Nie zawsze życzliwość i dobre serce popłaca.
Mam sąsiada. Dość specyficzny facet, różne rzeczy w życiu nawywijał i zaszedł ludziom za skórę.
W tym roku zadarł z urzędami i prawdopodobnie za parę miesięcy odczuje we własnej kieszeni skutki swojej głupoty.
Clou całego zamieszania to jego telefon stacjonarny. Nieaktywny już parę ładnych lat i odłączony. Posługuje się komórkowym. Problem w tym, że z jakichś bliżej nieznanych powodów, we wszystkich dokumentach i wnioskach jakie gdziekolwiek składa, jako kontaktowy podaje właśnie ten nieaktualny. Więc w razie "w" nikt za grzybka do niego się nie dodzwoni.
Pracował kiedyś przez ponad 20 lat w urzędzie i po likwidacji jego stanowiska, odmówił pracy w urzędzie powiatowym, po czym rozwiązano z nim umowę za porozumieniem. Od ponad kolejnych 20 lat zajmuje się gospodarstwem rolnym.
I teraz 2 jego idiotyczne akcje.
W tym roku przez moją krewną skontaktowała się ze mną urzędniczka z jego dawnej pracy. Przechodzi już na emeryturę, zajmowała się kadrami i porządkując papiery zorientowała się, że mój sąsiad od roku powinien pobierać emeryturę. Kobiecie szkoda chłopa się zrobiło, bo pewnie przegapił, o papierach zapomniał, dodzwonić się z wiadomych względów nie mogła i poprosiła o przekazanie informacji, żeby przyjechał, papiery zabrał, wniosek mu pomoże złożyć. Trochę zadała sobie trudu, żeby jakiś kontakt znaleźć.
Poszłam, powiedziałam, coś tam mruknął i tyle mnie to obchodziło.
Kolejna akcja: dzwoni do mnie koleżanka, z mojej miejscowości, żebym poprosiła sąsiada, aby przyjechał do niej. Otóż złożył wniosek do agencji rolnej, błędnie wypełniony i zabrakło jego podpisu w jednym miejscu.
Współpracownica mojej koleżanki, która zajmowała się wnioskiem mojego sąsiada, z wiadomych względów, za "wuja" nie mogła się dodzwonić. Szkoda jej było chłopa, bo przez małe niedopatrzenie, nie dostałby kilku tysięcy dopłaty, a telepatycznych połączeń telefonicznych jeszcze nie wymyślono.
Poszłam, przekazałam. Pojechał i poprawił.
Co mogło pójść nie tak, bo sam fakt podawania do kontaktu nieaktualnego numeru to jeszcze żadna piekielność.
Otóż w pierwszym przypadku sprawa oparła się o głównego szefa urzędu, na którego ręce mój sąsiad złożył skargę na kadrową. Bo jak ona śmiała przez obce osoby przekazywać jego dane wrażliwe, czyli że od roku ma skończone 65 lat i nabył prawa emerytalne.
W drugim przypadku było już dużo gorzej dla urzędniczek, bo skarga poszła do urzędu wojewódzkiego. Tym razem urzędniczki przekazały przez obce osoby dane wrażliwe w postaci informacji, żeby sąsiad pojechał poprawić błędy i złożyć brakujący podpis.
Jeden i drugi urząd zarzeka się, że już nigdy o niczym go nie poinformują. Jeśli nadal będzie podawał nieaktywny numer telefonu, próby kontaktu skończą się na dzwonieniu. Podejrzewam, że piekiełko rozpęta się w przyszłym roku, kiedy po kolejnym błędzie, straci dopłaty, co raczej jest nieuniknione, bo co roku robi jakieś błędy i jeździ je poprawiać. Dotychczas dziewczyny w agencji się denerwowały, ja chodziłam z informacją. W tym roku mu odbiło. Na mnie też chciał złożyć skargę, ale że mój szef mnie nie wzywał, sądzę że sąsiad chyba nie wiedział gdzie pisać. Jeśli próbował do kuratorium, to taki donos został wyśmiany i wyrzucony do kosza.
Jakby mi ktoś przekazał taką informację, to w podzięce poleciałabym przynajmniej z czekoladą.
Mam sąsiada. Dość specyficzny facet, różne rzeczy w życiu nawywijał i zaszedł ludziom za skórę.
W tym roku zadarł z urzędami i prawdopodobnie za parę miesięcy odczuje we własnej kieszeni skutki swojej głupoty.
Clou całego zamieszania to jego telefon stacjonarny. Nieaktywny już parę ładnych lat i odłączony. Posługuje się komórkowym. Problem w tym, że z jakichś bliżej nieznanych powodów, we wszystkich dokumentach i wnioskach jakie gdziekolwiek składa, jako kontaktowy podaje właśnie ten nieaktualny. Więc w razie "w" nikt za grzybka do niego się nie dodzwoni.
Pracował kiedyś przez ponad 20 lat w urzędzie i po likwidacji jego stanowiska, odmówił pracy w urzędzie powiatowym, po czym rozwiązano z nim umowę za porozumieniem. Od ponad kolejnych 20 lat zajmuje się gospodarstwem rolnym.
I teraz 2 jego idiotyczne akcje.
W tym roku przez moją krewną skontaktowała się ze mną urzędniczka z jego dawnej pracy. Przechodzi już na emeryturę, zajmowała się kadrami i porządkując papiery zorientowała się, że mój sąsiad od roku powinien pobierać emeryturę. Kobiecie szkoda chłopa się zrobiło, bo pewnie przegapił, o papierach zapomniał, dodzwonić się z wiadomych względów nie mogła i poprosiła o przekazanie informacji, żeby przyjechał, papiery zabrał, wniosek mu pomoże złożyć. Trochę zadała sobie trudu, żeby jakiś kontakt znaleźć.
Poszłam, powiedziałam, coś tam mruknął i tyle mnie to obchodziło.
Kolejna akcja: dzwoni do mnie koleżanka, z mojej miejscowości, żebym poprosiła sąsiada, aby przyjechał do niej. Otóż złożył wniosek do agencji rolnej, błędnie wypełniony i zabrakło jego podpisu w jednym miejscu.
Współpracownica mojej koleżanki, która zajmowała się wnioskiem mojego sąsiada, z wiadomych względów, za "wuja" nie mogła się dodzwonić. Szkoda jej było chłopa, bo przez małe niedopatrzenie, nie dostałby kilku tysięcy dopłaty, a telepatycznych połączeń telefonicznych jeszcze nie wymyślono.
Poszłam, przekazałam. Pojechał i poprawił.
Co mogło pójść nie tak, bo sam fakt podawania do kontaktu nieaktualnego numeru to jeszcze żadna piekielność.
Otóż w pierwszym przypadku sprawa oparła się o głównego szefa urzędu, na którego ręce mój sąsiad złożył skargę na kadrową. Bo jak ona śmiała przez obce osoby przekazywać jego dane wrażliwe, czyli że od roku ma skończone 65 lat i nabył prawa emerytalne.
W drugim przypadku było już dużo gorzej dla urzędniczek, bo skarga poszła do urzędu wojewódzkiego. Tym razem urzędniczki przekazały przez obce osoby dane wrażliwe w postaci informacji, żeby sąsiad pojechał poprawić błędy i złożyć brakujący podpis.
Jeden i drugi urząd zarzeka się, że już nigdy o niczym go nie poinformują. Jeśli nadal będzie podawał nieaktywny numer telefonu, próby kontaktu skończą się na dzwonieniu. Podejrzewam, że piekiełko rozpęta się w przyszłym roku, kiedy po kolejnym błędzie, straci dopłaty, co raczej jest nieuniknione, bo co roku robi jakieś błędy i jeździ je poprawiać. Dotychczas dziewczyny w agencji się denerwowały, ja chodziłam z informacją. W tym roku mu odbiło. Na mnie też chciał złożyć skargę, ale że mój szef mnie nie wzywał, sądzę że sąsiad chyba nie wiedział gdzie pisać. Jeśli próbował do kuratorium, to taki donos został wyśmiany i wyrzucony do kosza.
Jakby mi ktoś przekazał taką informację, to w podzięce poleciałabym przynajmniej z czekoladą.
sąsiedzka pomoc
Ocena:
152
(162)
Komentarze