Jakiś czas temu mój samochód został przytarty na parkingu. Gdyby chodziło wyłącznie o zderzak (przytarcie było w narożniku samochodu), olałbym temat, bo rysy na plastiku nie są dla mnie problemem. Niestety został też zdarty lakier (plama średnicy ok. 1-2 cm) na elemencie karoserii na styku ze zderzakiem. Obszedłem okoliczne samochody, ale sprawcy nie znalazłem. Pierwszy raz w życiu skorzystałem więc z Auto Casco.
Rodzina i znajomi się dziwili, że taką drobnostkę chcę robić z AC. Przecież po tym składka pójdzie w górę itd. No faktycznie, poszła. Oferta przedłużenia na kolejny rok już o jakieś 40% wyższa. Ale u konkurencji (renomowana, nie jakieś Link4) zapłaciłem ok. 70 zł więcej w stosunku do ubiegłorocznej stawki mojego dotychczasowego ubezpieczyciela, czyli jednak warto nawet drobnostki naprawiać z AC.
Jeśli chodzi o realizację AC, to po wypełnieniu formularza na stronie ubezpieczyciela dostałem maila, by dalsze kroki zrobić w aplikacji ubezpieczyciela. No nie. Prowadzę w miarę higieniczne życie na moich urządzeniach mobilnych i nie instaluję tony niepotrzebnych aplikacji. Nie planowałem też instalować aplikacji od ubezpieczyciela. No dobra, to może jednak za pomocą strony internetowej? Tak, tu się dało, chociaż byłem kilkakrotnie zachęcany do realizacji tego w aplikacji mobilnej. W ostatnim kroku strona mi wyświetliła kwotę w wysokości ok. 1700 zł i czy ją akceptuję. Miałem do wyboru jedynie akceptację kwoty lub "cofnij". Nie było opcji podania własnej kwoty czy nawet wskazania, że chcę się bezkosztowo rozliczyć (tzn. że ubezpieczyciel sam się dogaduje z serwisem). W następnych dniach dostałem maila, że po przyjrzeniu się sprawie przyznano mi 2000 zł i jeśli akceptuję, to mam kliknąć link. Co zrobić, jeśli nie akceptuję? Tego się z maila nie dowiedziałem.
Jakiś tydzień po pierwotnym zgłoszeniu szkody, a kilka dni po braku mojej reakcji na ostatnią wiadomość zadzwonił do mnie konsultant ubezpieczyciela. Tym razem kwota już urosła do 2800 zł. Czyżby moje milczenie i brak reakcji na maile był odczytywany jako twarde negocjacje? Na to przynajmniej wskazywał ciągły wzrost cen. W sumie szkoda, że nie ignorowałem ich jeszcze dłużej - może w ten sposób po roku zaproponowaliby milion? W każdym razie, w tej rozmowie mogłem w końcu wyrazić swoją potrzebę, mianowicie by ubezpieczyciel sam wskazał serwis i się z nim rozliczył, a ja po prostu podrzucę samochód i go odbiorę. Konsultant przyjął to do wiadomości i na tym był koniec rozmowy.
Na kolejny telefon musiałem poczekać kilka dni. Tym razem konsultantka w imieniu ubezpieczyciela pytała mnie o takie kwestie jak samochód zastępczy czy moje wymagania co do punktu napraw. Moje wymaganie było jedno - położony jak najbliżej mojego miejsca zamieszkania. Pani wskazała więc adres, który nic mi nie mówił. Podczas rozmowy wszedłem na Mapy Google i zobaczyłem, że dojazd do tego serwisu to był mały koszmar. Niby na terenie tego samego miasta, ale odległość dość spora, a komunikacja jeździ tam od święta. Spytałem, czy nie ma niczego bliżej i jednak było. O wiele bliżej. Na tyle blisko, że po odstawieniu samochodu wracałem piechotą, a gdyby była zła pogoda, to było zaledwie jakieś 6 przystanków dwoma często jeżdżącymi tramwajami. Czemu nie od tego serwisu zaczęła konsultantka? Tego nie wiem.
Następny kontakt był już ze strony wykonawcy napraw. Umówiłem się dość szybko na oględziny pojazdu. Podczas oględzin musiałem jeszcze raz wypełnić taki sam formularz, jaki wypełniałem online przy moim pierwszym kontakcie z ubezpieczycielem. Czy oni nie wymieniają między sobą informacji? A może chcieli mnie złapać na kłamstwie, gdyby oba formularze się różniły chociażby przecinkiem? Po dopełnieniu wszystkich formalności jeździłem jeszcze półtora miesiąca, zanim samochód w końcu trafił na tydzień(!) do serwisu. Czemu aż tydzień zajęła im naprawa tego? Nie mam pojęcia, ale po odbiorze byłem zadowolony. Nowy zderzak, co do błotnika nie jestem pewien, czy był wymieniany, czy malowany, ale sądząc po enigmatycznych zapisach na fakturze raczej to drugie.
Ostateczna faktura opiewała na kwotę 5800 zł, z czego całość zapłacił ubezpieczyciel. Zabawnie to wygląda w zestawieniu z proponowaną przez nich kwotą 1700 zł na początku. Zabawne jest też przekonanie mojego otoczenia, że lepiej takich drobnostek nie naprawiać z AC, bo stawka pójdzie w górę. 70 zł więcej zapłaciłem za to, by nie płacić 5800 zł z własnej kieszeni.
Rodzina i znajomi się dziwili, że taką drobnostkę chcę robić z AC. Przecież po tym składka pójdzie w górę itd. No faktycznie, poszła. Oferta przedłużenia na kolejny rok już o jakieś 40% wyższa. Ale u konkurencji (renomowana, nie jakieś Link4) zapłaciłem ok. 70 zł więcej w stosunku do ubiegłorocznej stawki mojego dotychczasowego ubezpieczyciela, czyli jednak warto nawet drobnostki naprawiać z AC.
Jeśli chodzi o realizację AC, to po wypełnieniu formularza na stronie ubezpieczyciela dostałem maila, by dalsze kroki zrobić w aplikacji ubezpieczyciela. No nie. Prowadzę w miarę higieniczne życie na moich urządzeniach mobilnych i nie instaluję tony niepotrzebnych aplikacji. Nie planowałem też instalować aplikacji od ubezpieczyciela. No dobra, to może jednak za pomocą strony internetowej? Tak, tu się dało, chociaż byłem kilkakrotnie zachęcany do realizacji tego w aplikacji mobilnej. W ostatnim kroku strona mi wyświetliła kwotę w wysokości ok. 1700 zł i czy ją akceptuję. Miałem do wyboru jedynie akceptację kwoty lub "cofnij". Nie było opcji podania własnej kwoty czy nawet wskazania, że chcę się bezkosztowo rozliczyć (tzn. że ubezpieczyciel sam się dogaduje z serwisem). W następnych dniach dostałem maila, że po przyjrzeniu się sprawie przyznano mi 2000 zł i jeśli akceptuję, to mam kliknąć link. Co zrobić, jeśli nie akceptuję? Tego się z maila nie dowiedziałem.
Jakiś tydzień po pierwotnym zgłoszeniu szkody, a kilka dni po braku mojej reakcji na ostatnią wiadomość zadzwonił do mnie konsultant ubezpieczyciela. Tym razem kwota już urosła do 2800 zł. Czyżby moje milczenie i brak reakcji na maile był odczytywany jako twarde negocjacje? Na to przynajmniej wskazywał ciągły wzrost cen. W sumie szkoda, że nie ignorowałem ich jeszcze dłużej - może w ten sposób po roku zaproponowaliby milion? W każdym razie, w tej rozmowie mogłem w końcu wyrazić swoją potrzebę, mianowicie by ubezpieczyciel sam wskazał serwis i się z nim rozliczył, a ja po prostu podrzucę samochód i go odbiorę. Konsultant przyjął to do wiadomości i na tym był koniec rozmowy.
Na kolejny telefon musiałem poczekać kilka dni. Tym razem konsultantka w imieniu ubezpieczyciela pytała mnie o takie kwestie jak samochód zastępczy czy moje wymagania co do punktu napraw. Moje wymaganie było jedno - położony jak najbliżej mojego miejsca zamieszkania. Pani wskazała więc adres, który nic mi nie mówił. Podczas rozmowy wszedłem na Mapy Google i zobaczyłem, że dojazd do tego serwisu to był mały koszmar. Niby na terenie tego samego miasta, ale odległość dość spora, a komunikacja jeździ tam od święta. Spytałem, czy nie ma niczego bliżej i jednak było. O wiele bliżej. Na tyle blisko, że po odstawieniu samochodu wracałem piechotą, a gdyby była zła pogoda, to było zaledwie jakieś 6 przystanków dwoma często jeżdżącymi tramwajami. Czemu nie od tego serwisu zaczęła konsultantka? Tego nie wiem.
Następny kontakt był już ze strony wykonawcy napraw. Umówiłem się dość szybko na oględziny pojazdu. Podczas oględzin musiałem jeszcze raz wypełnić taki sam formularz, jaki wypełniałem online przy moim pierwszym kontakcie z ubezpieczycielem. Czy oni nie wymieniają między sobą informacji? A może chcieli mnie złapać na kłamstwie, gdyby oba formularze się różniły chociażby przecinkiem? Po dopełnieniu wszystkich formalności jeździłem jeszcze półtora miesiąca, zanim samochód w końcu trafił na tydzień(!) do serwisu. Czemu aż tydzień zajęła im naprawa tego? Nie mam pojęcia, ale po odbiorze byłem zadowolony. Nowy zderzak, co do błotnika nie jestem pewien, czy był wymieniany, czy malowany, ale sądząc po enigmatycznych zapisach na fakturze raczej to drugie.
Ostateczna faktura opiewała na kwotę 5800 zł, z czego całość zapłacił ubezpieczyciel. Zabawnie to wygląda w zestawieniu z proponowaną przez nich kwotą 1700 zł na początku. Zabawne jest też przekonanie mojego otoczenia, że lepiej takich drobnostek nie naprawiać z AC, bo stawka pójdzie w górę. 70 zł więcej zapłaciłem za to, by nie płacić 5800 zł z własnej kieszeni.
Auto Casco
Ocena:
152
(164)
Komentarze