poczekalnia
Skomentuj
(22)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
W mediach biją na alarm, że polskie dzieci są grube, nie ćwiczą na wuefie i że jesteśmy na szarym końcu Europy jak chodzi o sprawność fizyczną najmłodszych członków społeczeństwa. Gdy widzę takie materiały to mnie krew zalewa na stojąco - bo nikt nie zadaje sobie pytania dlaczego dzieci nie chcą ćwiczyć?
Do szkoły podstawowej szłam z łatką żywego srebra. Nie miałam czasu siedzieć ani jeść, bo zawsze gdzieś biegłam :) a w wakacje spędzałam 10-12h pod blokiem lub na placu zabaw. Wszystko było dobrze do momentu, aż nie poszłam do szkoły i na zajęcia wuefu. W ciągu pierwszego roku (przypominam, dziecko w wieku 7 lat) udało nam się wspólnie z nauczycielką od wychowania fizycznego - bo nie będę sobie takich sukcesów zawłaszczać - doprowadzić do mojego:
- lekkiego podtopienia ("już nie udawaj, potrafisz sama wypłynąć")
- niemalże złamania kręgosłupa ("no no, asekurujcie ją jak będzie stawała na rękach")
- niemalże uduszenia ("to ja szybciutko odbiorę w kantorku, a wy dalej ćwiczcie przewroty w tył")
- gipsu na prawej ręce (romans z nauczycielem innej klasy ćwiczącej na tej samej sali był ważniejszy)
- gipsu na lewej nodze ("to TYLKO piłka").
... i tendencja ta utrzymała się aż do końca klasy trzeciej. Ruch serdecznie znienawidziłam na długie lata, bo kojarzył mi sie tylko z bólem i poniżeniem, bo każde uszkodzenie było soczyście komentowane.
I tak miałam farta: nauczycielka chciała być kiedyś zabawna i rzuciła piłkę lekarska koleżance tak, jak rzuca się piłkę do siatkówki. Dziewczyna odbiła ją nadgarstkiem i do końca szkoły nie odzyskała pełnej sprawności.
W czwartej klasie miałam już zwolnienie, matka bała się że końca szkoły nie dożyję. Do dzisiaj mam staw rzekomy w biodrze i odczuwam czasami ból w uszkodzonych miejscach. Nigdy nie wpasowałam się w mądre tabelki z wyczynami ani olimpijskie wartości - także sorry, cmoknijcie mnie w pępek, moje dzieci na wuef chodzić nie będą, choćbym miała sama medycynę skończyć i zwolnienia im wypisywać. W wieku 32 lat moja kartoteka uszkodzeń jest dłuższa niż mojej babci, większośc intensywnie upakowana w lata ćwiczeń szkolnych.
Do ruchu wróciłam już jako późna nastolatka - z wielką miłością chodziłam na każde możliwe zajęcia ile tylko się dało, bo nikt nie oceniał czy skaczę wyżej czy biegam szybciej niż Kasia z trzeciej be. Mógły mieć z tym związek okulary, które musiałam zdejmować na lekcję, więc nie widziałam dobrze kosza, mógł mieć z tym związek tez fakt że to bardzo nie tędy droga.
Nie miałam nadwagi i nie mam. Dajcie już spokój tym dzieciakom i przestańcie pastwić się nad tymi smartfonami - sami im je dajecie dla świętego spokoju. Może czas się zastanowić nad tym, ile powinny kosztować dla dzieciaków zajęcia dodatkowe w miejscu, gdzie sprawia im to przyjemność a nie jest formą tortur dla tych mniej sprawnych.
Do szkoły podstawowej szłam z łatką żywego srebra. Nie miałam czasu siedzieć ani jeść, bo zawsze gdzieś biegłam :) a w wakacje spędzałam 10-12h pod blokiem lub na placu zabaw. Wszystko było dobrze do momentu, aż nie poszłam do szkoły i na zajęcia wuefu. W ciągu pierwszego roku (przypominam, dziecko w wieku 7 lat) udało nam się wspólnie z nauczycielką od wychowania fizycznego - bo nie będę sobie takich sukcesów zawłaszczać - doprowadzić do mojego:
- lekkiego podtopienia ("już nie udawaj, potrafisz sama wypłynąć")
- niemalże złamania kręgosłupa ("no no, asekurujcie ją jak będzie stawała na rękach")
- niemalże uduszenia ("to ja szybciutko odbiorę w kantorku, a wy dalej ćwiczcie przewroty w tył")
- gipsu na prawej ręce (romans z nauczycielem innej klasy ćwiczącej na tej samej sali był ważniejszy)
- gipsu na lewej nodze ("to TYLKO piłka").
... i tendencja ta utrzymała się aż do końca klasy trzeciej. Ruch serdecznie znienawidziłam na długie lata, bo kojarzył mi sie tylko z bólem i poniżeniem, bo każde uszkodzenie było soczyście komentowane.
I tak miałam farta: nauczycielka chciała być kiedyś zabawna i rzuciła piłkę lekarska koleżance tak, jak rzuca się piłkę do siatkówki. Dziewczyna odbiła ją nadgarstkiem i do końca szkoły nie odzyskała pełnej sprawności.
W czwartej klasie miałam już zwolnienie, matka bała się że końca szkoły nie dożyję. Do dzisiaj mam staw rzekomy w biodrze i odczuwam czasami ból w uszkodzonych miejscach. Nigdy nie wpasowałam się w mądre tabelki z wyczynami ani olimpijskie wartości - także sorry, cmoknijcie mnie w pępek, moje dzieci na wuef chodzić nie będą, choćbym miała sama medycynę skończyć i zwolnienia im wypisywać. W wieku 32 lat moja kartoteka uszkodzeń jest dłuższa niż mojej babci, większośc intensywnie upakowana w lata ćwiczeń szkolnych.
Do ruchu wróciłam już jako późna nastolatka - z wielką miłością chodziłam na każde możliwe zajęcia ile tylko się dało, bo nikt nie oceniał czy skaczę wyżej czy biegam szybciej niż Kasia z trzeciej be. Mógły mieć z tym związek okulary, które musiałam zdejmować na lekcję, więc nie widziałam dobrze kosza, mógł mieć z tym związek tez fakt że to bardzo nie tędy droga.
Nie miałam nadwagi i nie mam. Dajcie już spokój tym dzieciakom i przestańcie pastwić się nad tymi smartfonami - sami im je dajecie dla świętego spokoju. Może czas się zastanowić nad tym, ile powinny kosztować dla dzieciaków zajęcia dodatkowe w miejscu, gdzie sprawia im to przyjemność a nie jest formą tortur dla tych mniej sprawnych.
Ocena:
48
(92)
Komentarze