Dowiedziałam się parę dni temu, że nie istnieję.
Kilka lat temu dokonałam aborcji na wczesnym etapie ciąży. Decyzja ta ciąży na mojej psychice do dziś. Miałam wtedy kochającego, odpowiedzialnego, partnera. Ciąża była dla nas zaskoczeniem. Teoretycznie dalibyśmy jakoś radę, ale po prostu to nie był ten czas. Decyzję tą podjęliśmy wspólnie, choć to ja miałam ostatnie słowo. Mój partner zapewnił, że będzie mnie wspierał. Aborcji farmakologicznej dokonałam legalnie (mieszkam za granicą). To prawda, że z początku poczułam ulgę i liczyłam na to, że ten psychiczny dyskomfort, który mi towarzyszył niebawem ustąpi.
Tak się nie stało. Było coraz gorzej, mimo pomocy psychologa wpadłam w depresję, która aktualnie jest zaleczona, ale nie wyleczona. Mój związek się rozpadł. Gdy kilkukrotnie usiłowałam się do kogoś zbliżyć, zawsze kończyło się moim wycofaniem. Boję się związku, boję się ponownie zobaczyć dwie kreski na teście, choć pragnę dziecka. Czuję jednak, że już na macierzyństwo nie zasługuję. Próbowałam pomocy psychologów, psychiatrów, nawet księdza, choć nigdy religijna nie byłam. To tkwi we mnie jak kamień, który ciągle przygniata moje serce.
Niewiele osób wie o tym, co zaszło. Niechętnie się tym dzielę, a tym bardziej nie mam ochoty być żadną aktywistką, szczególnie, że ja niczego nie postuluję. Nie mam zamiaru nikomu doradzać, odradzać, pouczać. Jestem tylko ja i moje doświadczenie. Ale jest taka grupa na Facebooku, w której czułam się dobrze. Nie chciałam pisać o sobie, ale gdy został poruszony ten temat, napisałam o swoich przejściach, wyraźnie zaznaczając, że piszę, co przeszłam, bo chciałam, aby głos takiej osoby jak ja wybrzmiał, ale nie chcę nikomu mieszać w głowie, niczego udowadniać, wypowiadać się o prawie czy moralności - jakie mam do tego prawo? Jednak swego czasu chodziłam na terapię grupową dla kobiet takich ja i łączyło nas jedno - wszystkie milczałyśmy. Milczałyśmy przed rodziną bojąc się osądu. Milczałyśmy przed znajomymi, aby nie słyszeć, że przecież nic się nie stało i trzeba żyć dalej. I pomyślałam, że będzie dobrze, jeśli ktoś da znać, że takie osoby ja też istnieją.
Ku mojemu rozczarowaniu, a wręcz rozpaczy, większość osób na grupie zarzuciło mi kłamstwo, sianie propagandy, bycie trollem/botem. Bo takie osoby jak ja nie istnieją. Nie w uniwersum tych osób, z którymi wymieniałam się doświadczeniami na inne tematy przez prawie 2 lata. Najłagodniejszy komentarz był taki, że widocznie byłam zawsze zaburzona i rozwalić mogło mnie byle co, więc mam nie zwalać na aborcję. Nieliczne pozytywne komentarze były wyśmiewane. Tego samego dnia wypisałam się z grupy, a po dłuższym przemyśleniu skasowałam konto na Facebooku.
Ale gdzieś się potrzebuje wygadać. I robię to tu. Nie szukam współczucia. Nie chcę dyskutować o samym zabiegu, po prostu chcę dać znać, że wiele osób mających pewne doświadczenia (koniecznie związane z samą aborcją) i nawet jeśli są niszą - to istnieją. I ich głosu nie chce słuchać nic, bo zazwyczaj ludzie siedzą w bańkach swoich przekonań.
Dla jednych jestem morderczynią i spotyka mnie słuszna kara, dla innych nie istnieję i mam się nie odzywać.
Kilka lat temu dokonałam aborcji na wczesnym etapie ciąży. Decyzja ta ciąży na mojej psychice do dziś. Miałam wtedy kochającego, odpowiedzialnego, partnera. Ciąża była dla nas zaskoczeniem. Teoretycznie dalibyśmy jakoś radę, ale po prostu to nie był ten czas. Decyzję tą podjęliśmy wspólnie, choć to ja miałam ostatnie słowo. Mój partner zapewnił, że będzie mnie wspierał. Aborcji farmakologicznej dokonałam legalnie (mieszkam za granicą). To prawda, że z początku poczułam ulgę i liczyłam na to, że ten psychiczny dyskomfort, który mi towarzyszył niebawem ustąpi.
Tak się nie stało. Było coraz gorzej, mimo pomocy psychologa wpadłam w depresję, która aktualnie jest zaleczona, ale nie wyleczona. Mój związek się rozpadł. Gdy kilkukrotnie usiłowałam się do kogoś zbliżyć, zawsze kończyło się moim wycofaniem. Boję się związku, boję się ponownie zobaczyć dwie kreski na teście, choć pragnę dziecka. Czuję jednak, że już na macierzyństwo nie zasługuję. Próbowałam pomocy psychologów, psychiatrów, nawet księdza, choć nigdy religijna nie byłam. To tkwi we mnie jak kamień, który ciągle przygniata moje serce.
Niewiele osób wie o tym, co zaszło. Niechętnie się tym dzielę, a tym bardziej nie mam ochoty być żadną aktywistką, szczególnie, że ja niczego nie postuluję. Nie mam zamiaru nikomu doradzać, odradzać, pouczać. Jestem tylko ja i moje doświadczenie. Ale jest taka grupa na Facebooku, w której czułam się dobrze. Nie chciałam pisać o sobie, ale gdy został poruszony ten temat, napisałam o swoich przejściach, wyraźnie zaznaczając, że piszę, co przeszłam, bo chciałam, aby głos takiej osoby jak ja wybrzmiał, ale nie chcę nikomu mieszać w głowie, niczego udowadniać, wypowiadać się o prawie czy moralności - jakie mam do tego prawo? Jednak swego czasu chodziłam na terapię grupową dla kobiet takich ja i łączyło nas jedno - wszystkie milczałyśmy. Milczałyśmy przed rodziną bojąc się osądu. Milczałyśmy przed znajomymi, aby nie słyszeć, że przecież nic się nie stało i trzeba żyć dalej. I pomyślałam, że będzie dobrze, jeśli ktoś da znać, że takie osoby ja też istnieją.
Ku mojemu rozczarowaniu, a wręcz rozpaczy, większość osób na grupie zarzuciło mi kłamstwo, sianie propagandy, bycie trollem/botem. Bo takie osoby jak ja nie istnieją. Nie w uniwersum tych osób, z którymi wymieniałam się doświadczeniami na inne tematy przez prawie 2 lata. Najłagodniejszy komentarz był taki, że widocznie byłam zawsze zaburzona i rozwalić mogło mnie byle co, więc mam nie zwalać na aborcję. Nieliczne pozytywne komentarze były wyśmiewane. Tego samego dnia wypisałam się z grupy, a po dłuższym przemyśleniu skasowałam konto na Facebooku.
Ale gdzieś się potrzebuje wygadać. I robię to tu. Nie szukam współczucia. Nie chcę dyskutować o samym zabiegu, po prostu chcę dać znać, że wiele osób mających pewne doświadczenia (koniecznie związane z samą aborcją) i nawet jeśli są niszą - to istnieją. I ich głosu nie chce słuchać nic, bo zazwyczaj ludzie siedzą w bańkach swoich przekonań.
Dla jednych jestem morderczynią i spotyka mnie słuszna kara, dla innych nie istnieję i mam się nie odzywać.
dziecko strata aborcja
Ocena:
133
(163)
Komentarze