Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
poczekalnia

#91623

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, której nie da się krótko opowiedzieć. Napisana ku przestrodze, nie dla pozytywnych ocen. Jako przykład tego, że nie ważne jakie masz dowody, ilu masz świadków na prawdziwość swoich słów... Liczy się to co w co uwierzy internet....
Na olx trafiłam na ogłoszenie o możliwości adoptowania kota z sąsiedniego kraju, żeby ratować go przed wojną. Ponieważ jednego kota stamtąd już uratowałam (jest ze mną już 3 lata) długo się nie wahałam. Odpowiedziałam na ogłoszenie, wypełniłam ankietę adopcyjną i wpłaciłam zaliczkę przez rzutkę pl. Drugą ratę miałam uiścić później. Adopcja wiązała się z pokryciem kosztów szczepień, paszportu i transportu. itd. W sumie kilkaset złotych.
Zapewniono mnie, że kot jest bardzo wrażliwy i pozbawiony agresji.Prawda okazała się nieco inna. Kociak nie chciał jeść, ukrywał się w szafie przez 2 tyg. Niby normalne ze względu na stres. Jednak próba napojenia strzykawką zakończyła się pogryzieniem dwóch osób. Kociak dosłownie fruwał po pokoju. Byłam bezsilna. Szukałam pomocy u weterynarzy z dużym doświadczeniem. Zalecali klatkę kenelową i leki uspokajające. Niestety przez kociak wykorzystał dosłownie klika sekund uchylonych drzwi i uciekł. Nie mnie jednej i nie ostatniej to się przydarzyło. Oczywiście oda razu ze znajomymi zaczęliśmy poszukiwania. Niby nic takiego, jednak najgorsze dopiero nadeszło. W mgnieniu oka z cudownego i odpowiedzialnego opiekuna stałam się osobą podejrzewaną o maltretowane, sadyzm, sprzedaż a nawet uśmiercenie zwierzęcia.
Osoba, która pośredniczy w sprowadzaniu kotów, z którą miałam umowę adopcyjną rozpętała hejt na grupie i na FB. Oskarżały mnie również "pseudo wolontariuszki" z kraju pochodzenia kota. Czuły się zupełnie bezkarne, bo polskie prawo ich nie dotyczy. Wprost zarzucano mi sprzedaż lub pozbawienie kota życia. Osoba, z którą miałam umowę, zaczęła do mnie nękać wiadomościami i telefonami. Zgonie z umową i radą znajomej prawniczki poinformowałam o ucieczce kota i poszukiwaniach. Panią zaś zablokowałam i złożyłam zawiadomienie na policji. Kilka dni później z pomocą sąsiadów i ogłoszeń kociak został odnaleziony. Jednak próby umieszczenia go w transporterze okazały się daremne. Skończyło się dotkliwym pogryzieniem i podrapaniem 2 osób. A w dalszej konsekwencji obserwacją w szpitalu zakaźnym i nieprzyjemnymi zastrzykami (4 w udo i 3 w ramię). Druga osoba miała uszkodzony nerw w dłoni w wyniku ugryzienia.
Na te informacje Pani od adopcji zareagowała stwierdzeniem "rzekome pogryzienie" i niezasadne szczepienia, bo kot był szczepiony na wściekliznę.
Kilka dni później (mój numer telefonu był udostępniany bez mojej zgody) skontaktowała się ze mną, oferując pomoc, osoba podająca za behawiorystkę. Jej pomysł wejścia do na noc do mieszkań sąsiadów,żeby wabić kota swoim zapachem był dla mnie nie do przyjęcia. Chciała również montować u sąsiadów kamerki internetowe. kot w tym czasie zaczął być widywany na balkonach sąsiadów. Zorganizowałam więc 5 klatek - pułapek, żeby je tam rozstawić. Niestety i tym razem się nie udało. Kiedy odmówiłam udostępnienia pani behawiorystce numerów telefonów do sąsiadów. Ta wezwała policję. Mundurowi spędzili na osiedlu 3h, sprawdzając pułapki u sąsiadów i wypytując o maltretowanie kota. Chociaż kota nie było u mnie fizycznie już 2 tyg. oskarżono mnie o jego maltretowanie i zarzucono bark współpracy w poszukiwaniach. Nie ma takiego obowiązku prawnego, że z kimkolwiek w tej kwestii mam współpracować. Zwłaszcza z obcą osobą, której nie znam. Ale Panowie byli innego zdania. Całe zajście było bardzo nieprzyjemne. Nie chciano słuchać moich wyjaśnień, od razu przyjęto wersję tej Pani za prawdziwą. Nie miało to nic wspólnego z obiektywnym wyjaśnieniem sprawy. Z góry uznano mnie za osobę winną. Następnego dnia, za radą prawniczki, udałam się na policję. Poprosiłam o wyjaśnienie powodów interwencji. Kazano mi złożyć pismo albo pozew cywilny. Jednak ja nie znając pełnych personaliów tej Pani zażądałam przyjęcia zgłoszenia teraz. Finalnie przyjęto je jako bezpodstawne wezwanie policji i oczywiście zaraz umorzono. Stwierdzono również, że przestępstwa nie było. A tym czasem na FB pojawiło sie kolejne ogłoszenie z moim adresem zamieszkania a nawet kodem pocztowym i zdjęciem budynku. Opisano też dokładnie mój balkon, dość charakterystyczny. Mimo, że numeru mieszkania nie podano, tego samego dnia zapukały do moich drzwi dwie mieszkanki osiedla. Znalezienie mnie nie było dużym problemem.
Ostatecznie kociaka znalazłam po kolejnym tygodniu, tym razem prosząc już o pomoc straż pożarną. Sama nie dała bym rady nie tylko ze względu na miejsce gdzie kot przebywał, ale też i jego usposobienie. Zdenerwowani starażacy pouczyli mnie, że dzikiego kota trzyma się w klatce. Trudno im się dziwić, mają ważniejsze sprawy na głowie. Na opowiadanie całej historii i tłumaczenia nie było czasu. Przyjęłam to pouczneie z pokorą gotowa zapłacić za interwencję.
Mimo, że prosiłam o odbiór kota nikt po niego nie miał czasu przyjechać. Ostatecznie przekazałam go osobie z domu tymczasowego wiedząc, że sam sobie z nim nie poradzę. Chciałam, żeby wrócił do właścicielki za granicę. Nigdy nie powinien trafić do adopcji, był z nią silnie związany. Jednak jak się okazało ona zamierzała go oddać kolejnym ludziom tu w Polsce. Chociaż na FB krążyły historie, że tęskni, cierpi, przeżywa dramat.
Chociaż kota od początku do końca szukałam sama z pomocą życzliwych osób czego innego dowiedziałam się wkrótce z FB. Okazało się, ze uruchomiono zbiórkę na leczenie kota, którego zmęczyła sadystka tj, ja.
Dowiedziałam się o zakupie kamery, żadna nie została nigdzie zainstalowana, próbie włączenia do poszukiwania dronów, codziennych przyjazdach wolontariuszek...
No i teraz trzeba za to wszystko zapłacić, zwrócić koszty dojazdów stąd zbiórka. Nawet zakupiono transporter, chociaż kot pojechał do weterynarza w moim.
Jednym słowem totalny szok, nijak nie mogę pojąć, że ludzie w te bajki wierzą. Jedyny prawdziwy koszt to pobyt kota dwa dni na kroplówkach, ale połowę tych kosztów chciałam z własnej woli ponieść.
Ostatecznie nie mam kota, straciłam wpłacone pieniądze plus inne koszty. Umowa zakłada,że kosztów się nie zwraca po rezygnacji z adopcji. Podpisałam ją więc przyjmuję jej konsekwencji. O wiele bardzie boli mnie fakt, że chcąc tylko pomóc wplątałam się w tę absurdalną historię i chyba na dobre wyleczyłam z pomocy.
Na szczęście pomogłam przy okazji innemu kociakowi. Przyjechała w transporcie 5 kotów do adopcji, razem z moim. Nie miał go kto odebrać przez 3 dni, bo pani z fundacji pojechała na wakacje. Nik się nim nie interesował, Pani nie wiedziała nawet jaki to kot. W te 3 dni znalazłam mu dom i nie musiała do tej fundacji trafić. On akurat był bardzo przyjazny i spokojny.
Opisuje tę historię wyłącznie ku przestrodze, nie chodzi mi o komentarze, popularność itp. Po prostu mnie samej trudno w to uwierzyć i każdej osobie, która tę historię zna bezpośrednio.
Złożyłam też skargę na zachowanie panów mundurowych, też bez skutku.
Pomimo tego, że osoba do której trafił teraz kociak, nieustannie mnie broniła i mówiła prawdę o moich staraniach i poszukiwaniach, nikt jej nie uwierzył. Podobnie jak nie wierzył kilku życzliwym osobom, które próbował pisać na ten temat prawdę. Udało się im na jeden dzień zablokować zrzutkę, ale następnego dnia znowu pojawiła się na Fb stronie.
Tym razem adoptuje kociaka z naszego schroniska, co powinnam była zrobić od początku.
Zadaję sobie tylko pytanie czy aby na pewno zawsze prawda sama się obroni.... trudno przewidzieć w co uwierzy internet, ale to już osobisty wybór każdego z nas.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (101)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…