Niechcący dodałem niedokończoną historię, to jest całość.
Może jestem stary, a może się czepiam, a może jestem stary i się czepiam.
Jestem już po czterdziestce, od dwudziestu trzech lat pracuję w małym biurze gdzie płacą mi za rysowanie i robienie makiet (jest to też moje hobby).
Mam bardzo specyficzne zdolności jeśli chodzi o te projekty i najczęściej pracuję sam konsultując się z kolegami z biura.
Z tego powodu mam swoje przyzwyczajenia i naleciałości, chociaż staram się dobrze żyć z wariatami w pracy.
Było nas sześciu, z jednym małym wyjątkiem rozumieliśmy się doskonale i mogłoby tak pozostać gdyby nie Feliks, podarunek Góry mający pomóc nam przy większym projekcie, zesłany nam przez Szefa, Managera i Anetki z HR-u.
Siedem lat temu Firma zrobiła całą masę ciekawych wyborów próbując otworzyć się na młodych i głodnych sukcesu ludzi, w których widziała przyszłość. Dzięki tej brawurowej kampanii (i okropnemu, bardzo "młodzieżowemu" billboardowi z naszym Szefem regionalnym) zaroiło się w centrali i większych biurach od mniej lub bardziej przyjaznych i utalentowanych żółtodziobów.
O panie, za te możliwości, kursy, szykowne biura i modernizację urządzeń i pomieszczeń byśmy parę lat temu popełniali krwawe zbrodnie, ale należymy do starej daty kolesi wymieniających powoli koszule i krawaty na koszulki polo w imię wygody, nasz czas minął. Mało tego lwia część tego, co ja musiałem studiować kilka lat i szlifować w wolnym czasie jest teraz dostępne online i opłacane przez firmę dla młodych zdolnych. Feliks jest stosunkowo nowym nabytkiem firmy, a jego wykształcenie to przynajmniej 60% dobrej woli szefostwa.
Feliks ma dwadzieścia pięć lat i jest architektem, nie tylko przez duże A, ale przez duże wszystkie litery. ARCHITEKTEM.
My tylko tam sobie coś rysujemy albo sobie przesuwamy koraliki na liczydłach, Feliks Projektuje.
Zasadniczo z tego jak się chłopak zachowuje wychodzi na to, że mógłby zrobić wszystko to co nasza szóstka tylko lepiej, szybciej i efektywniej.
Nasze biuro nie jest typowe, każdy z nas jest specjalistą w swojej dziedzinie i możecie mi uwierzyć że nie da się zrobić projektu szybciej niż my go robimy zachowując jakość jaką staramy się gwarantować.
Nie wiem czy coś się zmieniło przez ostatnie lata, ale dotąd nasza komórka działała bardzo dobrze bez nadzoru szefa na miejscu, pomijając regionalnego wpadającego raz na jakiś czas albo okazjonalne odwiedziny jednej z Anetek.
Ale Feliks chyba tego nie rozumiał, zachowując się jakby przybył by zbawić nas od naszej miałkości, zacofania i małomiasteczkowej prostoty.
Chłopak tłumaczył mi na przykład bardzo uproszczonym językiem jak funkcjonuje *popularny program do tworzenia projektów lepiej niż inni* ja mówię mu, że wiem jak funkcjonuje *popularny program do tworzenia projektów lepiej niż inni* ale wolę się dalej bawić klejem i nożyczkami, trochę na złość afiszując się z przenoszonymi skończonymi kawałkami makiety, ale przecież widział, że mamy wszyscy laptopa/tableta i oprogramowanie, więc chyba musiał się skapnąć, że umiemy go używać.
I kiedy mówię bardzo uproszczonym językiem, mam na myśli, że gdyby mógł rozpalić ognisko i dawać znaki dymne to by to zrobił, ale nie było chyba miejsca bo ograniczył się do tłumaczenia jednocześnie rysując niebieskim mazakiem kolejne kroki na whitebordzie, chyba żeby wszyscy widzieli. Przy czym powtarzam i przysięgam na czaple, że znam się na tym programie i używałem go w trakcie realizacji projektu.
I tak wiadomo było, że młody nie zostanie długo, więc spokojnie znosiłem dogadywanki, puszczanie głośnej muzyki przy pracy, czasem nam zdarzało napić się piwa albo musującego wina, ale to raczej jak jakaś okazja była, a nie co drugi dzień), mazanie po projekcie ołówkiem i przechwalanie się co to się już "zbudowało", marudzenie jak dziecko, że deadline, że za wolno, że u niego to już by trzeci projekt robili (normalne tempo pracy było tylko my sobie nie musimy sztucznie napompować kulfona).
W dodatku każde zdanie kończył takim przeciągniętym "co?" że aż mnie trzęsło żeby mu dosadnie nie odpowiedzieć.
Jak w "Cake, wiesz o ociepleniu, coooo?" kiedy chciałem podkręcić klimę we własnym biurze bo powietrze było gorące i wilgotne jak lato w Wietnamie.
Pod koniec projektu unikaliśmy go wszyscy jak tylko się dało, naturalnie nadal miał dostęp do wszystkich narzędzi, oprogramowania, pokoi, wszystko co chciał to miał tylko rozmawiać nam się jakoś intensywniej odechciało bo nieważne o co chodziło: Młody wiedział lepiej i naprawdę nie wiem gdzie się robi takich ludzi, ale ani wcześniej ani później nie spotkałem nikogo innego kto był tak przekonany o swojej nadzwyczajności.
Pewnego dnia Felek zniknął.
To znaczy, nie pojawił się w pracy, najpierw jeden dzień, później drugi, powoli zaczynałem myśleć, że może któremuś koledze w końcu nerw puścił i będzie trzeba tłumaczyć się u Szefa z ewentualnych nadprogramowych zwłok.
Zadzwoniłem do centrali i trafiłem na jedną z bardziej przystępnych Anetek.
Okazało się, że jak tylko młody skończył robić to, do czego niezbędna była jego obecność u nas, zwinął manatki i uciekł w bezpieczne ramiona centrali. I jak tylko tam dotarł obrobił nam wszystkim tyłki, a najbardziej to mnie, chyba dlatego, że jestem tam najdłużej z chłopaków albo mu się z ryja nie spodobałem albo bo nie lubię drinków, które smakują jak dwukrotnie pite wino.
Anetka podzieliła się ze mną kilkoma drobiazgami, a ja nadal nie dowierzając, że koleś nie dość, że bez słowa zniknął (kolega Romek, który miał najwięcej z gnojkiem do czynienia jeszcze dwa tygodnie dzwonił za szczegółami technicznymi) to jeszcze miał czelność marudzić na nas do regionalnego i gdzie się jeszcze dało, zadzwoniłem do centrali by dowiedzieć się od regionalnego co dalej.
Szefunio całkiem uśmiechniętym głosem wyjaśnił mi powody niezadowolenia Feliksa.
A więc, drodzy piekielni, jestem "pracownikiem starej daty" i "nie potrafię pracować w grupie". Poza tym "brakuje mi szacunku wobec młodszych kolegów i koleżanek" i "komentuję w niepoprawny sposób ewentualne niedociągnięcia lub sytuacje, które nie odpowiadają mojemu światopoglądowi (jedyne co powiedziałem to do Romka "On się ciebie bardziej boi niż ty jego" jak musiał iść z Feliksem wyliczenia omawiać, co bardzo oburzyło młodszego kolegę).
Naturalnie to było zdanie Feliksa i zostało mi przekazane na moje własne życzenie, regionalny wydawał mi się za to zdecydowanie zbyt spokojny i radosny w trakcie tej rozmowy jak na jej okoliczności.
Zapytałem szefa czy chce poznać nasze zdanie na temat Feliksa, ale staruszek machnął tylko ręką.
"Panie Cake, da pan sobie spokój. Ja wiem i pan wie, ze to dzieciak jest. Zobaczy pan, że za parę lat z niego będzie niezły Architekt. Jeszcze parę projektów z dala od dużego miasta i się nauczy Felek ogłady".
Czyli my tracimy nerwy bo staruszek sobie gówniarza szlifuje.
Podejrzewam powoli że imiona na literę F są chyba przeklęte.
Może jestem stary, a może się czepiam, a może jestem stary i się czepiam.
Jestem już po czterdziestce, od dwudziestu trzech lat pracuję w małym biurze gdzie płacą mi za rysowanie i robienie makiet (jest to też moje hobby).
Mam bardzo specyficzne zdolności jeśli chodzi o te projekty i najczęściej pracuję sam konsultując się z kolegami z biura.
Z tego powodu mam swoje przyzwyczajenia i naleciałości, chociaż staram się dobrze żyć z wariatami w pracy.
Było nas sześciu, z jednym małym wyjątkiem rozumieliśmy się doskonale i mogłoby tak pozostać gdyby nie Feliks, podarunek Góry mający pomóc nam przy większym projekcie, zesłany nam przez Szefa, Managera i Anetki z HR-u.
Siedem lat temu Firma zrobiła całą masę ciekawych wyborów próbując otworzyć się na młodych i głodnych sukcesu ludzi, w których widziała przyszłość. Dzięki tej brawurowej kampanii (i okropnemu, bardzo "młodzieżowemu" billboardowi z naszym Szefem regionalnym) zaroiło się w centrali i większych biurach od mniej lub bardziej przyjaznych i utalentowanych żółtodziobów.
O panie, za te możliwości, kursy, szykowne biura i modernizację urządzeń i pomieszczeń byśmy parę lat temu popełniali krwawe zbrodnie, ale należymy do starej daty kolesi wymieniających powoli koszule i krawaty na koszulki polo w imię wygody, nasz czas minął. Mało tego lwia część tego, co ja musiałem studiować kilka lat i szlifować w wolnym czasie jest teraz dostępne online i opłacane przez firmę dla młodych zdolnych. Feliks jest stosunkowo nowym nabytkiem firmy, a jego wykształcenie to przynajmniej 60% dobrej woli szefostwa.
Feliks ma dwadzieścia pięć lat i jest architektem, nie tylko przez duże A, ale przez duże wszystkie litery. ARCHITEKTEM.
My tylko tam sobie coś rysujemy albo sobie przesuwamy koraliki na liczydłach, Feliks Projektuje.
Zasadniczo z tego jak się chłopak zachowuje wychodzi na to, że mógłby zrobić wszystko to co nasza szóstka tylko lepiej, szybciej i efektywniej.
Nasze biuro nie jest typowe, każdy z nas jest specjalistą w swojej dziedzinie i możecie mi uwierzyć że nie da się zrobić projektu szybciej niż my go robimy zachowując jakość jaką staramy się gwarantować.
Nie wiem czy coś się zmieniło przez ostatnie lata, ale dotąd nasza komórka działała bardzo dobrze bez nadzoru szefa na miejscu, pomijając regionalnego wpadającego raz na jakiś czas albo okazjonalne odwiedziny jednej z Anetek.
Ale Feliks chyba tego nie rozumiał, zachowując się jakby przybył by zbawić nas od naszej miałkości, zacofania i małomiasteczkowej prostoty.
Chłopak tłumaczył mi na przykład bardzo uproszczonym językiem jak funkcjonuje *popularny program do tworzenia projektów lepiej niż inni* ja mówię mu, że wiem jak funkcjonuje *popularny program do tworzenia projektów lepiej niż inni* ale wolę się dalej bawić klejem i nożyczkami, trochę na złość afiszując się z przenoszonymi skończonymi kawałkami makiety, ale przecież widział, że mamy wszyscy laptopa/tableta i oprogramowanie, więc chyba musiał się skapnąć, że umiemy go używać.
I kiedy mówię bardzo uproszczonym językiem, mam na myśli, że gdyby mógł rozpalić ognisko i dawać znaki dymne to by to zrobił, ale nie było chyba miejsca bo ograniczył się do tłumaczenia jednocześnie rysując niebieskim mazakiem kolejne kroki na whitebordzie, chyba żeby wszyscy widzieli. Przy czym powtarzam i przysięgam na czaple, że znam się na tym programie i używałem go w trakcie realizacji projektu.
I tak wiadomo było, że młody nie zostanie długo, więc spokojnie znosiłem dogadywanki, puszczanie głośnej muzyki przy pracy, czasem nam zdarzało napić się piwa albo musującego wina, ale to raczej jak jakaś okazja była, a nie co drugi dzień), mazanie po projekcie ołówkiem i przechwalanie się co to się już "zbudowało", marudzenie jak dziecko, że deadline, że za wolno, że u niego to już by trzeci projekt robili (normalne tempo pracy było tylko my sobie nie musimy sztucznie napompować kulfona).
W dodatku każde zdanie kończył takim przeciągniętym "co?" że aż mnie trzęsło żeby mu dosadnie nie odpowiedzieć.
Jak w "Cake, wiesz o ociepleniu, coooo?" kiedy chciałem podkręcić klimę we własnym biurze bo powietrze było gorące i wilgotne jak lato w Wietnamie.
Pod koniec projektu unikaliśmy go wszyscy jak tylko się dało, naturalnie nadal miał dostęp do wszystkich narzędzi, oprogramowania, pokoi, wszystko co chciał to miał tylko rozmawiać nam się jakoś intensywniej odechciało bo nieważne o co chodziło: Młody wiedział lepiej i naprawdę nie wiem gdzie się robi takich ludzi, ale ani wcześniej ani później nie spotkałem nikogo innego kto był tak przekonany o swojej nadzwyczajności.
Pewnego dnia Felek zniknął.
To znaczy, nie pojawił się w pracy, najpierw jeden dzień, później drugi, powoli zaczynałem myśleć, że może któremuś koledze w końcu nerw puścił i będzie trzeba tłumaczyć się u Szefa z ewentualnych nadprogramowych zwłok.
Zadzwoniłem do centrali i trafiłem na jedną z bardziej przystępnych Anetek.
Okazało się, że jak tylko młody skończył robić to, do czego niezbędna była jego obecność u nas, zwinął manatki i uciekł w bezpieczne ramiona centrali. I jak tylko tam dotarł obrobił nam wszystkim tyłki, a najbardziej to mnie, chyba dlatego, że jestem tam najdłużej z chłopaków albo mu się z ryja nie spodobałem albo bo nie lubię drinków, które smakują jak dwukrotnie pite wino.
Anetka podzieliła się ze mną kilkoma drobiazgami, a ja nadal nie dowierzając, że koleś nie dość, że bez słowa zniknął (kolega Romek, który miał najwięcej z gnojkiem do czynienia jeszcze dwa tygodnie dzwonił za szczegółami technicznymi) to jeszcze miał czelność marudzić na nas do regionalnego i gdzie się jeszcze dało, zadzwoniłem do centrali by dowiedzieć się od regionalnego co dalej.
Szefunio całkiem uśmiechniętym głosem wyjaśnił mi powody niezadowolenia Feliksa.
A więc, drodzy piekielni, jestem "pracownikiem starej daty" i "nie potrafię pracować w grupie". Poza tym "brakuje mi szacunku wobec młodszych kolegów i koleżanek" i "komentuję w niepoprawny sposób ewentualne niedociągnięcia lub sytuacje, które nie odpowiadają mojemu światopoglądowi (jedyne co powiedziałem to do Romka "On się ciebie bardziej boi niż ty jego" jak musiał iść z Feliksem wyliczenia omawiać, co bardzo oburzyło młodszego kolegę).
Naturalnie to było zdanie Feliksa i zostało mi przekazane na moje własne życzenie, regionalny wydawał mi się za to zdecydowanie zbyt spokojny i radosny w trakcie tej rozmowy jak na jej okoliczności.
Zapytałem szefa czy chce poznać nasze zdanie na temat Feliksa, ale staruszek machnął tylko ręką.
"Panie Cake, da pan sobie spokój. Ja wiem i pan wie, ze to dzieciak jest. Zobaczy pan, że za parę lat z niego będzie niezły Architekt. Jeszcze parę projektów z dala od dużego miasta i się nauczy Felek ogłady".
Czyli my tracimy nerwy bo staruszek sobie gówniarza szlifuje.
Podejrzewam powoli że imiona na literę F są chyba przeklęte.
Biuro Architekt Specjalny
Ocena:
111
(121)
Komentarze