Jakiś czas temu miała miejsce chyba najgorsza randka, jaką miałam w życiu.
Ale najpierw może opowiem, jak w ogóle do niej doszło.
Zaczęło się od tego, że pewnego dnia zamówiłam pizzę.
Gość, który ją dostarczył oczywiście z automatu znał mój numer telefonu.
Więc krótko po tym, jak mi ją dostarczył napisał, że bardzo mu się spodobałam i ma dla mnie miłą niespodziankę.
Przed drzwiami czekał na mnie miś i czekoladki. Pomyślałam, że to bardzo miłe, więc podziękowałam.
I tak zaczęliśmy ze sobą pisać. Na początku było fajnie, ale później zaczął często podkreślać, że to on jest właścicielem pizzerii, więc ma dużo kasy. Pomyślałam, że to trochę średnie tak przechwalać się co chwila ile to się nie zarabia, ale pomyślałam "ok, może po prostu chce mi zaimponować".
Później zaczęły się propozycje wyjazdów. A kiedy odmawiałam stwierdzając, że wolę spotkać się najpierw np. w kawiarni, wysyłał mi zdjęcia z jakiegoś hotelu pisząc teksty w stylu "patrz, co straciłaś :P".
Niby można było uznać to za żart, ale za którymś razem nie wytrzymałam i odpowiedziałam, że hotel nie jest dla mnie najważniejszy.
I nadal trzymałam się tego, że wolałabym się spotkać na neutralnym gruncie.
Przez ten czas codziennie rozmawialiśmy przez telefon. I powoli utwierdzałam się w przekonaniu, że kompletnie nie mamy tematów do rozmów. No dobra, to akurat nie było jego winą.
W dodatku hitem były jego teksty na dobranoc, które powtarzał, a było to hasło "śpij mały aniołku".
Jak dla mnie trochę creepy i gość chyba nie do końca orientuje się, że to hasło jest wypowiadane raczej w sytuacjach, kiedy ktoś umrze, a nie na dobranoc. I to akurat może nie jest piekielnie, ale było dość śmieszne, więc musiałam o tym wspomnieć.
I wreszcie doszło do wyżej wspomnianej "randki".
Umówiliśmy się na spacer, ale kiedy wsiadłam do jego auta, dowiedziałam się, że tak naprawdę to on jest w pracy, bo kiedy będzie miał wolne kolejnego dnia, umówił się z kumplami. Więc będziemy razem rozwozić pizzę, ale tylko przez chwilę. Pomyślałam sobie, że to trochę dziwne, ale ok...
I tak z tej chwili zrobiła się ponad godzina, gdzie na przemian rozmawialiśmy i czekałam w samochodzie. Oczywiście nie robiłam mu o to wyrzutów w końcu nie byliśmy razem, ale czułam lekkie rozczarowanie.
Pod koniec zaproponował mi pizzę, na co odpowiedziałam, że nie jestem za bardzo głodna, ale może później zjem kawałek albo dwa.
Jednak później usłyszałam "dobra, to skoro nie jesteś głodna, zabieram pizzę dla kumpli, bo zaraz do nich jadę". Tak się złożyło, że już byłam, ale skoro tak powiedział, to odpowiedziałam, że ok i uznałam, że chce się już zbierać się do domu, bo mam dość. Tym bardziej, że rozmowa z jego strony opierała się głównie na nim samym i co chwila wchodził mi w słowo.
Kiedy byliśmy pod blokiem chciał wprosić się do mnie pytając, czy nie zaproszę go na "herbatę". Odmówiłam, jednak on niezbyt tego rozumiał ciągle się upierając. To nic, że rano musiałam wstać do pracy, bo jak stwierdził "a naprawdę coś się stanie, jeśli się nie wyśpisz?".
Po tym wszystkim wszystkim namawiał mnie na kolejną "randkę" polegającą na rozwożeniu pizzy, ale "pod warunkiem, że tym razem go do siebie zaproszę".
Podziękowałam...
I żeby nie było, nie mam wygórowanych wymagań co do randek, nie muszą być one np. w restauracji. Nie mam też problemu z zapłaceniem za siebie. A nawet wystarczyłby mi zwykły spacer. Ale trzeba przyznać, że na takiej jeszcze nie byłam, więc na swój sposób doceniam kreatywność...
Ale najpierw może opowiem, jak w ogóle do niej doszło.
Zaczęło się od tego, że pewnego dnia zamówiłam pizzę.
Gość, który ją dostarczył oczywiście z automatu znał mój numer telefonu.
Więc krótko po tym, jak mi ją dostarczył napisał, że bardzo mu się spodobałam i ma dla mnie miłą niespodziankę.
Przed drzwiami czekał na mnie miś i czekoladki. Pomyślałam, że to bardzo miłe, więc podziękowałam.
I tak zaczęliśmy ze sobą pisać. Na początku było fajnie, ale później zaczął często podkreślać, że to on jest właścicielem pizzerii, więc ma dużo kasy. Pomyślałam, że to trochę średnie tak przechwalać się co chwila ile to się nie zarabia, ale pomyślałam "ok, może po prostu chce mi zaimponować".
Później zaczęły się propozycje wyjazdów. A kiedy odmawiałam stwierdzając, że wolę spotkać się najpierw np. w kawiarni, wysyłał mi zdjęcia z jakiegoś hotelu pisząc teksty w stylu "patrz, co straciłaś :P".
Niby można było uznać to za żart, ale za którymś razem nie wytrzymałam i odpowiedziałam, że hotel nie jest dla mnie najważniejszy.
I nadal trzymałam się tego, że wolałabym się spotkać na neutralnym gruncie.
Przez ten czas codziennie rozmawialiśmy przez telefon. I powoli utwierdzałam się w przekonaniu, że kompletnie nie mamy tematów do rozmów. No dobra, to akurat nie było jego winą.
W dodatku hitem były jego teksty na dobranoc, które powtarzał, a było to hasło "śpij mały aniołku".
Jak dla mnie trochę creepy i gość chyba nie do końca orientuje się, że to hasło jest wypowiadane raczej w sytuacjach, kiedy ktoś umrze, a nie na dobranoc. I to akurat może nie jest piekielnie, ale było dość śmieszne, więc musiałam o tym wspomnieć.
I wreszcie doszło do wyżej wspomnianej "randki".
Umówiliśmy się na spacer, ale kiedy wsiadłam do jego auta, dowiedziałam się, że tak naprawdę to on jest w pracy, bo kiedy będzie miał wolne kolejnego dnia, umówił się z kumplami. Więc będziemy razem rozwozić pizzę, ale tylko przez chwilę. Pomyślałam sobie, że to trochę dziwne, ale ok...
I tak z tej chwili zrobiła się ponad godzina, gdzie na przemian rozmawialiśmy i czekałam w samochodzie. Oczywiście nie robiłam mu o to wyrzutów w końcu nie byliśmy razem, ale czułam lekkie rozczarowanie.
Pod koniec zaproponował mi pizzę, na co odpowiedziałam, że nie jestem za bardzo głodna, ale może później zjem kawałek albo dwa.
Jednak później usłyszałam "dobra, to skoro nie jesteś głodna, zabieram pizzę dla kumpli, bo zaraz do nich jadę". Tak się złożyło, że już byłam, ale skoro tak powiedział, to odpowiedziałam, że ok i uznałam, że chce się już zbierać się do domu, bo mam dość. Tym bardziej, że rozmowa z jego strony opierała się głównie na nim samym i co chwila wchodził mi w słowo.
Kiedy byliśmy pod blokiem chciał wprosić się do mnie pytając, czy nie zaproszę go na "herbatę". Odmówiłam, jednak on niezbyt tego rozumiał ciągle się upierając. To nic, że rano musiałam wstać do pracy, bo jak stwierdził "a naprawdę coś się stanie, jeśli się nie wyśpisz?".
Po tym wszystkim wszystkim namawiał mnie na kolejną "randkę" polegającą na rozwożeniu pizzy, ale "pod warunkiem, że tym razem go do siebie zaproszę".
Podziękowałam...
I żeby nie było, nie mam wygórowanych wymagań co do randek, nie muszą być one np. w restauracji. Nie mam też problemu z zapłaceniem za siebie. A nawet wystarczyłby mi zwykły spacer. Ale trzeba przyznać, że na takiej jeszcze nie byłam, więc na swój sposób doceniam kreatywność...
Ocena:
148
(158)
Komentarze