Za 2 miesiące bierzemy ślub. Ja oraz mój narzeczony N. Jako, że jesteśmy różnych wyznań zdecydowaliśmy się na ślub cywilny oraz małe przyjęcie w restauracji. Koszta oczywiście po naszej stronie.
Dawno temu ustaliliśmy listę gości. Na ślub i przyjęcie weselne planujemy zaprosić wyłącznie nasza najbliższą rodzinę, z którą utrzymujemy kontakt oraz przyjaciół. Raptem jakieś 40 osób, nie więcej.
Członkowie mojej rodziny różnie podchodzą do naszych planów, ile ludzi tyle opinii. Nie wszystkim pasuje wizja naszego małżeństwa, że względu na różnorodność wyznań, kraj pochodzenia (mój narzeczony jest Hawajczykiem, ale świetnie mówi po polsku) czy np. podejście do życia.
Podczas rozdawania zaproszeń nasłuchaliśmy się, ale tylko od mojej części rodziny. O ile moim rodzicom N się podoba, o tyle reszcie już "nie"
I tak od kilku dobrych miesięcy słucham od kuzynek oraz wujostwa
- "Czemu Hawajczyk, a nie POLAK?! Biali ci już nie pasują?" Pyta wujek Adam, dwukrotny rozwodnik. Pierwsza żona Nigeryjka, druga z Tanzanii, obecnie kręci z pewną Azjatką.
- "Czemu nie weźmiecie ślubu kościelnego? To nie po Bożemu!" Buntuje się ciotka Zofia, zapominając o jej własnym synu, który to już 15 rok żyje w konkubinacie że swoją niewierzącą partnerką.
- "A czystość to żeście przynajmniej zachowali? Jak to tak do ołtarza? Ksiądz wam ślubu nie udzieli!" - A no nie udzieli droga babciu, bo my takiego nie bierzemy!
- "Jak to?!" przeciera oczy że zdumienia, "Jaki to sens iść do urzędu w takim razie? Taki ślub to nie ślub, nie jest ważny, jak ksiądz sakramentu nie udzieli to taki ślub nie ma mocy prawnej!" - oj babciu, właśnie odwrotnie.
Babcia zagorzała katoliczka, do wiadomości nie przyjmuje, że ktoś może chcieć inaczej, bądź mieć plan na własne życie. Odkąd daliśmy zaproszenie to babcia grozi, że nie przyjdzie dopóki nie zmienimy na tak jak ona chce! Ona nam nawet załatwi! Do księdza pójdzie! Żadne prośby o nie wtrąca nie się i tłumaczenia, czemu tak a nie inaczej, nie pomagają. Cóż, jednego gościa mniej.
I tu moja własna siostra, której fakt faktem mój N zarąbiście się podoba. Wiem to, bo za każdym razem, gdy idziemy na obiad do moich rodziców, ona usiłuje go podrywać. Na co dzień, gdy ja się z nią widuję, nosi luźne swetry i bezkształtne bluzy, do tego rozczochrane włosy i brak makijażu. Na każdej wizycie u rodziców minióweczka taka, że cała pipi wychodzi nieproszona, tapeta na ryjcu, oko podkreślone jak u Kleopatry, bluzeczka odkrywając pępek i biust a i również tona perfum. Za każdym razem tylko jak wie, że będzie N.
I tak pewnego wieczoru siedzimy sobie z koleżankami i siostrą przy winku, gdy nagle ona wypala:
- "Duży błąd robisz, że za niego wychodzisz"
Ja - Pardon?
S(iostra) - no błąd. Rzuci cię po roku jak nie wcześniej, oni już tak mają, białe łaski ich kręcą, ale na dłuższą metę to cienkie piz*y, będziesz żałować tego ślubu, wspomnisz moje słowa!
Mija tydzień od naszego ostatniego spotkania. Siostra co rusz wysyła mi smsy z linkami do artykułów o samotnych matkach i ich przemocowych byłych partnerach. Nie komentuję, nie odpisuję, mam to gdzieś niech se pisze. Dobrze wiem do czego dąży, przyjdzie właściwy czas to wszystko co głęboko leży mi na sercu, w jednym momencie po prostu jej wygarnę, ale jeszcze nie teraz.
Kilka dni temu zagotowało się we mnie podwójnie, raz że moja chrzestna, a dwa że BABCIA.
Godzina 6 rano, dzwoni telefon. Zaspana, patrzę na komórkę a tam CHRZESTNA dzwoni. Odbieram, bo może coś się stało, ciotka drżącym głosem nalega na szybkie spotkanie. Nie chciała powiedzieć co i jak, tylko żebym do niej przyjechała i to w podskokach, bo sprawa "bardzo pilna". Zrywam się z łóżka, zakładam byle co na siebie, łapię za kluczyki i wybiegam z domu.
Moja chrzestna ma niepełnosprawne dziecko, które wymaga częstych wizyt lekarskich, więc kiedy zadzwoniła, moja pierwsza myśl poszła tym tropem. Weronika (dziecko) potrzebuje pomocy i pewnie trzeba ją będzie zawieźć do szpital, pomyślałam. Oj, jak bardzo się myliłam.
Na miejscu, z uśmiechem na twarzy, powitała mnie moja chrzestna. Objęła mnie ramieniem i popchnęła w stronę ogrodu, mówiąc, "chodź pogadamy". Zbiło mnie to z tropu, miała być jakaś ważna sprawa, a tu się chrzestnej zbiera na ploteczki. Trochę mnie to wkurzyło, ale kur_wicy dostałam już po pierwszych 10 minutach.
Otóż moja chrzestna wyszła do mnie z "propozycją" Jaką? Ona ma niepełnosprawne dziecko, które wymaga 24h opieki i czuwania (rozumiem i bardzo współczuję, pomagam jak mogę, robię za taksówkę, gdy potrzeba, jestem pod telefonem, czasem zostaję z Weroniką, aby chrzestna mogła odpocząć itp.) i tak sobie z mężem pomyśleli, że to byłby wspaniały gest z naszej strony (mojej oraz N) gdybyśmy wszystkie pieniądze jakie dostaniemy w kopertach oraz te, które dali nam rodzice (z obu stron) na budowę domu, przekazali im jako wsparcie dla Weroniki. Młodzi jesteśmy, ogarnięci to sobie jakoś tam z czasem sami nazbieramy.
I tu się zagotowałam. Bo mąż chrzestnej wcale nie zarabia źle. Gość ma własną firmę, fakt faktem często w domu go nie ma i wszystkie obowiązki spadają na chrzestną, ale stać ich na wszystko, a między innymi na wakacje w ciepłych krajach, które tanie wcale nie są, a latają 4 razy do roku po kilka tygodni, gdy ja i N lecimy tylko raz w roku na 3 tygodnie, bo nas nie stać.
Widząc moja minę, chrzestna szybko dodała, że jej jest ciężko, bo oni w życiu to mają pod górkę, a taki zastrzyk gotówki to by im się bardzo przydał, szczególnie teraz, gdy wrzesień już za pasem, do szkoły pora wrócić a Weronika nie ma nic, ani książek, ani zeszytów, bo tak ich nie stać. W lutym tego roku wybyli na miesiąc do Tanzanii. Wypomniałam chrzestnej, że za te pieniądze, które tam wydali kupiliby wszystko co teraz Weronice potrzeba. Oburzyła się i ofuczała mnie od stóp do głów. Posiadłość opuściłam z wielkim wkur_wem.
Niedługo potem zadzwoniła BABCIA z DOBRYMI WIEŚCIAMI.
Otóż, trwało to trochę, problemów było co niemiara, sen z powiek trochę jej spędziliśmy, ale no jest! Udało się! Załatwiła, nie musimy dziękować?
Pardon? Co załatwiła ta nasza kochana babcia?
A no ślub. Ślub kościelny załatwiła!
Babcia przejęta naszym niezaangażowaniem, postanowiła wziąć sprawy w swoje łapska i do księdza poszła o udzielenie sakramentu, nam niewiernym, błagać. Sytuację mu przedstawiła, ksiądz pomarudził, bo terminów na ten dzień już mu brak, trzeba było przyjść wcześniej. No, ale babcia co niedziela do kościoła chodzi, na tace pół emerytury daje, w kopercie na święceniu mu tam też dobrze zawsze odpala to się ksiądz zlitował i nas wcisnął. My tylko musimy iść do niego szybko na spowiedź i nauki przedmałżeńskie, bo bez tego ślubu nie udzieli. Mamy stawić się w zakrystii o godzinie tej i tej to nam wszystko ksiądz powie co i jak.
Ręce mi opadły. Z babcią się pokłóciłam. Za ofertę podziękowałam. Obecnie nie gadamy. Czy na ślub przyjdzie czy nie, mi to wsio jedno.
Póki co dobrze mi się żyje w Polsce, lubię ten nasz kraj, ale z każdą chwilą spędzoną w gronie mojej rodziny upewniam się, że lepiej byłoby mi gdzieś daleko, może na końcu kraju, bądź świata.
Dawno temu ustaliliśmy listę gości. Na ślub i przyjęcie weselne planujemy zaprosić wyłącznie nasza najbliższą rodzinę, z którą utrzymujemy kontakt oraz przyjaciół. Raptem jakieś 40 osób, nie więcej.
Członkowie mojej rodziny różnie podchodzą do naszych planów, ile ludzi tyle opinii. Nie wszystkim pasuje wizja naszego małżeństwa, że względu na różnorodność wyznań, kraj pochodzenia (mój narzeczony jest Hawajczykiem, ale świetnie mówi po polsku) czy np. podejście do życia.
Podczas rozdawania zaproszeń nasłuchaliśmy się, ale tylko od mojej części rodziny. O ile moim rodzicom N się podoba, o tyle reszcie już "nie"
I tak od kilku dobrych miesięcy słucham od kuzynek oraz wujostwa
- "Czemu Hawajczyk, a nie POLAK?! Biali ci już nie pasują?" Pyta wujek Adam, dwukrotny rozwodnik. Pierwsza żona Nigeryjka, druga z Tanzanii, obecnie kręci z pewną Azjatką.
- "Czemu nie weźmiecie ślubu kościelnego? To nie po Bożemu!" Buntuje się ciotka Zofia, zapominając o jej własnym synu, który to już 15 rok żyje w konkubinacie że swoją niewierzącą partnerką.
- "A czystość to żeście przynajmniej zachowali? Jak to tak do ołtarza? Ksiądz wam ślubu nie udzieli!" - A no nie udzieli droga babciu, bo my takiego nie bierzemy!
- "Jak to?!" przeciera oczy że zdumienia, "Jaki to sens iść do urzędu w takim razie? Taki ślub to nie ślub, nie jest ważny, jak ksiądz sakramentu nie udzieli to taki ślub nie ma mocy prawnej!" - oj babciu, właśnie odwrotnie.
Babcia zagorzała katoliczka, do wiadomości nie przyjmuje, że ktoś może chcieć inaczej, bądź mieć plan na własne życie. Odkąd daliśmy zaproszenie to babcia grozi, że nie przyjdzie dopóki nie zmienimy na tak jak ona chce! Ona nam nawet załatwi! Do księdza pójdzie! Żadne prośby o nie wtrąca nie się i tłumaczenia, czemu tak a nie inaczej, nie pomagają. Cóż, jednego gościa mniej.
I tu moja własna siostra, której fakt faktem mój N zarąbiście się podoba. Wiem to, bo za każdym razem, gdy idziemy na obiad do moich rodziców, ona usiłuje go podrywać. Na co dzień, gdy ja się z nią widuję, nosi luźne swetry i bezkształtne bluzy, do tego rozczochrane włosy i brak makijażu. Na każdej wizycie u rodziców minióweczka taka, że cała pipi wychodzi nieproszona, tapeta na ryjcu, oko podkreślone jak u Kleopatry, bluzeczka odkrywając pępek i biust a i również tona perfum. Za każdym razem tylko jak wie, że będzie N.
I tak pewnego wieczoru siedzimy sobie z koleżankami i siostrą przy winku, gdy nagle ona wypala:
- "Duży błąd robisz, że za niego wychodzisz"
Ja - Pardon?
S(iostra) - no błąd. Rzuci cię po roku jak nie wcześniej, oni już tak mają, białe łaski ich kręcą, ale na dłuższą metę to cienkie piz*y, będziesz żałować tego ślubu, wspomnisz moje słowa!
Mija tydzień od naszego ostatniego spotkania. Siostra co rusz wysyła mi smsy z linkami do artykułów o samotnych matkach i ich przemocowych byłych partnerach. Nie komentuję, nie odpisuję, mam to gdzieś niech se pisze. Dobrze wiem do czego dąży, przyjdzie właściwy czas to wszystko co głęboko leży mi na sercu, w jednym momencie po prostu jej wygarnę, ale jeszcze nie teraz.
Kilka dni temu zagotowało się we mnie podwójnie, raz że moja chrzestna, a dwa że BABCIA.
Godzina 6 rano, dzwoni telefon. Zaspana, patrzę na komórkę a tam CHRZESTNA dzwoni. Odbieram, bo może coś się stało, ciotka drżącym głosem nalega na szybkie spotkanie. Nie chciała powiedzieć co i jak, tylko żebym do niej przyjechała i to w podskokach, bo sprawa "bardzo pilna". Zrywam się z łóżka, zakładam byle co na siebie, łapię za kluczyki i wybiegam z domu.
Moja chrzestna ma niepełnosprawne dziecko, które wymaga częstych wizyt lekarskich, więc kiedy zadzwoniła, moja pierwsza myśl poszła tym tropem. Weronika (dziecko) potrzebuje pomocy i pewnie trzeba ją będzie zawieźć do szpital, pomyślałam. Oj, jak bardzo się myliłam.
Na miejscu, z uśmiechem na twarzy, powitała mnie moja chrzestna. Objęła mnie ramieniem i popchnęła w stronę ogrodu, mówiąc, "chodź pogadamy". Zbiło mnie to z tropu, miała być jakaś ważna sprawa, a tu się chrzestnej zbiera na ploteczki. Trochę mnie to wkurzyło, ale kur_wicy dostałam już po pierwszych 10 minutach.
Otóż moja chrzestna wyszła do mnie z "propozycją" Jaką? Ona ma niepełnosprawne dziecko, które wymaga 24h opieki i czuwania (rozumiem i bardzo współczuję, pomagam jak mogę, robię za taksówkę, gdy potrzeba, jestem pod telefonem, czasem zostaję z Weroniką, aby chrzestna mogła odpocząć itp.) i tak sobie z mężem pomyśleli, że to byłby wspaniały gest z naszej strony (mojej oraz N) gdybyśmy wszystkie pieniądze jakie dostaniemy w kopertach oraz te, które dali nam rodzice (z obu stron) na budowę domu, przekazali im jako wsparcie dla Weroniki. Młodzi jesteśmy, ogarnięci to sobie jakoś tam z czasem sami nazbieramy.
I tu się zagotowałam. Bo mąż chrzestnej wcale nie zarabia źle. Gość ma własną firmę, fakt faktem często w domu go nie ma i wszystkie obowiązki spadają na chrzestną, ale stać ich na wszystko, a między innymi na wakacje w ciepłych krajach, które tanie wcale nie są, a latają 4 razy do roku po kilka tygodni, gdy ja i N lecimy tylko raz w roku na 3 tygodnie, bo nas nie stać.
Widząc moja minę, chrzestna szybko dodała, że jej jest ciężko, bo oni w życiu to mają pod górkę, a taki zastrzyk gotówki to by im się bardzo przydał, szczególnie teraz, gdy wrzesień już za pasem, do szkoły pora wrócić a Weronika nie ma nic, ani książek, ani zeszytów, bo tak ich nie stać. W lutym tego roku wybyli na miesiąc do Tanzanii. Wypomniałam chrzestnej, że za te pieniądze, które tam wydali kupiliby wszystko co teraz Weronice potrzeba. Oburzyła się i ofuczała mnie od stóp do głów. Posiadłość opuściłam z wielkim wkur_wem.
Niedługo potem zadzwoniła BABCIA z DOBRYMI WIEŚCIAMI.
Otóż, trwało to trochę, problemów było co niemiara, sen z powiek trochę jej spędziliśmy, ale no jest! Udało się! Załatwiła, nie musimy dziękować?
Pardon? Co załatwiła ta nasza kochana babcia?
A no ślub. Ślub kościelny załatwiła!
Babcia przejęta naszym niezaangażowaniem, postanowiła wziąć sprawy w swoje łapska i do księdza poszła o udzielenie sakramentu, nam niewiernym, błagać. Sytuację mu przedstawiła, ksiądz pomarudził, bo terminów na ten dzień już mu brak, trzeba było przyjść wcześniej. No, ale babcia co niedziela do kościoła chodzi, na tace pół emerytury daje, w kopercie na święceniu mu tam też dobrze zawsze odpala to się ksiądz zlitował i nas wcisnął. My tylko musimy iść do niego szybko na spowiedź i nauki przedmałżeńskie, bo bez tego ślubu nie udzieli. Mamy stawić się w zakrystii o godzinie tej i tej to nam wszystko ksiądz powie co i jak.
Ręce mi opadły. Z babcią się pokłóciłam. Za ofertę podziękowałam. Obecnie nie gadamy. Czy na ślub przyjdzie czy nie, mi to wsio jedno.
Póki co dobrze mi się żyje w Polsce, lubię ten nasz kraj, ale z każdą chwilą spędzoną w gronie mojej rodziny upewniam się, że lepiej byłoby mi gdzieś daleko, może na końcu kraju, bądź świata.
Ślub rodzina
Ocena:
168
(210)
Komentarze