Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91536

przez ~Wiesniak ·
| Do ulubionych
Dzień Dobry,
Chciałbym podzielić się swoją historią. Parę lat temu sprowadziłem się do domku pod miastem. Który to domek sprzedany został w taki sposób, że połowę oryginalnego ogrodu przeznaczono na osobną działkę budowlaną i sprzedano zaraz po tym jak się tam przeprowadziłem z rodziną. Nabywcy działki, nowi sąsiedzi, z początku byli bardzo mili. Prosili o możliwość korzystania z mojej drogi dojazdowej, zanim nie wykonają swojej, o wodę do odwiertów itp. itd. Było bardzo przyjemnie. Dopóki nie pojawił się pierwszy "problem" - budowa ogrodzenia.

Nowi sąsiedzi poprosili o wstrzymanie się z ogrodzeniem dzielącym nasze działki i w zamian zaproponowali postawienie ogrodzenia tymczasowego. To co postawili wyglądało nawet jak ogrodzenie, ale funkcji nie spełniało wcale. Siatka leśna rozpięta na słupkach. Poprowadzona tylko na części granicy, pełniła raczej rolę symboliczno-dekoracyjną. Do tego robotnikom najczęściej nie chciało się zasuwać płotka na wjazd, które to miejsce jako jedyne mogło skutecznie pełnić rolę ogrodzenia. Musiałem to robić za nich, by choć częściowo zmniejszyć możliwość pojawienia się w ogrodzie dzików, bytujących w okolicy. Wielokrotne prośby nie odnosiły efektu. Doszło wręcz do sytuacji, gdy przez otwarte drzwi wejściowe, do domu wleciał jakiś kundel, ujadając i goniąc za domowym kotem - prosto do kuchni, gdzie karmione było 4 letnie dziecko.


Tego było już za wiele, wobec braku skutecznego ogrodzenia tymczasowego, postanowiliśmy się odgrodzić porządnym płotem. I w tym miejscu czytelnik powinien się spodziewać, wdzięczności (względem bierności) dewelopera, gdy sąsiad buduje mu płot na własny koszt. Nic bardziej mylnego. Syn dewelopera, gdy się o tym dowiedział, od razu zadzwonił z awanturą, kończąc wywód słowami: "to ja nie biorę odpowiedzialności, jeśli moi robotnicy ten płot uszkodzą". Zabrzmiało jak gangusy od haraczów z filmu klasy B. W odpowiedzi rzuciłem coś o sądzie i sprawie karnej i zakończyłem rozmowę, myśląc, że ochłonie. Budowana miesiącami pozytywna sąsiedzka relacja trochę się ochłodziła, ale mieliśmy nadzieję, że da się to wyprowadzić. Umówiliśmy się na spotkanie i okazało się, że sąsiedzi to by chcieli jeszcze lepszy płot (jak już my za niego płacimy) a najlepiej później, bo oni chcieli jeszcze mieć możliwość jeżdżenia po naszej części ogrodu, jeśli zajdzie taka konieczność.

Od tej bezczelności trochę mnie z żoną zatkało, ale znowu w ramach budowania pozytywnych relacji postanowiliśmy sprawę przemilczeć. Gdyby tego jeszcze było mało, to część granicy działek przebiega przez teren, który był o pół metra podniesiony. Sąsiedzi obniżyli go do tzw. poziomu "0", powstała więc różnica niosąca za sobą tzw. "immisje" (czyli negatywny wpływ na działkę sąsiednią. No więc podczas spotkania sąsiedzi nie omieszkali wspomnieć o tym fragmencie. Stwierdzili, że skoro mamy tu "wyżej" i stawiamy tu płot, to mamy im zbudować murek i to nie byle jaki - tylko super ozdobny. Żądanie wydało mi się absurdalne, ale cóż, prawo często takie jest, więc nie omieszkałem skonsultować sprawy z paroma znajomymi prawnikami.

Okazało się jednoznacznie, że za murek oporowy odpowiada strona, która doprowadziła do powstania różnicy poziomów - czyli sąsiedzi. Z jednym małym wyjątkiem, a mianowicie tylko do momentu, do którego ktoś nie zacznie już takiego murka budować. Innymi słowy bezczelnie chcieli wmanewrować nas w budowę murka, za który od tej pory stalibyśmy się odpowiedzialni..

Pomimo tej kolejnej krzywej akcji, postanowiliśmy z żoną dalej dbać o "dobre relacje". Napisaliśmy maila, w którym wytłumaczyliśmy grzecznie, że wiemy już jak to prawnie wygląda i postawimy owszem płotek, ale swój super-hiper murek muszą postawić sami. Ponadto możemy, jeśli chcą poczekać na ten murek przez miesiąc i postawić puki co tylko część ogrodzenia, tam gdzie nie ma różnicy terenu. Sąsiedzi na tą propozycję przystali. Tylko po to, by przez ten miesiąc nic w temacie nie zrobić (zresztą przez parę kolejnych też nie). Efekt był taki, że ogrodzenie powstało w pełni później i było o jakieś 1,5tyś droższe.

To jednak nie koniec historii. W momencie, gdy sąsiedzi wykonywali drogę dojazdową, pracowali koparką z takim rozmachem, że wyrwali mi przęsło płotu od frontu posesji, przekrzywiając przy okazji słupek od bramy wjazdowej, znajdujący się jakieś 2m(!) od granicy działek. Obiecali, że naprawią w niedalekiej przyszłości i tak stało to nieruszone do czasu, gdy zakończyliśmy budowę nowego płotka. Zaczęliśmy bezskutecznie prosić o obiecaną naprawę, uzyskując coraz to bardziej wymyślne odpowiedzi: "nie mamy pieniędzy", "my jesteśmy cierpliwi"(?), "tak, niedługo, jak tylko...". Aż doszło do "nie mamy kim".

Wtedy niewiele myśląc chwyciłem za telefon, znalazłem wolną i porządną ekipę i przekazałem numer sąsiadom. Efekt zerowy. Po kolejnym tygodniu umówiłem się sam z tą ekipą i wysłałem sąsiadom prośbę o potwierdzenie pisemne, iż pokrywają koszty robocizny, stawiając ultimatum w postaci nadzoru budowlanego, gdyż z lekka straciłem już cierpliwość. Efekt pojawił się natychmiast. Nagle uaktywnił się inwestor - ojciec przyszłego właściciela. Znany w mieście biznesmen. Zadzwonił do mnie w dość niedogodnym momencie i przez 15 minut prosił, by zostawić sprawę jemu, bo jego syn okazał się być nieodpowiedzialny. Że on to załatwi. Ale wszystko ustnie, nigdy na piśmie. Wydało mi się to dziwne, ale zgodziłem się by dać mu miesiąc czasu na tą naprawę, w imię przyszłych relacji (jak zwykle) rezygnując z możliwości posiadania gotowego rozwiązania po tygodniu. W życiu nie spodziewałem się, jak błędna była to decyzja, by dać kredyt zaufania temu człowiekowi.

Po upływie miesiąca sytuacja wyglądała tak, że w ramach naprawy sąsiad rozwalił do końca istniejący słupek, uniemożliwił mi korzystanie z podjazdu i tak zostawił, bo pracownik ma urlop. Zadzwoniłem do tego znanego biznesmana z pretensjami - że jak to, obiecywał się pokazać z dobrej strony i poprawiać to co nadwyrężył syn. A tu mamy jeszcze gorzej niż było. Na co w odpowiedzi usłyszałem, że przecież umawialiśmy się, i ja się na takie terminy "zgodziłem", a gotowe ma być za kolejne 3 tygodnie. Z miejsca zrozumiałem dlaczego człowiek ten w swoich umowach unika pisma. Jeszcze nigdy poważny niby człowiek nie próbował mi wmówić czegoś takiego. Wtedy zrozumiałem błąd swojego podejścia, za każdym razem gdy wyciągaliśmy pomocną dłoń, oni ciągnęli całą rękę i jeszcze się awanturowali, gdy nie dawaliśmy kolejnej.

Z miejsca się zagotowałem, powiedziałem temu biznesmenowi co myślę o jego słowności i rezygnując z prób doprowadzenia do pozytywnych sąsiedzkich relacji, zażądałem na piśmie oświadczenia, że zapłaci mi odszkodowanie, za każdy dzień opóźnienia w realizacji naprawy, licząc od momentu w którym miało być gotowe z zorganizowaną przeze mnie ekipą. Biznesman oczywiście się nie zgodził, nazywając moje żądania absurdalnymi, więc nie pozostało mi nic innego jak sięgnąć po opcję atomową z nadzorem budowlanym i udokumentowaniem szkód wyrządzonych przez przyszłych sąsiadów, celem dalszego ich formalnego rozliczania.

Być może przesadziłem z reakcją, ale wydaje mi się, że i tak na długo starczało mi cierpliwości.

Sąsiad

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (195)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…