Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91674

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiecie zapewne, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.

Ja dotychczas nie wiedziałem, a raczej uważałem inaczej, ale życie zweryfikowało moje zdanie.

Mam trójkę rodzeństwa, dwóch braci i siostrę.
Jest pomiędzy nami niewielka różnica wieku, najmłodsza siostra jest ode mnie 6 lat młodsza. Wszyscy mniej lub bardziej wykształceni, wychowywani w ten sam sposób, rodzice nikogo nie faworyzowali ani nie zaniedbywali, nawet bym powiedział że mieliśmy całkiem szczęśliwe dzieciństwo.

Mój starszy brat i młodsza siostra są całkowicie normalnymi ludźmi, praca, rodzina, dom, ciekawe hobby.
Mój młodszy brat za to...no cóż. Czasami sobie żartujemy, że te dziwne geny gdzieś musiały się uzewnętrznić i tak powstał Jacek.

Jacek był ogólnie charyzmatyczny, przystojny i w dobrej formie jak na swój wiek, zawsze głośny i lubiany wszędzie gdzie się pojawił.

Niestety jest też druga strona medalu.
Znaki pojawiały się już dawno temu, Jacek nie lubił i nie chciał się uczyć, nie miał ochoty na dodatkowe zajęcia, był zafiksowany na punkcie militariów (ale nie tak bardzo żeby iść do wojska, z którego się wykręcił), broni, sztuk walki i to nie w sensie jakiejś pasji, po prostu jarało go np. machać nożem motylkowym albo pozować z pistoletem.

Jakoś udało mu się skończyć szkołę i zdać maturę, jako miłośnik sportu próbował nawet studiować AWF ale okazało się że jest na to zbyt utalentowany. Później inspirując się kolejnymi filmami o sztukach walki zmieniał dyscypliny sportowe i kluby mniej więcej raz na pół roku, zaczynając od Wejścia Smoka a kończąc na filmie o stadionowych chuliganach i razem ze zmianą tematyki zmieniał się cały Jacek-zachowanie, ubiór, nawet sposób mówienia. Kiedy przeprowadziłem się na drugi koniec miasta straciłem regularny kontakt z Jackiem, co jakiś czas pisał mi smsa albo dzwonił jak coś wypił i potrzebował żeby go skądś odebrać więc nieco się zdystansowałem od niego, bo taksówki u nas też jeżdżą.

Nie widziałem go na oczy jakieś dwa lata, a kiedy zobaczyłem to ciężko mi było przestać patrzeć, zresztą nie tylko mi, kiedy pojawił się na ślubie naszej siostry w dziwacznym garniturze z rozpiętą koszulą i przesadnie złotymi akcesoriami które wyglądały wręcz komicznie. Co chwilę wychodził "telefonować" chodząc wzdłuż okien z komórką uniesioną pod dziwnym kątem gestykulując żywo i paląc jakieś dziwne dymidło.
Trochę przytył, dużo pił i był jakiś taki agresywny, rozkojarzony, to warczał na kelnera, to rozmawiając z rodzicami co chwilę patrzył na zegarek, to opowiadał znajomym siostry jakieś dziwne historie przy stole.

Tutaj trochę nastroszyłem uszy bo się zaczęło robić interesująco. Jacuś opowiadał cwaniackim tonem jakoby wychowała go ulica i że w mieście niedaleko szuka go policja.
Mało tego, zdawało mu się że jest członkiem jakiegoś gangu. W trakcie opowieści o nocy w więzieniu wtrąciłem się do rozmowy.
- No to to ja pamiętam, Jacek. Ale ty byłeś w areszcie bo rzuciłeś śmietnik na tory kolejowe po pijaku.
Jacek podskoczył do mnie szybko i rzucił takie warczące:
- Kurrrrrrrrka! Zamknij się kurzysynu albo to ja cię zamknę!(*cenzurowane)

Powiem tak. Nie lubię agresji, nie jestem ani jakoś specjalnie silny ani broń boże agresywny, ale też nie jestem tchórzem.
- No to dawaj, zamykaj-rzekłem, trochę mając nadzieję że Jacek nie zacznie bijatyki na ślubie ale trochę oczekując że alkohol może go sprowokować do głupot i będę mógł użyć moich specjalnych technik walki wręcz polegających na nadziei że trafię w coś co zaboli zanim zostanę znokautowany.
Jacek zaczerwienił się tak bardzo, że brakowało tylko tego "ping" na końcu podgrzewania czegoś w mikrofali, odwrócił się do znajomych znajomych i zaczął coś mamrotać, że nie wie dlaczego ja takie rzeczy opowiadam bo nie mam pojęcia co on przeżył i ile widział i kogo zna.

Dobrze, że moja siostra tego nie słyszała, źle że jej goście słyszeli. Jacek pogroził mi jeszcze palcem i poszedł ze swoim śmierdzącym dymem nieść innym gościom wieść o życiu ulicy a ja zostałem przy stole prostując odrobinę wynurzenia Jacka.
Po jakimś czasie stojąc przy barku usłyszałem głuche tąpnięcie, huk i nie do pomylenia z niczym innym dźwięk rozbijanych naczyń. Zobaczyłem Karolkę, moją siostrę, idącą z mordem w oczach w stronę tych dźwięków, trzymając dół sukni w obu pięściach żeby sobie ułatwić wspinaczkę po schodkach do altanki. Poszedłem za nią i podziwiałem, gotowy w razie czego podać pomocną pięść, jak Karolka wydziera się na Jacusia, leżącego pod tym co chwilę wcześniej było stolikiem z ciastem.
Jacek jęczał i groził, usmarowany kremem i obficie posypany galaretką i marynowanymi brzoskwiniami, przekonany że ktoś go zaatakował i popchnął na stół.

Świeżo upieczony małżonek stał najbliżej i to jemu dostały się najlepsze wyzwiska i oskarżenia, szwagier co prawda nic sobie z tego nie robił chociaż wyglądał słusznie ja zażenowanego. Jacek próbował nawet podczołgać się w jego stronę, niestety bezowocnie. Karolka dostawała szału a nasza Matka starała się uspokoić Jacka stojąc nad nim i robiąc wykład o kulturze picia w towarzystwie. Natomiast Jackowi się chyba skończyła bateria bo prawie całkiem umilkł i byłoby się wydawało że zasnął, gdyby nie okazjonalne mamrotane przekleństwa.

W końcu ja i mój starszy brat kiwnęliśmy do siebie, jeden złapał denaturata pod ramiona, drugi za nóżki i zanieśliśmy go do pokoju, gdzie Mama szybko rozłożyła ręczniki żeby uchronić hotelowe łóżko przed uciastowieniem. Rozebraliśmy gnojka do samych gaci, odkrywając przy okazji bardzo gangsterski tatuaż smoka z pistoletem na jego piersi i ramieniu. Serio. Smok trzymający pistolet. Szwagier, który na polecenie Mamy przyszedł przynieść wodę i mokre ręczniki mało ich nie upuścił ze śmiechu jak to zobaczył.

Kiedy wróciliśmy Karolka siedziała przy barku, biel sukni kontrastowała patriotycznie z czerwienią jej policzków, szyi i ramion. Uspokajała się właśnie trzecim ginem z tonikiem i cytryną, więc dosiedliśmy się, zapewniając ją że spacyfikowaliśmy Jacka więc nic już nie odwali (drzwi zamknęliśmy na klucz na wszelki wypadek).

Karolka opowiedziała nam, że wiedziała o Jackowej nowo odkrytej gangsterskiej naleciałości, bo na świętach Bożego Narodzenia u Mamy zaraz po kolędzie też zebrało mu się na opowieści i w rodzinnym gronie opowiadał o tym jak spędził noc w więzieniu i jak to spuścił lanie największemu gangsterowi w mieście.
Tu mi się natychmiast żywo nasz rodzimy klasyk gatunku przypomniał i porównałem Jacka do postaci syna szefa mafii lubiącego "ostre psy" i piosenki Mieczysława Fogga. Karolka wybuchnęła śmiechem, więc by utrzymać ją w humorze zaczęliśmy się przerzucać cytatami z filmu i dzięki temu i staraniom bardzo miłego kelnera oscylującego wokół stolika z butelką ginu i dziwnie ostrego choć smacznego likieru walącego cynamonem na 100 metrów udało się ogarnąć sytuację. Chociaż atmosfera już się do końca nie odbudowała, wesele jeszcze się rozkręciło i w sumie nawet dobrze się bawiliśmy, nawet Karolka i jej świeżo upieczony małżonek. Wiktor, mój starszy brat, co jakiś czas zaglądał do Jacka ale ten odsypiał rujnowanie atmosfery w ciszy i spokoju.

Na następny dzień Jacek nie tylko nie przeprosił za swoje zachowanie ale jeszcze przy śniadaniu marudził Mamie, że on nie był wcale pijany tylko ktoś go pchnął na stolik a w dodatku ja się z niego naśmiewałem i przed innymi gośćmi robiłem z niego kłamcę. No cóż, Jacek udowodnił że nie jest tylko bucem po pijaku, jego kacowy buc też był mistrzowski. Tego mi było za dużo. Wygarnąłem pajacowi co o nim myślę, ignorując protesty Mamy i zszokowane spojrzenia innych gości bufetu i poszedłem z kawą na taras.

Później, pomimo kilkunastu(!) głosów nierozsądku mówiących mi, że na ślubach to się gorsze rzeczy dzieją i żeby Jacusia traktować z przymrużeniem oka, jak "pijanego wujka", ograniczyłem kontakt całkowicie.
Karolka nie chce Jacka widzieć nigdzie w pobliżu przez następne 100 lat, co przekazał mu dość dosadnie szwagier odprowadzając go do taksówki.
Mama naturalnie próbuje ocieplić atmosferę i wyjaśniać zachowanie Jacka, ale efekt jest jakby mierny. Jedynie Wiktor zachował sporadyczny kontakt z Jackiem dlatego wiemy, że jego wersja wieczoru jest zupełnie inna i rozpowiada gdzie może jak to został potraktowany przez rodzinę. I sporo osób (szczególnie tych, których na imprezie nie było) mu wierzy, bo to przecież nasz sympatyczny, charyzmą ziejący, dobry harcerz Jacuś jest.

Dzisiaj dostałem zdjęcia, nawet to jedno na którym stoimy we czwórkę uśmiechnięci i objęci i myślę sobie, że w końcu rozumiem, Eureka! Z rodziną naprawdę najlepiej wychodzi się na zdjęciach-a teraz mam nawet na to dowód.

rodzina zdjęcie

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (197)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…