Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91639

przez ~niekociamama ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii o hejcie na chorego na raka człowieka, który oddał swojego psa, postanowiłam, że też coś opisze.

2 lata zamieszkałam z mężem i dziećmi z moją mamą w domu rodziców. Tata już wtedy nie żył, a mama zaczęła mieć problemy z codziennym funkcjonowaniem w starym domu na wsi. Mama nie chciała przenosić się do miasta kosztem sprzedania domu, a my mieszkaliśmy w 3-pokojowym mieszkaniu, więc nie bardzo było gdzie ulokować mamę. Ponieważ oboje z mężem pracujemy w większości zdalnie, a we wsi jest szkoła podstawowa tuż pod nosem, uznaliśmy, że w sumie remont starego domu i przeprowadzka nie jest najgorszą opcją.

Tu muszę dodać, że mama jest osobą nieasertywną, nieco nieporadną. Pół życia dawała się przypadkowym ludziom oszukiwać, manipulować i okradać.
Jakoś rok przed naszą przeprowadzką mama dała sobie wkręcić koty. Mam na myśli, że we wsi mieszka jakaś pani, której córka pracuje w fundacji zajmującej się bezpańskimi kotami.

Pani ciągle usiłowała mamie wmówić, że bardzo do szczęścia potrzebuje kotów (choć mama nigdy kotów nie lubiła, miała dwa małe pieski), najlepiej kilku, bo przecież ma dom i duże podwórko, więc koty będą mieć jak w raju.

Mama w końcu dała się urobić i pani obdarowała ją trzema kotami. Mama zachwycona nie była, ale oczywiście ze swoim charakterem udawała, że wszystko fajnie. Kotami się zajmowała najlepiej jak umiała, dawała jeść, koty jednak łaziły gdzie chciały i po domu i po posesji i w ogóle po całej wsi. Gdy my przyjeżdżaliśmy mama zawsze wyrzucała koty na podwórko.

Mówiła, że koty są niegrzeczne, atakują psy, wchodzą na stół, na blaty w kuchnii i ogólnie mama po prostu średnio sobie z nimi radzi.

Jeszcze przed przeprowadzką byliśmy pewnego dnia u mamy, było lato, więc drzwi do domu były otwarte. Jeden z kotów przyszedł napić się wody, po czym położył się w korytarzu. Dzieciaki bawiły się na dworze. Jakiś czas później wbiegły do domu nieświadome, że w korzytarzu leży kot. Ten, gdy młodszy syn koło niego przebiegał, rzucił się na niego z pazurami i podrapał w nogę i plecy. Dziecko oczywiście w ryk, chyba bardziej ze strachu niż bólu, a mama przepędziła kota na dwór. Zszokowana zapytałam mamy, co to miało być.

Mama powiedziała, że przecież mówiła mi, że koty są niegrzeczne, atakowały już sąsiadki, które przychodziły do babci, atakują psy, a nawet samą mamę.

Po przetworzeniu w głowie tej informacji, powiedziałam mamie, że nie wyobrażam sobie, aby dzieci miały mieszkać z tak nieprzewidywalnymi zwierzętami. Mama nie wiedziała co ma zrobić, więc powiedziałam, że porozmawiam z panią od której koty przyszły i po prostu wytłumaczę, dlaczego koty nie mogą zostać.

Oczywiście kobieta była niezadowolona, okazało się, że koty żyły wcześniej u jakiejś patologii we wsi obok, zasadniczo to są dzikie koty, urodzone w stodole, dokarmiane o tyle o ile przez rzeczoną patologię.

Koty mają 10 lat i de facto nigdy nie były kotami typowo domowymi, a pani myślała, że u mamy będą mieć dobrze, bo dom na wsi, a pani mama taka miła. Poinformowałam, że okoliczności się zmieniły i niestety, skoro koty są agresywne, to nie mogą zostać u mamy.

Nie zrozumcie mnie źle. Mi tych kotów było szkoda, ale po pierwsze wiem, że mamie zostały wciśnięte praktycznie siłą, po drugie jednak jakieś priorytety w życiu trzeba mieć.
Święte oburzenie tej pani nic nie dało, niebawem koty zostały ponownie odebrane przez ludzi z fundacji (jeden z nich rzucił sę na wolontariuszkę).

Oczywiście, na stronie fundacji niewiele później płaczliwy post "pojawiły się dzieci i koty zaczęły przeszkadzać. Po roku powrót z adopcji..." W poście przedstawione jako spokojne, stateczne koty, idealne dla rodzin bez małych dzieci, bo KOTY STAWIAJĄ SWOJE GRANICE.

Nie wiem zbyt wiele o kotach, to fakt. Wydaje mi się jednak, że ataki kota na osoby przechodzące obok niego to coś więcej niż stawianie granic.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (122)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…