W końcu, po trzech latach narzeczeństwa, zdecydowaliśmy się z narzeczonym, że chcemy wziąć ślub. Co ważne ślub cywilny, plenerowy w małym gronie najbliższych. Oszczędziliśmy sporo, jednak nie chcemy wszystkiego wydawać na tę jedną okazję, a również na wycieczkę poślubną.
Całą imprezę chcieliśmy zaplanować w naszych rodzinnych stronach, ze względu na słuszny wiek dziadków narzeczonego (83 i 85 lat) na przyszły rok. Do terminów byliśmy elastyczni. W grę wchodził każdy weekend od maja do końca września. Co ważne, musieliśmy brać pod uwagę tylko miejsca, które mają toalety dla osób niepełnosprawnych i niedołężnych, bo jeden z naszych gości porusza się na wózku, a same dziadki, już też lepiej aby po schodach nie skakali. Jaka piekielność spotkała nas na "Dzień dobry"?
Na ten moment na liście gości mamy 55 osób. Każda z sal weselnych w naszej okolicy odmawiała nam z tego powodu imprezy. W jednej limit minimalny gości to 120 osób. Tłumaczyliśmy, że nie zależy nam na imprezie w sezonie, bo rozumiemy, że bardziej im się opłaca większe wesele, jednak i tu nie znaleźliśmy zrozumienia.
Jedynie pałacyk 40 km od mojej rodzinnej miejscowości powiedział, że może nam zorganizować wesele ale jedynie w kwietniu lub październiku, a minimum osób to 60.
Stwierdziliśmy, że zaczynamy szukać czegoś dalej. Menagerka prestiżowego obiektu (dalej MPO) dosłownej zwaliła nas z nóg.
Zadzwoniłam tam i od razu opisałam sytuację. Wesele małe, zależy nam na terenach zielonych, aby móc zrobić ceremonię na zewnątrz. Zaproszono nas na spotkanie osobiste. Poprosiłam o potwierdzenie mailowe, że takie wesela są u nich akceptowalne i go otrzymałam. Wsiedliśmy więc w auto i pojechaliśmy 100 km w jedną stronę, aby zobaczyć to prestiżowe miejsce.
Co się okazało na miejscu? Zdjęcia na stronie nie były aktualne. Teren zielony, który był pięknie wyeksponowany, teraz był obudowany domkami letniskowymi. Zapewniono nas jednak, że to żaden problem, bo możemy je sobie zasłonić. MPO, która nas oprowadzała po obiekcie zachwycała się niesamowitymi możliwościami sali, po czym gdy usłyszała o liczbie gości, stanęła jak wryta i powiedziała, że na taką liczbę osób to oni mają specjalną małą salę.
Mała sala to była stodoła. I o ile komuś może się ten klimat podobać, tak my musieliśmy brać na względzie to, że wśród naszych gości jest osoba, która porusza się na wózku, a do stodoły prowadził próg na wysokość ok. 5 cm, a toalety pod osobę niepełnosprawną nie było. Na co MPO stwierdziła, że to żadna przeszkoda, bo przez próg to inni goście mogą wózek przenieść, a toaleta dla niepełnosprawnych jest w restauracji. Pytamy się więc jak to widzi, skoro restauracja jest zamykana o 22. Już tego się nie dowiedzieliśmy, bo MPO zmieniła temat na cenę.
Już na miejscu dowiedzieliśmy się, że przez to, że wynajmujemy małą salę i mamy małą ilość gości, cena talerzyka musi być większa. I tak z talerzyka za 350 zł/os (jak podawano nam przez telefon) zrobiło się 400 zł/os. Do tego dopiero w rozmowie z nią dowiedzieliśmy się, że obowiązkowo u nich zakupuje się 20 butelek wódki lub wina (do wyboru). Cena za butelkę miała być nam podana do 3 miesięcy przed terminem.
Wróciliśmy do domu zniesmaczeni. Odpisaliśmy na maila, że dziękujemy za oprowadzenie po obiekcie, ale ze względu na brak toalety dla niepełnosprawnych oraz domki na terenach zielonych, podziękujemy. MPO odpisała nam, że od razu wiedziałam, że nas nie stać, po tym jak powiedzieliśmy o małym weselu i że tylko zmarnowała na nas popołudnie. Już się wyjaśniło dlaczego to miejsce miało jedynie swoją stronę www bez wizytówki w Google.
Gdy w końcu udało nam się znaleźć salę, okazało się, że jest blisko 150 km od naszego rodzinnego miasta. Zapytaliśmy dziadków i ciocię na wózku, czy dadzą radę tyle przejechać. Oczywiście nocleg będzie na nasz koszt i dojazd autokarem. Nie mieli oni z tym problemu, a problem miała moja kuzynka.
Powiedziała mi, gdy już ją zapraszałam (jeszcze nieoficjalnie ale chciałam aby wszyscy wiedzieli z prawie rocznym wyprzedzeniem), że to za daleko dla niej i dwójki dzieci. Po pierwsze wesele miało być bez dzieci i ona sama takie organizowała wcześniej, chwaląc taką stylistykę imprezy dla dorosłych. Teraz gdy sama miałaby zostawić dzieci u dziadków albo zabrać dziadków ze sobą, aby mieli dzieci na oku, miała już problem.
Powiedziałam jej, że przecież rozmawialiśmy o tym i przez to, iż w mojej rodzinie wychodziła dysproporcja (dosłownie jedyne dzieci to dzieci tej kuzynki), tak po stronie narzeczonego tych dzieci z najbliżej rodziny byłoby prawie 30 (brat narzeczonego ma 3, siostra 2, kuzynka, będąca świadkową 4, a wujek, który ponownie się ożenił po rozwodzie- 2 z pierwszego związku i 2 z kolejnego, do tego dzieci jego znajomych), to zdecydowaliśmy się na wesele bez dzieciaków. Moja kuzynka stwierdziła, że w takim razie nie przyjdzie. Jej mąż za to, że dawno nie mieli okazji żeby pójść poszaleć bez dzieciaków i oni jeszcze to przedyskutują.
A jeszcze oficjalnych zaproszeń nie wręczyłam.
Całą imprezę chcieliśmy zaplanować w naszych rodzinnych stronach, ze względu na słuszny wiek dziadków narzeczonego (83 i 85 lat) na przyszły rok. Do terminów byliśmy elastyczni. W grę wchodził każdy weekend od maja do końca września. Co ważne, musieliśmy brać pod uwagę tylko miejsca, które mają toalety dla osób niepełnosprawnych i niedołężnych, bo jeden z naszych gości porusza się na wózku, a same dziadki, już też lepiej aby po schodach nie skakali. Jaka piekielność spotkała nas na "Dzień dobry"?
Na ten moment na liście gości mamy 55 osób. Każda z sal weselnych w naszej okolicy odmawiała nam z tego powodu imprezy. W jednej limit minimalny gości to 120 osób. Tłumaczyliśmy, że nie zależy nam na imprezie w sezonie, bo rozumiemy, że bardziej im się opłaca większe wesele, jednak i tu nie znaleźliśmy zrozumienia.
Jedynie pałacyk 40 km od mojej rodzinnej miejscowości powiedział, że może nam zorganizować wesele ale jedynie w kwietniu lub październiku, a minimum osób to 60.
Stwierdziliśmy, że zaczynamy szukać czegoś dalej. Menagerka prestiżowego obiektu (dalej MPO) dosłownej zwaliła nas z nóg.
Zadzwoniłam tam i od razu opisałam sytuację. Wesele małe, zależy nam na terenach zielonych, aby móc zrobić ceremonię na zewnątrz. Zaproszono nas na spotkanie osobiste. Poprosiłam o potwierdzenie mailowe, że takie wesela są u nich akceptowalne i go otrzymałam. Wsiedliśmy więc w auto i pojechaliśmy 100 km w jedną stronę, aby zobaczyć to prestiżowe miejsce.
Co się okazało na miejscu? Zdjęcia na stronie nie były aktualne. Teren zielony, który był pięknie wyeksponowany, teraz był obudowany domkami letniskowymi. Zapewniono nas jednak, że to żaden problem, bo możemy je sobie zasłonić. MPO, która nas oprowadzała po obiekcie zachwycała się niesamowitymi możliwościami sali, po czym gdy usłyszała o liczbie gości, stanęła jak wryta i powiedziała, że na taką liczbę osób to oni mają specjalną małą salę.
Mała sala to była stodoła. I o ile komuś może się ten klimat podobać, tak my musieliśmy brać na względzie to, że wśród naszych gości jest osoba, która porusza się na wózku, a do stodoły prowadził próg na wysokość ok. 5 cm, a toalety pod osobę niepełnosprawną nie było. Na co MPO stwierdziła, że to żadna przeszkoda, bo przez próg to inni goście mogą wózek przenieść, a toaleta dla niepełnosprawnych jest w restauracji. Pytamy się więc jak to widzi, skoro restauracja jest zamykana o 22. Już tego się nie dowiedzieliśmy, bo MPO zmieniła temat na cenę.
Już na miejscu dowiedzieliśmy się, że przez to, że wynajmujemy małą salę i mamy małą ilość gości, cena talerzyka musi być większa. I tak z talerzyka za 350 zł/os (jak podawano nam przez telefon) zrobiło się 400 zł/os. Do tego dopiero w rozmowie z nią dowiedzieliśmy się, że obowiązkowo u nich zakupuje się 20 butelek wódki lub wina (do wyboru). Cena za butelkę miała być nam podana do 3 miesięcy przed terminem.
Wróciliśmy do domu zniesmaczeni. Odpisaliśmy na maila, że dziękujemy za oprowadzenie po obiekcie, ale ze względu na brak toalety dla niepełnosprawnych oraz domki na terenach zielonych, podziękujemy. MPO odpisała nam, że od razu wiedziałam, że nas nie stać, po tym jak powiedzieliśmy o małym weselu i że tylko zmarnowała na nas popołudnie. Już się wyjaśniło dlaczego to miejsce miało jedynie swoją stronę www bez wizytówki w Google.
Gdy w końcu udało nam się znaleźć salę, okazało się, że jest blisko 150 km od naszego rodzinnego miasta. Zapytaliśmy dziadków i ciocię na wózku, czy dadzą radę tyle przejechać. Oczywiście nocleg będzie na nasz koszt i dojazd autokarem. Nie mieli oni z tym problemu, a problem miała moja kuzynka.
Powiedziała mi, gdy już ją zapraszałam (jeszcze nieoficjalnie ale chciałam aby wszyscy wiedzieli z prawie rocznym wyprzedzeniem), że to za daleko dla niej i dwójki dzieci. Po pierwsze wesele miało być bez dzieci i ona sama takie organizowała wcześniej, chwaląc taką stylistykę imprezy dla dorosłych. Teraz gdy sama miałaby zostawić dzieci u dziadków albo zabrać dziadków ze sobą, aby mieli dzieci na oku, miała już problem.
Powiedziałam jej, że przecież rozmawialiśmy o tym i przez to, iż w mojej rodzinie wychodziła dysproporcja (dosłownie jedyne dzieci to dzieci tej kuzynki), tak po stronie narzeczonego tych dzieci z najbliżej rodziny byłoby prawie 30 (brat narzeczonego ma 3, siostra 2, kuzynka, będąca świadkową 4, a wujek, który ponownie się ożenił po rozwodzie- 2 z pierwszego związku i 2 z kolejnego, do tego dzieci jego znajomych), to zdecydowaliśmy się na wesele bez dzieciaków. Moja kuzynka stwierdziła, że w takim razie nie przyjdzie. Jej mąż za to, że dawno nie mieli okazji żeby pójść poszaleć bez dzieciaków i oni jeszcze to przedyskutują.
A jeszcze oficjalnych zaproszeń nie wręczyłam.
wesele
Ocena:
117
(127)
Komentarze