmuje jej z głowy zajmowanie się gośćmi, których zaprosiła, a dla których nie ma czasu. Pojechaliśmy więc. Spędziliśmy fantastyczny dzień, odwiedziliśmy malownicze miasteczko oddalone o jakieś 30 km, gdzie zjedliśmy obiad, następnie zwiedziliśmy pobliski park krajobrazowy, a potem wróciliśmy do miasteczka na lody i spacer po marinie, pod wieczór wracając do Lindy. Wieczór spędziliśmy grając z Lindą, jej mężem i resztą gości w fińskie karaoke. Atmosfera była niby fajna, ale ze strony gości ze Sztokholmu, którzy spędzili cały dzień pracując, dało się jednak odczuć lekką wrogość (może głodni byli). Późnym wieczorem nastąpiła kolejna scysja z gospodynią na temat korzystania z łazienki, po czym poszliśmy spać.
W sobotę rano Linda zapowiedziała, że ponieważ tej nocy w domu będzie nocować dodatkowych kilkanaście osób (nie wiem, gdzie zamierzała ich upchać), dzisiaj oraz w niedzielę rano łazienka będzie dostępna wyłącznie na szybkie siku. Tym razem już kategorycznie żadnego mycia się. Po porannej porcji chleba z nutellą pomogliśmy dokończyć przygotowania do imprezy, po czym poinformowaliśmy gospodarzy, że zabieramy Kowalskich do miasteczka na obiad.
Impreza przebiegła przyjemnie. Co prawda goście ze Sztokholmu się do nas nie odzywali, ale było mnóstwo innych osób, z którymi można było pogadać i miło spędzić czas. Przed 1 w nocy poczuliśmy zmęczenie i postanowiliśmy położyć się spać, zwłaszcza że rano musieliśmy wstać wcześnie, aby ruszyć w dalszą drogę. Pożegnaliśmy się z gośćmi i poszliśmy powiedzieć "dobranoc" gospodarzom. Tu znowu zrobił się problem, gospodarze oczekiwali, że wszyscy goście nocujący u nich w domu zostaną do końca imprezy, a potem pomogą sprzątać. Oni sami nawet nie zamierzają kłaść się tej nocy. Mężowie zaproponowali, żebyśmy my poszły spać, a oni jeszcze trochę zostaną i jeśli impreza skończy się jakoś niebawem, pomogą trochę ze sprzątaniem. Żadne zarywanie nocy nie wchodziło w grę, bo następnego dnia trzeba było wsiąść za kierownicę. Wytrzymali do wpół do trzeciej, poddali się i poszli spać. Impreza nadal trwała.
Następnego dnia zebraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Linda pożegnała nas chłodno i od tamtej kontakt się urwał. Nigdy więcej się do nas nie odezwała, nie zareagowała nawet na wysłane jej życzenia urodzinowe.
Jakiś czas później Linda zapowiedziała na Faceboku tegoroczną imprezę, zaznaczając, że zaproszone są tylko te osoby, które na jej zaproszenie zasłużyły. Jeśli ktoś nie dostał stosownej wiadomości prywatnej, to znaczy, że się nie zakwalifikował (użyła dokładnie tych słów). No cóż, ani Kowalscy, ani my nie dostaliśmy wiadomości. Jakoś przebolejemy tę stratę. Zwłaszcza że przez ulewę tegoroczna impreza w ostatniej chwili została odwołana. Szkoda tylko gości, którzy zapewne narobili się na darmo.
Szwecja
Ocena:
159
(177)
Komentarze